Powstanie Warszawskie. „Zginęły trzy nabite do ostatniego widza Stadiony Narodowe”. Fot. Wikimedia/Eugeniusz Haneman
Powstanie Warszawskie. „Zginęły trzy nabite do ostatniego widza Stadiony Narodowe”. Fot. Wikimedia/Eugeniusz Haneman

Zychowicz: "W Powstaniu Warszawskim zginęły trzy zapełnione Stadiony Narodowe"

Redakcja Redakcja Powstanie Warszawskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 118
Historia Powstania Warszawskiego to przede wszystkim historia mordowanego i niszczonego miasta, to historia ginących ludzi. 150 tysięcy ofiar cywilnych. Zginęły trzy nabite do ostatniego widza Stadiony Narodowe w Warszawie. To największa jednorazowa masakra ludności – mówi Salonowi 24 Piotr Zychowicz, autor książki "Obłęd 44".

Pana krytyczny stosunek do Powstania Warszawskiego jest powszechnie znany. Czy jest coś, co jednak uznałby Pan za przesłanie pozytywne, coś, co może być wykorzystane dla przyszłych pokoleń?

Piotr Zychowicz, historyk, publicysta, redaktor naczelny „Historia Do Rzeczy”, autor książek, m. in. pracy "Obłęd 44": Oczywiście, że tak. To jest lekcja. Lekcja polityki. Tego, jak kończy się polityka oparta nie na realnych przesłankach, nie na kalkulacji zysków i strat, ale na romantyzmie, na mrzonkach. A kończy się fatalnie. W tym przypadku - zniszczeniem Warszawy, hekatombą Polaków, śmiercią setek tysięcy ludzi, zarówno bohaterskich żołnierzy Armii Krajowej, jak i ludności cywilnej.

image

"Jaka szkoda, że my Niemcy, nie mamy takich generałów Borów". Powstanie Warszawskie - mity i fakty

Jak wiele było ofiar cywilnych Powstania Warszawskiego?

To ważny problem. Bo propaganda historyczna maskowana pod hasłem "polityki historycznej" jest skupiona na powstańcach. Oni oczywiście byli bardzo waleczni i bohaterscy. Ale historia Powstania Warszawskiego, to przede wszystkim historia mordowanego i niszczonego miasta, burzonych świątyń, domów, bezcennych zabytków, muzeów ze wspaniałymi dobrami kultury, przede wszystkim to historia ginących ludzi. 150 tysięcy ofiar cywilnych. Żeby to dobrze czytelnikom zobrazować - zginęły trzy nabite do ostatniego widza Stadiony Narodowe w Warszawie. Powstanie Warszawskie to największa tragedia, największa jednorazowa masakra ludności. Powinniśmy każdego roku pamiętać o tych ludziach, palić świeczki. Do tych ludzi, którzy zginęli w straszliwych okolicznościach spaleni na Woli, Starówce, zamęczeni na Ochocie, należy dodać kilkanaście tysięcy żołnierzy, z najlepszego pokolenia II RP. Młodych ludzi, na których należało dmuchać i chuchać. A oni zostali rzuceni na stos, wysłani na beznadziejną walkę w Powstaniu, które już w momencie wybuchu nie miało najmniejszych szans powodzenia. Nie miało najmniejszego sensu politycznego.

Jest jednak teoria, że bunt musiał wybuchnąć, bo społeczeństwo rwało się do walki?

To twierdzenie oparte na całkowitym niezrozumieniu tego, czym było Powstanie Warszawskie. To nie był bunt społeczny, rewolucja ludowa. Decyzji nie podjął lud Warszawy. Nie odbyło się referendum, w którym głosowali mieszkańcy, ani nawet nie dokonano głosowania wśród szeregowców, czy oficerów niższego szczebla. Decyzja zapadła 31 lipca 1944 roku w wąskim gronie pięciu osób. Podjęli ją generałowie Tadeusz Bór Komorowski, Tadeusz Pełczyński i Leopold Okulicki oraz pułkownicy Rzepecki i Chruściel. Ci panowie zdecydowali, że Warszawa stanie do walki. Armia Krajowa nie była bandą, ale karnym, zdyscyplinowanym wojskiem. Więc odpowiadając na pytanie, czy warszawiacy chcieli się bić - tak, pewnie chcieli. Ale na pewno nie chcieli się bić tak, aby przegrać. A przede wszystkim - mówiąc brutalnie - nie mieli nic do gadania. Był rozkaz o wybuchu walk, więc powstanie wybuchło. Nie byłoby rozkazu, nie byłoby powstania. Ktoś, kto twierdzi inaczej obraża Armię Krajową. Oczywiście można to odwrócić. Mówić, że dowódcy AK podjęli decyzję pod wpływem głosu ulicy. Ale gdyby tak było, świadczyłoby to o nich jeszcze gorzej. Bo oficerowie muszą podejmować decyzję na podstawie namysłu i chłodnej kalkulacji, a nie pod wpływem głosu ludu. W AK generałowie rządzili szeregowcami, a nie odwrotnie.

Mówi Pan o karnym wojsku. A jednak ludzie tacy jak generałowie Kazimierz Sosnkowski, Władysław Anders, czy Fieldorf Nil sprzeciwiali się decyzji o wybuchu walk. Dlaczego szczególnie głos generała Sosnkowskiego – czyli naczelnego wodza – nie okazał się decydujący?

Ludziom, którzy dziś mają odwagę krytykować tę decyzję, często przedstawia się ciekawy argument – "łatwo krytykować wam dziś, z perspektywy kanapy, wiedzy historycznej jaką macie, decyzję tamtych dowódców. Przecież oni nie mogli wiedzieć jak powstanie się skończy!" Problem w tym, że teorii tej przeczą przykłady dowódców, którzy już w 1944 roku sprzeciwiali się decyzji o powstaniu. Na czele z Naczelnym Wodzem, generałem Kazimierzem Sosnkowskim, który wyraźnie zakazywał w swoich depeszach wszczynania walk. Niestety, Armia Krajowa się wtedy „urwała” – zaczęło obowiązywać podejście „Kraj walczy, kraj decyduje”. Było to zerwanie posłuszeństwa wobec naczelnego wodza, forma oficerskiego rokoszu. Być może zaważyły tu też osobiste cechy gen. Sosnkowskiego, który nie był w stanie narzucić twardo swojej woli. Gdyby Naczelnym Wodzem był Anders, który także sprzeciwiał się powstaniu, być może byłby w stanie utrzymać AK w ryzach. To jedna sprawa. Należy również pamiętać, że i w samej Komendzie Głównej Armii Krajowej znajdowali się ludzie, którzy twardo nie zgadzali się z decyzją o podejmowaniu walki. Jednym z nich był pułkownik Muzyczka, drugim pułkownik Bokszczanin, który chciał powstrzymać oficerów prących do walki bez oglądania się na konsekwencje i straty w ludziach. Była słynna rozmowa, gdy mówił „Panowie, nie mamy broni, nie mamy ludzi, będą nas Niemcy mordować dzielnica po dzielnicy, ulica po ulicy, dom po domu, mieszkanie po mieszkaniu. A bolszewicy, których z taką nadzieją wyczekujecie, będą stać po drugiej stronie i z satysfakcją przyglądać się jak konamy”. Na co generał Okulicki zerwał się z krzesła i krzyczał: „To co pan mówi, jest niegodne polskiego oficera. Trzeba się bić, tylko w ten sposób wstrząśniemy sumieniem świata” i tego typu frazesy. Każdy kto umiał myśleć w sposób racjonalny, wiedział jakie będą skutki. Niestety, oficerowie, którzy parli do walki, z Okulickim na czele, sterroryzowali chwiejnego psychicznie generała Bora i wymusili decyzję o rozpoczęciu powstania. A skutki znamy – prawie 200 tysięcy zabitych, zburzone miasto, zniszczone bezcenne zabytki, dzieła kultury, zniszczone Polskie Państwo Podziemne. Niemcy w trakcie powstania wyrwali Polsce serce.

Mamy z jednej strony tragedię wspomnianych Woli, Starówki, Ochoty, z drugiej mamy Pragę, która jednak ocalała i to dzięki konkretnym osobom?

Moja rodzina przebywała w Warszawie i dla nich te 63 dni to była gehenna. Opowieści ludzi pamiętających tamten czas różnią się od frazesów, które opowiadają politycy przy okazji każdej rocznicy walk. Ale też przykład Pragi jest kapitalny. Tam w momencie, gdy miejscowy dowódca AK Antonii Żurowski zorientował się, że cele militarne powstania nie zostaną zrealizowane, podjął decyzję o zaprzestaniu walk. I ta decyzja uratowała tę część stolicy, która ucierpiała w o wiele mniejszym stopniu, niż Wola, Starówka czy Śródmieście. Pamiętajmy, że powstańcy mieli swoje cele strategiczne. I już po kilku godzinach walk stało się jasne, że cele te nie zostaną osiągnięte. A przecież można było wtedy walki zaprzestać. Wyprowadzić wojsko do lasu, wrócić do konspiracji. Tej straszliwej rzezi przynajmniej w jakimś stopniu dałoby się uniknąć. Tak, jak zrobił to dowódca na Pradze. Niestety, kontynuowano walkę przez całe 63 dni. I tak, jak sama decyzja o rozpoczęciu powstania była błędem, tak błędem numer dwa było kontynuowanie walki wtedy, gdy stało się jasne, że ona nic nie da. Powstanie składało się z dwóch części. Szturm na strategiczne, umocnione przez Niemców budynki, w trakcie którego źle uzbrojona młodzież z AK została w kilka godzin wysieczona przez Niemców z karabinów maszynowych. A potem stopniowe mordowanie miasta przez Niemców dzień po dniu, przez dwa miesiące. Tragiczna agonia milionowej metropolii. Przykład Pragi pokazuje, że nie trzeba było tego tak długo ciągnąć. Każdy kolejny dzień powstania powiększał jego tragiczny bilans o kolejne tysiące ofiar.

Stefan Michnik nie żyje. "Fatalnie, że nie został skazany za zbrodnie"

Majmurek: Prawica używała Stefana Michnika jako pałki na naczelnego „Gazety Wyborczej”

Historyk i publicysta po śmierci Michnika: Odszedł zbrodniarz najwyższej rangi


Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura