"ORP Orzeł. Ostatni patrol" trafił do kin w połowie października.
"ORP Orzeł. Ostatni patrol" trafił do kin w połowie października.

Film o historycznej legendzie. "Orzeł. Ostatni patrol" - dlaczego jest tak zły?

Redakcja Redakcja Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 39
W 1940 roku w niewyjaśnionych okolicznościach zatonął okręt podwodny ORP Orzeł. W 2022 roku podobny los spotkał film, jaki o nim nakręcono. „Orzeł. Ostatni patrol” to niestety produkcja nieudana. I również w tym przypadku trudno wyjaśnić, jak doszło do nieszczęścia?

Zwodowany tuż przed drugą wojną światową „Orzeł” był jedną z najnowocześniejszych tego typu jednostek na świecie. Sfinansowany ze składek polskiego społeczeństwa, obsadzony specjalnie dobraną załogą, stał się jednym z naszych mitów narodowych, który najpierw wzmocniły najpierw brawurowa ucieczka po internowaniu w Tallinie, a potem zaginięcie okrętu w trakcie ostatniej misji na Morzu Północnym. Załoga przestała odpowiadać na polecenia podania swojej pozycji, po wielu nieudanych próbach nawiązania łączności okręt uznano za zaginiony. Wraku dotąd nie odnaleziono. 

Zobacz: Poznaliśmy decyzję Johnsona w związku z kryzysem politycznym w Wielkiej Brytanii

Legenda "Orła"

Po raz pierwszy z legendą „Orła” zmierzył się Leonard Buczkowski, który w 1958 roku wyreżyserował film zatytułowany po prostu „Orzeł”. Z racji istniejącej w PRL cenzury nie można było w nim przedstawić prawdy historycznej i skupiono się na pokazaniu losu załogi. Świetnie zarysowane postaci praktycznie wszystkich bohaterów, pokazanie konfliktów pomiędzy nimi i dylematów, które postawiło przed nimi życie, odtworzone przez umiejętnie prowadzonych i charyzmatycznie grających aktorów z Wieńczysławem Glińskim, Bronisławem Pawlikiem i Janem Machulskim na czele, było siłą obrazu Leonarda Buczkowskiego. Do tego gęsta atmosfera nieuchronnie nadchodzącej zagłady, której pomimo wielu wysiłków załoga „Orła” nie mogła zapobiec. Łatwo zrozumieć, że film na trwałe zapisał się w świadomości Polaków, jako wzorzec opowiadania o bohaterstwie Polaków w czasie wojny.

Siłą rzeczy więc, zrealizowanie nowej wersji tej opowieści było zadaniem trudnym, by nie powiedzieć karkołomnym. Podjął się go Jacek Bławut, znakomity operator, m.in w filmach Krzysztofa Kieślowskiego i Marka Koterskiego oraz równie dobry reżyser, będący autorem choćby „Jeszcze nie wieczór”. Jednak tym razem coś poszło nie tak. I nie do końca wiadomo, dlaczego?

Z pewnością realizacji filmu „Orzeł. Ostatni patrol” nie pomogła pandemia, który znacznie utrudniła i opóźniła produkcję. Wydaje się jednak, że nie tutaj tkwi przyczyna rozczarowania, jakie przynosi film. W tym obrazie zabrakło najważniejszego: ciekawej, wartej obejrzenia, historii. Nikt nam jej nie przedstawił i nie próbował nawet zasugerować, że istnieje, a przecież wydaje się, że los „Orła” to gotowy scenariusz na trzymający w napięciu film. Zabrakło jednak pomysłu by go opowiedzieć. Czasami rzecz całą uda się uratować dialogami, ale tutaj również one niewiele wnoszą do przebiegu akcji, a czasem są tak napisane, że po prostu szeleszczą. 

Dokument "Pan z Chobielina" w TVP INFO. Krótki komentarz Sikorskiego

Największe bolączki "Orła"

Zresztą, duża część wypowiedzi głównych bohaterów to komendy, specjalistyczne zwroty i marynarski żargon zrozumiały pewnie np. dla Leszka Millera, który zasadniczą służbę wojskową odbył właśnie na okrętach podwodnych, ale niezbyt interesujące dla widzów, którzy zastanawiają się, co będzie dalej? Niestety nie ma nic, bo uczciwie trzeba przyznać, że aktorzy nie mają co grać. Zabrakło nie tylko ciekawej historii, ale jakiegoś, nawet najmniejszego sporu, czy choćby różnicy zdań pomiędzy bohaterami i dramaturgicznego napięcia. Szkoda tym większa, bo na ekranie widzimy m.in. sprawdzonego w „wojennych” rolach Antoniego Pawlickiego, świetnego Adama Woronowicza i równie dobrego tym razem Pawła Zawieruchę, którzy robią co mogą.

Niewiele to jednak pomogło. Podobnie, jak nie pomógł wysoki budżet i rzeczywiście znakomite efekty specjalne, które śmiało można uznać za jednego z głównych aktorów produkcji. Imponuje realistycznie i z pieczołowitością odtworzone wnętrze okrętu, czy kapitalne sceny wynurzania się „Orła” z morskich głębi. I wszystko to pozbawione grzechu pierworodnego współczesnych efektów cyfrowych, czyli zakochania się realizatorów w możliwościach, jakie daje wirtualna rzeczywistość bez oglądania się na to, że wyniki ich pracy z rzeczywistością, którą miały odtwarzać niewiele mają wspólnego, a widz doskonale wie, że to nie prawdziwe statki, czy samoloty, ale komputerowe symulacje. 

Tusk o kondycji polskiej armii. Powołał się na ranking, ekspert odpowiada liderowi PO

Pomimo tego, także w „Ostatnim patrolu” nie obyło się bez niezrozumiałych wpadek. Wprawdzie nie jest on filmem dokumentalnym, a ja na pewno nie jestem znawcą militariów, ale sceny, w której „Orła” atakuje amerykański bombowiec Douglas (na co wskazuje sylwetka maszyny) albo ta, w której załoga przez peryskop ogląda bal w domu na brzegu i widzi takie szczegóły, jak detale wzoru biżuterii pań pląsających na parkiecie, wydają się przesadą albo zwykłą niedbałością o fakty.

David Lynch mawia, że nawet zła kawa, jest lepsza niż brak kawy. OK, niech więc tak będzie. Jednak prawdziwa historia ORP „Orzeł” to mocne espresso. I tak powinna być podana.

Tomasz Wypych 

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura