Po pandemii koronawirusa rynek OZE podzieli się jeszcze bardziej.
Po pandemii koronawirusa rynek OZE podzieli się jeszcze bardziej.

Wpływ koronawirusa na produkcję energii. Rynek OZE w Polsce może mieć poważne kłopoty

Redakcja Redakcja OZE Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Koronawirus wpływa też na rynek energii, w tym OZE. Zużycie energii, tak w Polsce jak i całej Europie, zmalało o około 20 proc., potaniały emisje CO2. To stanowi złe prognozy dla branży OZE. 

Piotr Rudyszyn, ekspert energii odnawialnych i ciepłownictwa z Instytutu Jagiellońskiego, pisze, że ze względu na kryzys i stagnację związaną z epidemią koronawirusa zużycie energii nadal spada. "Tradycyjne metody wydobycia węgla i produkcji energii stają się ryzykowne dla pracowników i ich zdrowia. Na domiar złego, za kilka tygodni państwo będzie musiało wydać kilka miliardów na dopłaty wynikające z rynku mocy. Może się okazać, że to jedyne pieniądze, jakie państwo będzie mogło przeznaczyć na wydatki związane z energią w tym roku" - szacuje ekspert. 

Jak zauważa, nie jesteśmy jeszcze gotowi na produkcję energii tylko z OZE, bo w przypadku zachmurzenia czy ustania wiatru musimy mieć źródła zapasowe. Elektrownie węglowe, w odróżnieniu od gazowych, potrzebują więcej czasu na zwiększenie mocy. 90 proc. elektrowni spala węgiel kamienny, którego mamy coraz mniej, lub brunatny, który poza tym, że się kończy, to jeszcze emituje największe ilości CO2. 

"Nie wprowadziliśmy żadnych znaczących działań zmierzających do magazynowania energii z OZE. Dopiero zaczynamy tworzyć strategię wodorową, ale póki co jedynie na papierze. Cała polska energetyka przez lata nie miała ani funduszy, ani know how ani też odwagi na zmiany. Akcje spółek energetycznych, a szczególnie PGE i Taurona notują najmniejsze w historii wartości akcji. Wszystko co się dzieje w światowej energetyce, odbije się o wiele większym echem na naszym rodzimym rynku" - wylicza Rudyszyn.

Jak zauważa, zmalała opłacalność OZE. W krótkiej perspektywie Państwo będzie musiało bowiem przeznaczyć środki na ratowanie miejsc pracy i powstrzymanie kryzysu. Środki NFOŚ czy PFR trafią najpewniej na cele bieżące, a nie na wsparcie dla OZE.

"Z dużym prawdopodobieństwem nie odbędą się aukcje dla technologii OZE, wytwarzające po kosztach dużo wyższych od rynkowych. Czyli wszystkich biogazowych, klastrowych, hybrydowych czy fotowoltaicznych i wiatrowych do 1 MW, które produkowały energię za cenę dwukrotnie wyższą od rynkowej, a nawet trzykrotnie jak w przypadku biogazowni" - pisze ekspert Instytutu Jagiellońskiego.

Jego zdaniem, na koniec roku może odbędzie się aukcja dla dużych projektów wiatrowych i fotowoltaicznych jednak ceny referencyjne będą z pewnością bliskie lub niższe od rynkowych. Oznacza to załamanie i kłopoty firm rozwijających projekty do 1MW. Dodatkowo może przyczynić się do tego załamanie łańcuchów dostaw paneli fotowoltaicznych i falowników z Chin. W przypadku już realizowanych projektów, które wygrały aukcję lub mają zamiar rozpocząć inwestycję może dojść do opóźnień, a nawet wstrzymania inwestycji. 

Problemem jest także to, że walutą w przypadku niektórych projektów aukcyjnych nie była gotówka, ale obligacje korporacyjne i papiery wartościowe, których wartość w obecnej sytuacji jest niepewna. "Rząd, mający kłopoty z finansami publicznymi, nie będzie miał żadnego interesu w wydłużaniu terminu realizacji projektów aukcyjnych. Krótko mówiąc, jeśli ktoś nie zrealizuje projektu, rząd nie będzie musiał odkupić od niego prądu za dwukrotność ceny rynkowej" - uważa Rudyszyn.

Zdaniem eksperta idą złe czasy dla projektów do 1 MW. Jeśli porównamy sprawność fotowoltaiki i elektrowni węglowych, to niedobory energii z wszystkich projektów fotowoltaicznych do 1MW, z aukcji jest w stanie pokryć jeden blok elektrowni Bełchatów, zwłaszcza przy tak malejącym zużyciu energii.

Ucierpi również rynek prosumentów. Z powodu przestojów upadnie część firm instalatorskich, duża część konsumentów straci lub obniży swoją zdolność kredytową, wstrzymane są postępowania administracyjne. Małe firmy, które skupiły się wyłącznie na rozwoju i realizacji inwestycji OZE, będą miały ogromne wyzwania, aby utrzymać się na rynku.

"Drogi kredyt, droższe komponenty, przeregulowane prawo pracy, wysokie koszty pracy i brak instalatorów w zderzeniu z niskimi cenami energii, zmniejsza zainteresowanie programami Prosument i Mój Prąd oraz innymi, do grupki hobbystów jak w latach 90-tych" - to czarne prognozy dla rynku polskiej fotowoltaiki. 

Co nas czeka po pandemii? Zdaniem Piotra Rudyszyna, rynek OZE podzieli się jeszcze bardziej, na dwie różne grupy. "Małe projekty prosumenckie, magazynowanie energii, sharing i drobny akcjonariat obejmie kilkanaście procent rynku energii. Pozostałe duże projekty będące typowymi wehikułami inwestycyjnymi będą produkowały prąd i sprzedawały go w formule PPA z pominięciem tradycyjnych operatorów. Koncerny energetyczne połączą się i zostaną sprywatyzowane i zrestrukturyzowane. Tradycyjna energetyka i górnictwo powoli ustąpią na rynku miejsca technologiom bezemisyjnym. Energetyka cieplna zmodernizuje się, sprywatyzuje lub połączy się w grupy producenckie i sojusze" - przewiduje ekspert. 

Według znawcy rynku OZE, konkurencja pomiędzy dotychczasowymi i nowymi operatorami sieci, spółkami obrotu, producentami a nawet rynkami energii spowoduje obniżenie cen. "Dojdzie do zmiany zachowań konsumentów. Zaczniemy korzystać z prądu i ciepła w okresach, kiedy energia będzie najtańsza, sami w miarę możliwości będziemy produkować i magazynować energię, a nadwyżkami dzielić się z innymi konsumentami. Duże przedsiębiorstwa będą zaopatrywać się w energię lokalnie lub produkować ją samemu. Mogą stać się także akcjonariuszami w mniejszych przedsiębiorstwach energetycznych" - podsumowuje Piotr Rudyszyn.

ja


Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka