Zbyszek Zbyszek
1107
BLOG

Pandemia, Narodowa Kwarantanna i zwykła wycieczka

Zbyszek Zbyszek Koronawirus Obserwuj temat Obserwuj notkę 40
Ukochani we wstawaniu z kolan bracia i obywatele. Zgromadzeni u stóp najwyższych autorytetów pandemistycznych, kierowani troską o wasze posłuszeństwo, które jest warunkiem naszego ocalenia, wyżsi urzędnicy państwowi, naukowi i medialni, kierujemy do was słowo na poniedziałek 28 grudnia bieżącego roku.

Dziś rozpoczynamy Narodową Kwarantannę, która przygotuje naród Polski na przybycie szczepionki, znaczy firmy Pfizer. Wspólnie, pozbawieni hoteli, galerii i zapomniałem już czego tam jeszcze, przeżywając prawdziwie uciążliwości...

***

Zobacz galerię zdjęć:

29-12-2020


Tak chciałem pisać. Takie głupoty. Trochę drwiny, że cała ta Narodowa Kwarantanna, a... nie ważne. Może znowu kogoś urażę, jak się tak ponaśmiewam. A ludzie się boją, nie na niby. I czekają na tę szczepionkę. To niech ją mają. Jestem za. A że będzie przymus, na razie lekki, że odporność wcale nie taka jak po realnym kontakcie, że to wszystko w celu tego paszportu biomedycznego, by ludzi... a... nie ważne.

Wsiadłem na rower. I wiśta wio. Na początek słońce. Prosto w japę, tak jak lubę. Oślepiające. Białe takie. Choć niziutko, więc oczy trzeba mrużyć. Potem wiatr, prosto w japę, tak jak nie lubię. Pedałuje człowiek i pedałuje, tu proszę bez podtekstów, a prawie w miejscu stoi, tylko nogi bolą, aż trawę szarpie ten wiatr, ale ta trawa zielona, uśmiechnięta jakoś w słońcu. Stadion wypiękniał też w jego blasku. Ludzie tu i ówdzie. Samotni, matki i dziadkowie z maluchami. Rodziny całe. Jakiś starszy pan mnie wyprzedza. Czuję skurcz, bo ma rower starszy od mojego, a jedzie szybciej. Nic to, zapominam, bo to słońce, wpada prosto w oczy, do mózgu, przełyku, przez potylice chyba nawet, prześwietla człowieka jak wzrok samego Boga, przed którym ciągle i ciągle człowiek chce się schować. Potrzebujemy przecież do jasnej, ciasnej, trochę prywatności, co nie?

Po lewej była stadnina. Teraz stoi pusta. Miasto wyrzuciło stąd konie i ludzi. Będzie teren pod byznes. Czasem rzygać mi się chce, jak słyszę byznes. Wszystko temu się podporządkowuje. Nawet konie. Będzie im lepiej - gdzieś tam.


Nad samym jeziorem robi się szeroko, sympatycznie, znów - tak jak lubię. Człowiek za dużo do szczęścia nie potrzebuje. Trochę innych ludzi, trochę swobody i wolności, trochę piękna i natury. Zjeżdżając w dół, stanąłem na pedałach. Wiatr ostry, fale na powierzchni wody. Błękit w środku zimy i osiem stopni, więc zdjąłem kurtkę i w t-shircie i polarku pocinam pod ten wiatr.

Ludzie bardzo fajni. Sporo nie ma masek. Normalniej tak wyglądają. Bezpieczniej. Jak ludzie po prostu. Niedawno wrzuciłem w google wyszukiwanie obrazów nt. "Boże Narodzenie". To że elementów religijnych było tak ze dwa procent wszystkich, to małe piwo. To co mnie zaszokowało to zdjęcie, na którego jednej połowie widniała choinka, a na drugiej minister Niedzielski w czarnej masce. Kie licho? - pomyślałem sobie i odpuściłem

Generalnie jezioro jest domem ptaków. Od zawsze gospodarowały na nim kaczki krzyżówki. Teraz doszły łyski, mewy, rybitwy. Dużo się tego zrobiło. Ale w końcu aż się zatrzymałem. Stanąłem i liczę: jeden, dwa, trzy.... Dwadzieścia jeden. Dwadzieścia jeden wielkich łabędzi tuż przy brzegu. Czegoś takiego nie widziałem. Śliczniaste są. Tak by człowiek poszedł i przytulił takiego. Tyle, że to wielkie ptaszyska i nawet trochę wojownicze, więc nie wiem, jakby się to nasze zbliżenie miało zakończyć.

Z powrotem było dużo łatwiej, bo z wiatrem. W życiu też tak jest. Jest czas, że pod wiatr. Że wszystko cholera leci z rąk. Że jakby się człowiek nie starał to i tak .... wiadomo. Czasem, z głupia frant, wszystko się udaje, człowiek ma szczęście. Czego więcej? Nie wiem. Może nie chcę wiedzieć, bo te bilanse nie zawsze są korzystne, nie zawsze potrzebne.

Wyciągnąłem prawą rękę, daleko w bok. Gałązki i liście żywopłotu trzaskały w nią raz po raz. Naprawdę, miał zielone liście. Co za zima! Więc się tak jakoś z tymi krzewami, liśćmi gałęziami - bratałem czując ich muskanie czy lekkie uderzenia na dłoni i ręce. Jadąc pod słońce, podciągnąłem nawet rękawy. Naczytałem się, że witamina D. Licho wie. Lubię słońce. Jakoś jestem do niego stworzony. Ciemna skóra. Zero zawsze oparzeń. To jak mogę, to się wystawiam, do niego.

Idąca z naprzeciwka rodzina, jeden chłopiec popycha drugiego, ten pada na ścieżkę. Patrzę. Delikwent wstaje. Matka tłumaczy, słucham przejeżdżając:

- Nie to nie tak. Bo on rzeczywiście plącze się pod nogami, ale ty go popchnąłeś.

Jak to matka. Stara się znaleźć rozwiązanie, ale i zwrócić chłopakom uwagę. A oni jak to oni - urwisy, dokazują, broją, może i dobrze. Może nie dobrze, jak są zbyt grzeczni, posłuszni, jak tego chce szkoła, kościół, media i firma żilette. Może chłopaki muszą być trochę  urwisy. Może faceci mogą "mówić swoim głosem" i śmiać się z polityków, z zagrożeń. Może jest w tym jakaś wartość, fundamentalna zupełnie, jakaś część człowieczeństwa, którą wszystkie niemal siły instytucjonalne chcą z nas wykastrować i uczynić z nas posłuszną i spolegliwą masę. Gdy próbuję myśleć kim trzeba być, żeby mieć takie pragnienia i podejmować takie starania, to buntuje mi się żołądek. To nie myślę, pedałuję.

Już przed domem księżyc - tuż nad ulicą. Wielki taki, okrągły, z doskonale widocznymi ciemniejszymi obszarami. Niesamowite, kiedyś tam byliśmy, to znaczy my - ludzie. Czy nie zawęziliśmy naszych horyzontów, naszych aspiracji? Czy w ogóle jesteśmy ich właścicielami i autorami, czy już je nam wkładają do głowy specjaliści, cwaniacy z tytułami i inżynierowie od mózgów? Psieje ten świat. Chociaż nie. Mam do psów szczególny stosunek.

Więc gdy zsiadłem z roweru, to owczarek sąsiada podbiegł do mnie w kilku susach. - Wracaj - krzyknął sąsiad, ale podniosłem uspokajająco rękę i coś powiedziałem, że w porządku, czy coś takiego. Pochyliłem się. Sierść miała, bo to suka była, gęstą i szorstką. Potarmosiłem trochę, ona się poprzytulała. Nie cierpię pitoleń nawiedzonych ekologów, ale zwierzaki kocham. Nie wiem dlaczego. Jest jakaś więź, między nami a nimi Coś dzielimy. Może samo Życie przez wielkie Ż. Z kolej są takie, wrrr, że wiadomo - komar itp.

Teraz dzień szybko gaśnie, więc za oknem czerń i daleko światła. Premier? A co mnie on obchodzi? Pandemia? Oby się tylko do mnie nie przyssali, choć prawdę mówiąc, trudno to wykluczyć, bo wiele wskazuje na to, że to tak naprawdę jest eksperyment społeczny i ludzki, a nie jedynie finansowy i medyczny. Nie ważne. Musimy robić swoje. Ale co to znaczy - swoje?

Może to znaczy jakoś "iść za głosem serca". Czyli robić to, co czujemy, że jakoś niesie nas w kierunku prawdy, że jakoś stajemy po stronie tego, co wielkie, szlachetne, prawdziwe. Po stronie wolności, godności, może piękna i znów oczywiście prawdy. Że możemy się mylić? No pewnie, a kto nie może. Byleśmy byli ucziciwi, w tym co robimy. Nie tak jak ci handlowcy, co ich za wzór nam noblistka stawia. Uczciwi to znaczy też widzący drugiego człowieka. Szanujący go. Nawet wtedy.

Za dwa dni sylwester. Potem nowy rok. Potem ileś nowych roków. Potem nowi ludzie. Nowe czasy. Ta ścieżka nad jeziorem przyjmie nowych rowerzystów i spacerowiczów. Te drogi szukania prawdy i wolności zapełnią się - taką mam nadzieję - nowymi ludźmi. Wierzę, że małości i podłości będzie mniej. Że ludzie będą się rozwijać. Że to wszystko, co kocham, dotykając dłonią mijanych gałęzi i liści, to nie wymysł, to rzeczywistość. Może to jest dom, z którego wszyscyśmy się wzięli, da Bóg, się w nim odnajdziemy - kiedyś.


------------------------------------------

Moja książka {LINK}

Zbyszek
O mnie Zbyszek

http://camino.zbyszeks.pl/  Kopia twoich tekstów: http://blog.zbyszeks.pl/2068/kopia-bezpieczenstwa-salon24-pl/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości