Zrobić własny chleb domowy nie jest łatwo. Właściwie to przekora wobec rosnących cen trochę mnie do tego skłoniła. Cena mąki, wody dodatków nijak nie przekłada się na te blisko 10, a czasem i więcej złotych za kilogram porządnego chleba. Więc spróbowałem samemu.
Trzeba wyhodować i utrzymać przede wszystkim zakwas. Potem ciąg postępowania. Rozczyn, zaczyn i voila, pachnący, smakowity, prawdziwy przerastający o głowę, wytwory byznesu, chleb. Powszechny. Sycący. Naturalny.
W Niemczech do kościoła chodzi 5-6%. Tylko nie wiem czy katolików, czy społeczeństwa. We Francji 3%. To są, wspaniałe, żywe, ale już nie będące głównym nurtem społeczeństwa wspólnoty. W Hiszpanii szkoda gadać, średnia wieku księdza hiszpańskiego to 70 lat.
Pełne kościoły w niedzielę, więcej niż jedna msza w kościele? Katedry jako miejsce żywych modlitw i nabożeństw? Nie, to nie Czechy, nie Austria. To... tylko w Polsce.
Polska w odróżnieniu reszty Europy, a może i Zachodu, a może i świata, zachowała swój Kościół Katolicki jako żywią formę życia społecznego. Jako instytucjonalne świadectwo przechowywanej w ludziach potrzeby sacrum. - Głupie - powiedzą nadęci mądrością i wskażą niekończącą się litanię błędów, przestępstw i głupot Kościoła. Ale to może nie jest ich głos. Nie bezpośrednio ich głos. Bo nie rozumieją, o czym mówią.
Instytucjonalizacja sacrum skutkuje stałym utrzymaniem - opowiadania, przepowiadania, odwoływania się, znów - trafnego lub trochę mniej - do życia, czynów i słów Jezusa z Nazaretu, Jezusa Chrystusa, który zgodnie z katolicką wiarą był i pozostaje wcieleniem się Boga w człowieka, który swoim życiem i śmiercią opowiedział ludziom o tym Bogu, którego częścią - nazywał ją Synem Człowieczym - był sam.
Więc to opowiadanie, to przekonanie, to odniesienie się do czegoś tak absurdalnego jak Bóg, absurdalnego, bo Boga nie ma w zupie, nie ma w oszukaniu drugiego, dzięki czemu robi się karierę i wspina po szczeblach dobrobytu. Nie ma go w pożyczce, w kredycie. Nie ma go w tłuczku, w garnku, a coś do garnka trzeba włożyć, a jakość trzeba żyć.
A mimo tego, że jakoś - da się żyć, to ludzie odwołują się do niemożliwego, nieuchwytnego, do Sacrum właśnie. Do Boga. To bardzo dziwne. To wielkie. To właśnie jest - ludzkie.
Dziś w świecie, w którym media usiłują zastąpić Kościół, w którym apostołami zostają celebryci do kupienia oraz pseudo liderzy świata wyświetlani nam na medialnych ekranach, wizjerach i w trzy de, Kościół dalej w kółko opowiada o Bogu, nawet jeśli - niektórzy są przekonani - że z jego własną wiarą w Boga może jest już różnie. I tu Polacy, niepomni na - przecież sponsorowane, wzniecane i napędzane - masą ciemnego pieniądza i interesów - kampanie defamacyjne, zachowują żywy kontakt z Kościołem jako instytucją, zachowują uczestnictwo, które "rani" świadomość i samopoczucie tych, co uwierzyli w postęp, to znaczy w siebie, to znaczy we własną mądrość, będącą powieleniem stręczonych im, przez fachowców, narracji.
Polacy po prostu chcą tego Sacrum, w sposób może inny niż wielcy "intelektualiści", niż natchnieni duchowni. Chcą go jako normalnej części swojego życia. Czynią owo Sacrum, ten kontakt z Kościołem, zwyczajem. Właśnie tak - zwyczajem. Tu, morze głupców wydmie policzki i pokręci głową z politowaniem, bo zwyczaj to lipa, to coś nieważnego, bo "prawdziwa wiara", "żywa", "natchnienie", to może, ale zwyczaj? - Chodzą do kościoła, a potem są tacy sami. - A skąd wiesz? Czy tacy sami? A skąd wiesz, jacy by byli, gdyby do kościoła chodzić przestali?
To było późno, wieczór już, nachlana czwórka pragnęła wizyty u przyjaciela w jego domu. Wiadomo, zaczęli walić w drzwi, poszły w ruch kamienie. Czy oni chodzą do Kościoła? Myślę, że wątpię. A gdyby chodzili? Byliby lepsi czy gorsi? Tak, policja ma załatwiać takie sprawy. Ale czy ona je kiedykolwiek załatwi? Czy człowiek - tu rozumiany społecznie i generalnie - bez Sacrum, jest w stanie żyć? Jak długo da radę żyć na jego oparach, na już tylko skutkach dawnego do niego odniesienia? Bo jak pisał Nietzsche: Żyjemy na oparach chrześcijaństwa.
I przyznajmy, że bycie księdzem, to wyjątkowe poświęcenie. Tak, tak. Wiem. Dobre życie. Izolowane od codzienności i istniejących tam, raniących duszę i serce problemów. A jednak? Zdecydowałbyś się? No wiem, co powiedzą. Że ksiądz to też ma "te rzeczy", a i dzieci na boku. Trochę przykre te gadania, choć czasem, w ogromnej mniejszości, polegające na faktycznych zdarzeniach.
Ale zrezygnować z normalnego życia. Na serio. Czy byś się odważył? A może poszłabyś do zakonu? Czy widział ktoś większy bezsens? Przecież to jest autentyczna ofiara. Jest to świadome oddanie istotnej i ogromnej części możliwej egzystencji. Nie, nie moment na rozpatrywanie jak byłoby słuszniej, tylko moment na dostrzeżenie, że jest to poświęceniem. Więc ten mężczyzna, w wieku męskim, wykonuje przepisane gesty, uczy o Bogu, czasem lepiej, czasem gorzej, jest elementem struktury społeczeństwa, które w ten sposób zachowuje kontakt ze świętością, z Sacrum, bez którego życie też by się toczyło, tyle że finalnie, w kierunku bezmyślnej intensyfikacji użycia. I na koniec - walenia w drzwi, tłuczenia butelek na drodze, wykorzystywania i agresji wobec innych?
Komentarze