Adam Glapiński, prezes NBP. Fot. TVP INFO
Adam Glapiński, prezes NBP. Fot. TVP INFO

Szef NBP odpiera krytykę za wynagrodzenia pracowników. "Gowin niech się nie wypowiada"

Redakcja Redakcja Finanse Obserwuj temat Obserwuj notkę 167

Adam Glapiński jest zwolennikiem ujawnienia zarobków pracowników NBP, jeśli PiS i PO przegłosują odpowiednią ustawę. Szef NBP bronił dyrektor Martyny Wojciechowskiej, wokół której rozpętała się burza po ujawnieniu jej zarobków w banku centralnym. 

"Haniebny i seksistowski atak"

- Doszło do haniebnego, prymitywne, brutalnego i seksistowskiego pastwienia się nad dwiema matkami, nad ich dziećmi, które chodzą do szkoły i przedszkola, nad ich mężami, nad ich rodzicami. Wszyscy są tym zbulwersowani, jak się prywatnie na ten temat rozmawia. Publicznie o tym jednak nie powiedzą. W tych atakach króluje gazeta, która się mieni recenzentem elegancji. Nagle kobiety nie mogą zarabiać tyle, co mężczyźni? - to najważniejsze przesłanie z konferencji prasowej z udziałem Adama Glapińskiego.

Szef NBP podtrzymał stanowisko, iż nie dochodzi do nadużyć w związku z płacami, a sam ujawnił więcej, niż poprzednicy na stanowisku prezesa banku centralnego. To odpowiedź na rewelacje "Gazety Wyborczej", która opisała wynagrodzenia dwóch współpracowniczek Glapińskiego.

Zarobki w NBP

Według dziennika, szefowa departamentu komunikacji i promocji Martyna Wojciechowska zarabia ponad 65 tys. złotych miesięcznie. Z kolei dyrektor gabinetu prezesa Narodowego Banku Polskiego, Kamili Sukiennik, ma otrzymywać pensję w wysokości 40 tys. złotych. Kwestia wynagrodzeń zbulwersowała nie tylko prasę i opozycję, ale część polityków PiS, na czele z Janem Marią Jackowskim - poseł oficjalną drogą zapytał prezesa NBP o wynagrodzenia pracowników. 

Glapiński zastrzegł, że w związku z przepisami RODO nie może ujawnić konkretnych zarobków swoich pracowników. Dodał też, że zatrudnione są osoby o poglądach bliskich PO, PiS, jak też SLD. - Nie obchodzi mnie, co pracownicy robią po godzinach pracy. Mogą oglądać TVP INFO albo TVN, to dla mnie nieistotne - przekonywał Glapiński. 

PO proponuje ustawę, która w efekcie ujawni zarobki najważniejszych dyrektorów w NBP. Pomysł wstępnie poparło PiS. - Ja tę ustawę podpiszę obydwoma rękoma. Ale jak słusznie, ktoś tam rozumiem z tej opozycji, ktoś, kto się tym zajmuje, zauważył, że trzeba tej ustawy, żebym to mógł zrobić - tłumaczył Glapiński. 

- Mogę jednym naciśnięciem klawisza ujawnić państwu listę ponad 3 tys. pracowników i pokazać wszystkie zarobki według PIT-u. Ale prawo na to nie pozwala! - stwierdził Glapiński. Chwilę później prezes NBP dodał, że taki precedens byłby szkodliwy dla banku centralnego i dla przyszłej rekrutacji w instytucji. - To jest po prostu fatalne, fatalne - powtarzał. 

Glapiński upomina Gowina 

Glapiński ostro zaatakował Jarosława Gowina. Lider Porozumienia niedawno wyraził nadzieję, że zarobki w NBP będą ujawnione i stwierdził, iż sprawa, opisana przez "Gazetę Wyborczą", bulwersuje opinię publiczną. Gowin ocenił, że Glapiński chowa głowę w piasek. Prezes banku centralnego doradził wicepremierowi Gowinowi milczenie i między wierszami skrytykował ustawę o szkolnictwie wyższym. 

- Radziłbym panu Gowinowi, żeby dwa razy głęboko wziął oddech, zanim się wypowie na temat NBP. Jedna z dobrych tradycji w Polsce, zapisana w prawie jest taka, że NBP i rząd to odrębne całkowicie instytucje. I taką tradycją jest, że przedstawiciele NBP nie komentują prac rządu i ministrów np. reformy szkolnictwa wyższego, a w NBP pracuje większość profesorów, ja też jestem wykładowcą. Mam też opinię o reformie pana Gowina, ale nie przyszłoby mi do głowy, żeby publicznie się na jej temat wypowiadać. Jak nie pomoże głęboki oddech, to pan Gowin powinien wziąć zimny prysznic i nie wypowiadać się na temat NBP. Tworzy kompletne zamieszanie i stwarza wrażenie niedoinformowanego - punktował Gowina Glapiński. 

Sam wicepremier odpowiedział w enigmatyczny sposób na konferencję prasową szefa NBP. - Bezwstyd - ujął krótko Gowin. 


W środę odbyła się też konferencja zastępcy dyrektora departamentu kadr w NBP, Ewy Raczko. Urzędniczka nie chciała wprost podać, ile zarabia Martyna Wojciechowska, bo - jak przyznała - nie sprawdziła PIT-u kobiety. Raczko oświadczyła, że na pewno Wojciechowska zarabia mniej, niż 65 tys. złotych, jak podała "Gazeta Wyborcza". 

NBP tłumaczy się z pensji. "Żaden z dyrektorów nie zarabia 65 tys. zł miesięcznie"

GW

© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.



Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka