Zbyszek Zbyszek
544
BLOG

Ten jeden dzień

Zbyszek Zbyszek Styl życia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Jestem w trakcie przyjmowania łagodnego środka psychotropowego, pochodzenia naturalnego. Czyli nic specjalnie sztucznego nie przyjmuję, a moje samopoczucie, nastrój, emocje, odbiór świata ulegają silnej modyfikacji. Chodzi oczywiście o "dietę Dąbrowskiej" w wersji Zbyszka.Nie byłbym sobą, gdybym szedł dokładnie czyimiś śladami, gdybym podążał ściśle za wskazówkami. Jestem eksperymentatorem. Może jestem po prostu ciekawy życia? Nie wiem. Może życie nauczyło mnie rezerwy do jedynie słusznych nauk i poglądów?

Wczoraj - tak chodzi o jadłospis - zjadłem na śniadanie trochę takiej kruchej sałaty i startą marchewkę na tarce. Ciężko się tarło, nie lubię tego. Lubię kupić i hop, do buzi. Rozkoszować się smakiem, napełniać doznaniami, jakie przynosi świeżo wytopiony smalec na chlebie, lekko posypany solą, może być odrobina cebulki nawet. Albo weźmy te czekoladki, albo..

Ale to wszystko już nie ważne. To przeszłość. Więc - wracając do jadłospisu - wczoraj na obiad zjadłem trochę brokuła + cebula + marchewka. To wszystko na parze. Taką mam zasadę. Wymyśliłem sobie. To oczywiście tylko w jakimś zarysie przypomina Dietę Dąbrowskiej. Nie ma smalcu, chleba, cukru, białka, mąki, skrobi. No... trochę tej skrobi sobie pozwalam. Dziś na przykład. Ale tylko z dyni. Bo dzisiaj śniadanie jak wczoraj, zieleninka z tartą marchewką. Za to na obiad na parę dodałem trzy plasterki dyni. Aha, zaszalałem, na śniadanie dodałem odrobinę szczypiorku.

Po co to robię? Nie wiem. Wcale nie mam jakiejś jasnej motywacji. Schudnąć raczej nie potrzebuję, bo ważę zgodnie z wymogami. Nic specjalnie mi nie dolega. Ale przecież jeden dzień można przepościć. Bo to nie jest dieta Dąbrowskiej, w której trzeba wytrzymać minimum 14 dni, a pełna trwa 42. Ja poszczę wyłącznie jeden dzień. Jeden dzień i koniec. Potem... zdarza się jeszcze jeden dzień. Czemu właściwie nie miałby się zdarzyć? Skoro w życiu, chcemy czy nie chcemy, ciągle nowe dni się nam zdarzają. I za każdym razem jest to jeden dzień.

Jak szedłem pielgrzymkę, to zajmowało mnie wyłącznie dotarcie na nocleg - dzisiaj. Każdego dnia robiłem to samo. Musiałem dotrzeć na nocleg. Oczywiście, wielu turystom i pielgrzymkowiczom może się to wydawać jakąś dziwną fanaberią. Takie odseparowanie się od wielkiego pola doznań i wyobrażeń, od wspaniałości rozciągającej się od "kiedyś" do "kiedyś". Mój kłopot polegał na tym, że ja nie wiedziałem wielokrotnie, czy ów nocleg znajdę, czy na niego dojdę, czy mi się on - "przydarzy". Więc mnie to moje "pójście", wbiło. Wbiło mnie w jeden dzień, ten dzień.

Ten dzień jest chyba wszystkim, co mamy. Całe nasze życie wydarza się właśnie - dzisiaj! Nie jutro, to nieprawda. I nie wczoraj, to wczoraj już zastygło. Ciągle jeszcze jest i będzie zawsze, ale dziś... dziś! To nie interesujące i zgubione w potoku słów, wrażeń, myśli, doświadczeń - dziś, jest. Jest. Mógłbym tak jeszcze powtarzać jak zabawka, która się zacięła, choć miała do powtórzenia dłuższą kwestię i mówić/pisać dziś, dziś, dziś, dziś, dziś.

Wszystko wydarza się dzisiaj. Całe nasze życie. Więc dzisiaj drugi raz zakończę z sukcesem post Zbyszka wg. Dąbrowskiej. Przyznaję, rozluźniłem sobie rygory i na kolację zjadłem trzy łyżki ugotowanej na wodzie białej kapusty. Czy chudnę? No oczywiście. Pierwszego dnia ubyło mi jeden kilogram. Ale to raczej z przyczyny różnicy w ubraniu jakie miałem na sobie. Generalnie z tego co pamiętam, ta dieta zabierała pół kilograma mnie, każdego dnia jej utrzymania. Ale to było w zeszłym roku. Może w tym roku będzie kilogram? Gdyby tak dłużej potrzymać, można by zniknąć. Zniknąć i nie być. Siedziałby przed komputerem pulower, utrzymywany przez spodnie. Rękawy wyciągałyby się w stronę klawiatury, ale ona pozostawałaby cicha, a ekran patrzyłby się trochę zdumiony na tego pisarza, który przestał być, a wszystko jakby nadal jest.

Bo kiedyś przestaniemy. Ale to kiedyś. Jakoś trzeba łączyć, tę świadomość tego co daleko, bardzo daleko, z doświadczeniem i szczerością w doświadczaniu tego, co dziś. Więc ta dieta silnie wpływa na modyfikację psychiki. Może lepiej byłoby napisać silnie wpływa na psychikę, albo modyfikuje psychikę. Przykładam wagę do słów. Jestem w tym, jak w wielu rzeczach odosobniony. Szkoda. Chciałbym się podzielić, współistnieć. I to się mi udaje. Są takie chwile i czasy. Ale czasem się odwracam i zdaje mi się, że jestem sam. Może to melancholia wywołana niedoborem kalorii.

Ile kalorii potrzebuje człowiek? Mówią, że ponad 2500. To tyle, żeby utrzymać ciało w ruchu, przy życiu. Dziś, gdy patrzyłem na swoją dłoń - to jakoś schudła. Tak się jej przyglądałem, nawet zacząłem ją poruszać, żeby nie było, że to nie moja, że jakaś obca. Wszystko poszło dobrze, a jednak, a jednak jakoś mi się wydało że to tylko dłoń. Że to jednak - nie ja. Wiem, wiem. Bez sensu. Przecież uczą nas, uczeni, w piśmie i w naukach. Kto by tam ich słuchał. Więc mi się wydało, że to nie ja. Typowy efekt psychotropowy. Że to, co widzę, to tylko jakiś wehikuł, którym steruję, w którym jadę, w którym się znajduję. Straszne rzeczy.

Musicie wiedzieć, że to naturalne. Po prostu drugi i trzeci dzień tej dość okrutnej diety są, jakby to powiedzieć, przełomowe. Wszystko się przełamuje w organizmie, stąd melancholia. Albo raczej spokój. A może czystsze widzenie. Definitywnie poziom emocjonalny jest o wiele łagodniejszy. To prawie jak pielgrzymka. Gdy człowiek idzie przez dziesięć godzin w deszczu, a może w słońcu, i nie może odpocząć, to gwałtowne emocje chyba są niemożliwe. Trzeba się skupić na następnym kroku. Post wpływa trochę inaczej. Ale znów, trzeba się skupić na tym, co się robi, a jest to łatwiejsze, bo gdzieś znika cały szum, w jakiś sposób generowany smacznym kawałkiem mięsa, pączkiem, lodami waniliowymi z orzechami włoskimi. Wiem, co mówię, bo umiem takie lody robić i powiem wam - wrażenia niezapomniane.

Oczywiście do czasu postu. Ciągle mnie niepokoi i jakoś dręczy to pytanie o koniec. Ciągle chcę życia i sensu, który końca żadnego by nie miał. Chciałbym żeby Petty grał, bo nie wiem, co to był za człowiek, ale jakoś te jego piosenki... no zżyłem się. .... trochę milczenia. Więc każdemu polecam. Nie taki ścisły, 14 dniowy, z kolejnymi tam porcjami i 800 kalorii. Polecam zrobić sobie swój własny, tak jak ja. Jednodniowy. Tych kalorii o wiele mniej. Śmiesznie i ciekawie. Ale to tylko dzień. Ten jeden. Ten wyjątkowy, choć głupia faza świadomości, będzie podpowiadać, że szary, zwyczajny, nieciekawy. O... jak będziesz prowadził prelekcję na uniwersytecie, to dopiero będzie. A pamiętasz jak rozmawiałeś z tym radiowcem z Sydney? Nawet jest z tego audycja. To jest coś człowieku!

Nie. Nie dzisiaj. Dziś jest dziś. Czyli to, co jest. Czyli każdy mój uśmiech. I niestety każdy ból czy smutek. Każde "coś dobrego" i każdy błąd. Ostatecznie Ja - jestem dzisiaj. Ale nie jestem sam. Bo droga ma swój cel, a dzisiaj dokądś zmierza. W sumie jesteśmy obok siebie. Wszyscy. Jakoś nieuniknienie jesteśmy razem i jedynymi, którzy owo razem mogą unicestwić, jesteśmy my sami. To nasza nieopisana władza. Władza izolacji. Zapalczywej, zapatrzonej, w gdzieś, w kiedyś. Głównie zapatrzonej w siebie.

Więc żeby nie patrzeć na siebie, może za wyjątkiem wskazań wagi pokazującej coraz niższe cyfry, popatrzyłem na balkon. Była żółta, krótkie nóżki, śmiesznie podskakiwała. Oszukiwała. Wyniosłem oczywiście trochę skwarków ze smalcem, żeby jak znowu przyleci... ale gdzie tam. Śmieszny ptak pognał gdzieś dalej. Więc i mnie przychodzi gdzieś dalej. I po drodze napisać ten trochę (trochę?) śmieszny i niepotrzebny tekst. Dlatego, że mi się przeciera pod czaszką i widzę. Że wszystko jest dziś i że jesteśmy razem. Czy to omamy?

Are we... learning to fly?


Zbyszek
O mnie Zbyszek

http://camino.zbyszeks.pl/  Kopia twoich tekstów: http://blog.zbyszeks.pl/2068/kopia-bezpieczenstwa-salon24-pl/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości