Tomasz Gutry, fotoreporter „Tygodnika Solidarność”, postrzelony rok temu podczas Marszu Niepodległości w Warszawie. fot Youtube
Tomasz Gutry, fotoreporter „Tygodnika Solidarność”, postrzelony rok temu podczas Marszu Niepodległości w Warszawie. fot Youtube

Został postrzelony 11 listopada. Po roku nie ma wątpliwości: Marsz powinien być legalny!

Redakcja Redakcja Marsz Niepodległości Obserwuj temat Obserwuj notkę 32
Powodów tego, co stało się rok temu jest kilka. Po pierwsze prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zakazał organizacji marszu. W efekcie miał on charakter spontaniczny, nie było nad nim pełnej kontroli. Po drugie, policjanci, te oddziały prewencji stały chyba zbyt blisko demonstrujących. Po trzecie uczestniczyły oddziały nieprzygotowane do takich akcji – wspomina Tomasz Gutry, fotoreporter „Tygodnika Solidarność”, postrzelony rok temu podczas Marszu Niepodległości w Warszawie.

11 listopada minie rok od poprzedniego Marszu Niepodległości, podczas którego został Pan postrzelony przez policję. Przede wszystkim – jak się Pan dziś czuje?

Tomasz Gutry: Kuleję wciąż na lewe kolano, bardzo mocno. Wpływa to na cały układ kostny. Z okiem jest lepiej, widzę troszkę zamglony obraz, jest jakiś zespół wrażliwej powieki. Ale tu idzie ku lepszemu. Staram się chodzić, choć sprawia to ból. Przechodzę rehabilitację.

Przeczytaj też:

Przeczytaj też:

Lotto zagra w kosza o medal w Paryżu

NBP upamiętnia Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego banknotem kolekcjonerskim i złotą monetą

Po tym, co się stało zapowiadał Pan zaskarżenie policji. Co się dzieje w tej sprawie?

Prokuratura umorzyła śledztwo. Ale odwołaliśmy się od tej decyzji. Zobaczymy jak to się rozwinie.

Był Pan fotoreporterem relacjonującym Marsz od lat. Czy ten ubiegłoroczny był wyjątkowy, czy do takich zdarzeń dochodziło też wcześniej i wydarzenie to jest niebezpieczne dla uczestników?

Przy okazji tej sprawy przeglądałem szereg zdjęć i materiałów z ubiegłych lat. Taki prawdziwy Marsz Niepodległości odbywa się od 2010 roku. I w zasadzie był on spokojny. Gdzieś blokowała to Antifa, dochodziło do jakichś starć na obrzeżach. Były też jednak rodziny, cała masa dzieci, co widzimy na zdjęciach z 2018 roku. I nie działo się nic niepokojącego.

No nie do końca, bo w 2013 roku doszło do spalenia budki, dwa lata wcześniej samochodu stacji telewizyjnej?

Pamiętajmy jednak, że jeśli chodzi o spalenie budki pod rosyjską ambasadą mieliśmy wg różnych doniesień medialnych do czynienia z prowokacją. Zazwyczaj był jednak spokój. Ubiegłoroczny marsz był wyjątkowy.

Dlaczego Pana zdaniem różnił się od wszystkich poprzednich?

Z kilku powodów. Przede wszystkim prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zakazał organizacji marszu. W efekcie miał on charakter spontaniczny, nie było nad nim pełnej kontroli organizatorów. Po drugie, policjanci, te oddziały prewencji stały chyba zbyt blisko demonstrujących, stad gdy padły strzały z broni gładkolufowej doszło do poważnych obrażeń. Po trzecie uczestniczyły oddziały prewencji D1 i D2 z Katowic, które moim zdaniem zupełnie nie są przygotowane do takich akcji. Nie mają zielonego pojęcia.

Oddziały prewencji nie są przystosowane do zabezpieczanie dużych demonstracji?

Mogę podać przykład. Kilka lat wcześniej – nie pamiętam kiedy dokładnie – także obsługiwałem jako fotoreporter demonstrację. Były te same oddziały z Katowic. W pewnym momencie w pobliżu wylądowała płonąca raca. Temperatura takiej racy wynosi nawet 3 tysiące stopni Celsjusza. I młody policjant podbiegł do tej racy i chciał ją ugasić butem. Gdyby to zrobił, to zaraz padłby na ziemie robiąc „rowerek” a jego koledzy usiłowaliby mu pomóc zdejmując but. Ja krzyknąłem „zostaw!” i na szczęście nie zrobił sobie krzywdy. Oficer stał obok i nie reagował. Ja odkopnąłem te race, powiedziałem policjantom „pilnujcie, by nikt na tym nie stanął”. I mnie słuchali. Ale przeszkolony funkcjonariusz prewencji, mający zabezpieczać protesty, demonstracje, powinien takie rzeczy sam wiedzieć!

Wracając do ubiegłorocznego marszu. Jak to wyglądało z Pana perspektywy?

Robiłem zdjęcia, szedłem do przodu, przy rondzie De Gaulle’a zawróciłem i oberwałem w policzek, tuż obok oka. Jedna pani, która chodzi co rok na Marsz Niepodległości z dziećmi zaprowadziła mnie do ambulansu. Trafiłem do szpitala, tam przeszedłem zabieg. Dopiero w domu poczułem bardzo silny ból w kolanie. Okazało się, że kula trafiła mnie także w nogę. Skutki tego odczuwam do dziś.

Na razie prokuratura sprawę umorzyła, Pan te decyzję skarży. Czy możemy już teraz stwierdzić, co było bezpośrednią przyczyną tego, co się wtedy wydarzyło?

 Było kilka powodów, jak wspomniałem – to, że marsz był nielegalny, kwestie nieprzygotowania funkcjonariuszy. Ale z akt prokuratury wynika też, że był potężny bałagan kompetencyjny. W Warszawie decyzję o użyciu broni gładkolufowej podejmuje komendant, dowodzący akcją. W Katowicach dowódca plutonu. Więc tu także był chaos.

Czy w tym roku marsz powinien być legalny?

Jak najbardziej, mam szereg zdjęć z ubiegłych lat. I ewidentnie jest tak, że spokojniej i bezpieczniej było wtedy, gdy marsz był legalny. Gdy były na nim rodziny z dziećmi, był odpowiedzialny za jego przebieg organizator.

Przeczytaj też:

Wszyscy chcą mieć banknot z Lechem Kaczyńskim! Szturm na oddział NBP

Wojsko i Straż Graniczna odparły pierwszy atak imigrantów na granicy. WIDEO

Tusk: Wygramy następne wybory parlamentarne


Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka