fot. PAP
fot. PAP

Niegłosowanie to szkodliwa postawa? "Wybory to prawo, nie obowiązek"

Redakcja Redakcja Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 99
Ci, którzy mówią, że niegłosowanie to zawsze szkodliwa postawa, powinni zajrzeć do Konstytucji. Z ustawy zasadniczej wyraźnie wynika, że udział w wyborach nie jest obowiązkiem obywatelskim, jest prawem obywatela. Czasem ktoś może uznać, że bojkot jest lepszym rozwiązaniem – mówi Salonowi 24 prof. Ryszard Bugaj, ekonomista, założyciel i pierwszy lider Unii Pracy.

Trwa brutalna kampania wyborcza. Politycy nawzajem się atakują, ale w jednym są zgodni – przynajmniej oficjalnie zachęcają do brania udziału w wyborach. Niepójście na wybory uważane jest za postawę społecznie szkodliwą. Czy jednak bojkot glosowania nie jest też prawem obywatelskim?

Prof. Ryszard Bugaj:
To dość złożony problem. Osobiście tylko raz nie wziąłem udziału w głosowaniu, gdy uznałem, że żadna opcja nie jest dla mnie wyraźnie mniejszym złem. Dwa razy głosowałem według zasady, że wybieram mniejsze zło. I były to głosy oddane na PiS. W każdym wypadku kończyło się to dla mnie mniejszym lub większym zawodem. Teraz skłaniam się raczej do głosowania na kogoś z opozycji, też traktując ten wybór jako mniejsze zło. Kogo ostatecznie poprę nie wiem – przyjrzę się dokładnie kandydatom w moim okręgu.

Tylko tu mówi Pan o głosowaniu na „mniejsze zło” przeciwko większemu. Tymczasem może dojść do sytuacji, w której wybór jest między złem potwornym i porównywalnym – czysto hipotetycznie walczy ktoś w rodzaju Feliksa Dzierżyńskiego i Adolfa Hitlera?

No właśnie, nie jest to abstrakcyjne – w Niemczech w latach 30., spór między komunistami a ludźmi Hitlera był bardzo ostry, szło na noże. Była co prawda socjaldemokracja, ale społeczeństwo się mocno spolaryzowało. Nawet jednak w sytuacji państwa demokratycznego, gdzie nie grozi żadna dyktatura, czasem ktoś może uznać, że bojkot stanowi lepsze rozwiązanie. Pamiętajmy też, że demokracja to nie jest system, który zawsze dobrze wybiera. To jest system, który sprzyja kumulacji społecznego doświadczenia. I po omyłce przychodzą otrzeźwienia.

Tu pada zawsze kontrargument, że nawet jak są sami fatalni kandydaci, któryś będzie mniej zły?

Owszem, ale można powiedzieć, że w PRL-u też jeden aparatczyk był może nieco lepszy od drugiego. Jednak bojkotowaliśmy to, co się nazywało wtedy wyborami.

Dziś jednak kandydatów jest naprawdę wielu – możemy dokładnie analizować różne listy, na którejś, nawet nie do końca nam odpowiadającej, znaleźć dobrego kandydata?

Trzeba jednak wtedy poświęcić niesłychanie wiele czasu na poznanie kandydatów, co jest oczywiście pozytywne. Chcę jednak podkreślić, że ci, którzy mówią, że niegłosowanie to zawsze szkodliwa postawa, powinni zajrzeć do Konstytucji. Z ustawy zasadniczej wyraźnie wynika, że udział w wyborach nie jest obowiązkiem obywatelskim, jest prawem obywatela. Są dwa obowiązki zapisane w ustawie zasadniczej: płacenie podatków i obrona ojczyzny. To jest zapisane bardzo wyraźnie.

Był Pan jednym z autorów obecnej Konstytucji. Po trzydziestu latach nie brak dyskusji nad zmianami w ustawie zasadniczej. Czy nie należałoby pomyśleć, by podczas głosowania można było wybrać jeszcze jedną opcję – „żaden z kandydatów”? Wyborca miałby prawo wyrazić sprzeciw wobec całej klasy politycznej, jednocześnie, gdyby liczba głosów na nie była bardzo duża, wybrany w ten sposób Sejm mając niższy mandat, nie mógłby pewnych decyzji podjąć be referendum?

Jest to jakiś kierunek poszukiwań. Nie sądzę jednak, żeby istniał jakiś cudowny pomysł, który rozwiąże wszystkie te problemy. Jest ich wiele. Aby dostać się do parlamentu trzeba zdobyć 5 proc. poparcia. Przy przyzwoitej frekwencji, powyżej 70 proc. i milion głosów może nie wystarczyć, by ktoś został posłem. Samo wprowadzenie progów wyborczych miało pomóc w uniknięciu rozdrobnienia z kadencji 1991-93. Zasiadałem jednak w kolejnym parlamencie, w latach 1993-97. To był Sejm, w którym 34 proc. głosów padło na partie, które nie weszły do parlamentu i nie miały żadnej reprezentacji.


Potem formacje te zjednoczyły się w ramach AWS, ale choć ugrupowanie to odniosło sukces, było wewnętrznie podzielone, nie było w stanie samodzielnie funkcjonować. Na pewno rozdrobnienie było problemem, brak reprezentatywności także. A wracając do głosowania bądź nie – klasa polityczna, ma swoje własne interesy, swoją własną dynamikę i może dojść do takiej sytuacji, w której będzie jej wygodnie akceptować raczej małą frekwencję. Więc jest pytanie, czy to jest dążenie, że tak powiem, destrukcyjne dla demokracji, które trzeba wziąć pod uwagę, czy też raczej trzeba szukać takich rozwiązań, w których społeczeństwo także poprzez absencję da odczuć władzy, że jest z jej poczynań niezadowolone.

Cztery lata temu skrócono czas na zbieranie podpisów w wyborach. Dla małych formacji to utrudnienie startu w wyborach. Tymczasem głos na małą formację mógł być szansą dla kogoś, kto nie chciał popierać głównego nurtu.

Są też inne problemy, choćby finansowanie partii z budżetu. Jestem jego zwolennikiem, ale w Polsce ten system niezwykle silnie preferuje największe ugrupowania. Większość pieniędzy na politykę w Polsce idzie poprzez parlament, poprzez biura poselskie, kluby parlamentarne, etc. Jak do tego dojdzie dobry wynik wyborczy, gdzie się przelicza z kolei liczbę wyborców, którzy głosowali na daną listę, to duże partie mają gigantyczny zakładkę. Natomiast małe ugrupowania nie otrzymują nawet niewielkich środków na jakieś drobne analizy, na pokazanie się minimalnie, ja wiem, na wydawanie biuletynu, etc. Więc system finansowania partii też wymaga przemyślenia. Preferencja dla dużych sprzyja polaryzacji. Jak jest system dwupartyjny, to z natury rzeczy wielu ludzi nie znajduje swoich reprezentantów. Co też frekwencji nie służy.

Salon24

Fot. Prof. Ryszard Bugaj. Źródło: PAP/Tomasz Gzell



Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka