zdjęcie: Niemiecki obóz Auschwitz Birkenau, fot. Dnalor 01, CC BY-SA 3.0 at / w środku: przewodnicząca KE Ursula von der Leyen. fot. Houses of the Oireachtas, CC BY 2.0
zdjęcie: Niemiecki obóz Auschwitz Birkenau, fot. Dnalor 01, CC BY-SA 3.0 at / w środku: przewodnicząca KE Ursula von der Leyen. fot. Houses of the Oireachtas, CC BY 2.0

Niespodzianka polskich obozów

Redakcja Redakcja UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 220
Dziś z Ursulą von der Leyen w konkurencji rozmywania niemieckiej winy za niemieckie obozy śmierci w okupowanej Europie przegrywa każde zdarzenie, łącznie z Obamowymi "Polish death camps", i to o wiele długości. Co więcej, von der Leyen czyni to wraz z innymi liderami KE korzystając z uwiarygadniającej formuły komunikacji KE, pod unijną, nie niemiecką flagą - pisze Tomasz Kaźmierowski.

Jak rozmyć niemiecką winę. Krok po kroku

Rzecz jasna, usłyszymy tłumaczenia o skrócie myślowym, geografii i - jakoby - oczywistości faktu, kto stworzył obozy i w nich mordował. Może nawet coś o przewrażliwieniu. Na pewno zaś o tym, że Europejczycy - pomni tego zjawiska - nigdy więcej innych Europejczyków nie będą mordować.

To skomplikowane zjawisko rozmywania niemieckiej winy miało rozmaite emanacje i nieco złożone źródła.

Na początku 1956 r. Alfred Benzinger, były nazista, a zarazem szef supertajnej komórki służby kontrwywiadowczej Agencja 114 należącej do Organizacji Gehlena (z której potem powstała BND - Federalna Służba Wywiadowcza), wpadł na pomysł, jak zdjąć w jakimś stopniu z Niemców odium odpowiedzialności za wojnę i Holokaust. Benzinger (zwany „Tłuściochem") zaproponował, aby rozpocząć w mediach propagowanie terminu „polskie obozy koncentracyjne" w odniesieniu do niemieckich obozów zagłady na terytorium Polski. Miało się to przyczynić do ograniczenia strat wizerunkowych Niemiec. Jego chytry plan zyskał akceptację gen. Reinharda Gehlena (późniejszego szefa wywiadu RFN, a w czasie wojny szefa wywiadu Wehrmachtu na froncie wschodnim, w pełni świadomego niemieckich zbrodni II wojny uczestnika). Ale Benzinger potrzebował do jego realizacji sprawdzonych i pewnych ludzi. Dlatego postanowił oprzeć się prawie wyłącznie na byłych członkach gestapo, SS i SD. Wielu z nich było zbrodniarzami wojennymi, jak np. Konrad Fiebig, oskarżony o zamordowanie 11 tys. białoruskich Żydów, czy Walter Kurreck ze szwadronu śmierci SS Einsatzgruppe D, odpowiedzialny za dziesiątki tysięcy mordów na Wschodzie. To właśnie ludzie Benzingera praktycznie opracowali koncepcję, aby posłużyć się semantyczną manipulacją i wprowadzić do medialnego obiegu termin „polskie obozy koncentracyjne".

Zarzuty manipulacji postanowiono odpierać tłumaczeniem, że taki właśnie termin jest skrótem odnoszącym się do hitlerowskich obozów zagłady w Polsce. W rzeczywistości jednak to określenie subtelnie zmieniało ofiary, w tym wypadku Polaków, w sprawców. Równolegle forsowano korektę pojęć i niemieccy zbrodniarze zmienili się w pozbawione narodowości plemię hitlerowców i nazistów – przy walnym udziale bloku socjalistycznego, który nie chciał, aby towarzysze z NRD odczuwali dyskomfort. Początkowo określeniem „polskie obozy koncentracyjne" posługiwały się opiniotwórcze niemieckie media: głównie gazety i stacje telewizyjne (w tym celu szeroko wykorzystywano agenturę w tych środowiskach). Fakty te wciąż są przedmiotem debaty badaczy. Niedługo powinniśmy poznać więcej szczegółów dzięki czwórce niemieckich historyków badających obecnie archiwa BND. Skuteczność domniemanego wynalazku Benzingera wzmógł fenomen powolnego przepoczwarzania się już w światowych, nie niemieckich, mediach “niemieckich zbrodni” w “zbrodnie nazistowskie” albo „zbrodnie faszystowskie”. I to zjawisko, podobnie jak “geograficzny skrót myślowy” w wypadku “polskich obozów”, miało u źródła przekonywający powód: to przecież niemiecka antyhitlerowska emigracja rozpropagowała w prasie anglosaskiej nazywanie swoich przeciwników terminem “Nazis”.

Nie ulega watpliwości, że wśród zadań powojennej niemieckiej polityki zagranicznej odbudowywanie dobrego wizerunku przez Niemcy zajmowało priorytetowe miejsce. Brali w tym aktywny udział agenci BND, że wspomnę choćby arcyważną misję Vogla do Ben Guriona, prowadzoną na bezpośrednie zlecenie Adenauera. W tym właśnie okresie, ledwie piętnaście lat po wojnie, podczas nowojorskiego spotkania w Waldorf-Astoria i potem, Ben Gurion zaaprobował stosowanie do niemieckich zbrodni określenia “Nazi”, stawiając “nazistów” w ostrym kontraście do Adenauera, Globkego (którego przeszłość skądinąd znał) i “nowych Niemiec”. Ostra krytyka, z jaką spotkał się za to w Izraelu, była dla premiera mniej istotna, niż wsparcie finansowe i dostawy uzbrojenia z RFN, jakie jego ekipa wynegocjowała z Adenauerem i Straussem, tak potrzebne zagrożonemu, młodemu państwu.

Jak wspomniałem, termin “Nazi” (wiadomo o jego użyciu w Niemczech już w początku XX wieku) do mediów amerykańskich wprowadzili przedstawiciele antyhitlerowskiej emigracji, którzy znaleźli schronienie w Ameryce. Ich uwrażliwienie na konieczność oddzielenia III Rzeszy i rządów NSDAP od Niemiec i Niemców jako takich wydało się dziennikarzom i wydawcom zupełnie zrozumiałe, nawet jeśli poparcie dla Hitlera przed wojną i w jej trakcie osiągało niespotykane dla przywódców epoki weimarskiej poziomy. Zachodnioniemieckie media podjęły użycie tego terminu dopiero z końcem lat 40-ych, jednak nigdy nie znalazło ono w Niemczech tak masowego i bezrefleksyjnego zastosowania, jak w Ameryce i Europie Zachodniej, co w dużym stopniu jest zasługą większości niemieckich historyków konsekwentnie używających w niemieckojęzycznych publikacjach i wewnątrzniemieckiej debacie precyzyjnego terminu “Nationalsozialisten” dla członków NSDAP (który z kolei liczni lewicowi publicyści najchętniej by pogrzebali) i “Drittes Reich” lub “NS-Staat” dla państwa-sprawcy.

Propagandyści RFN, ci z mediów, rozmaitych fundacji kulturalnych i naukowych, ministerstwa spraw zagranicznych i z wywiadu bez wątpienia już od wczesnych lat rządów Adenauera widzieli wartość w stymulowaniu zastąpienia przymiotnika “German” przez “Nazi”. Świadczą o tym i skrupulatne przedruki wypełniających to zadanie, pełnych uproszczeń publikacji mediów anglosaskich, i dostępne relacje z interakcji niemieckich polityków z zagranicznymi partnerami (szczególnie amerykańskimi i izraelskimi), a wreszcie publikacje bardzo wpływowego Niemieckiego Instytutu Historycznego w Waszyngtonie (z tytułami takimi jak np. “The Consequences of Nazi Hegemony for Europe”, “The American Debate on Nazism”, “Coping with the Nazi Past”, “Nazi Crimes and the Law” etc.). W samych Niemczech, po wielkim sukcesie amerykańskiego serialu “Holocaust” w 1979 roku i przeprowadzonych krótko potem badaniach opinii niemieccy historycy nie dawali wiary jak wielu Niemców identyfikowało “Nazi crimes” i “NS-Verbrechen” z Polakami.

Jak wspomniałem, samodzielność autorstwa Benzingera w kwestii “polskich obozów” wzbudza wątpliwości. Głównym źródłem informacji pozostają dwaj byli pułkownicy enerdowskiego wywiadu, Klaus Eichner i Gotthold Schramm, którzy na różnych etapach swojej kariery rozpracowywali BND, a po 1989 r. związani byli z lewicowymi Die Linke i postkomunistyczną PDS.

Dziś niemiecka chadeczka trąbi z europejskiej trybuny. Podobno Baudelaire mawiał, iż nie ma słodszej przyjemności niż zaskoczyć człowieka, dając mu więcej, niż się spodziewa.

Tomasz Kaźmierowski

zdjęcie: Niemiecki obóz Auschwitz Birkenau, fot. Dnalor 01, CC BY-SA 3.0 at / w środku: przewodnicząca KE Ursula von der Leyen. fot. Houses of the Oireachtas, CC BY 2.0 

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka