"Chrześcijański cmentarz" znajduje się w Mahalli na przedmieściach miasta jakieś 15 km od parafii. Jak zwykle by tam dotrzeć zamówiliśmy taksówkę za 40.000 sumów czyli 12 złotych polskich. Usługi tego rodzaju są wyjątkowo tanie jak niemal wszystko inne. Raj dla oszczędnych Polaków.
Dawniej na ten cmentarz w Angrenie jechało się po głównej trasie, czyli po "jedwabnym szlaku".
Dziś taksówkarz zawiózł nas po zawiłych uliczkach uzbeckiej Mahalli. Mahalla to znaczy "Wspólnota", gmina po żydowsku kahał a po chińsku hutong. Droga od strony jedwabnego szlaku została rozbita przez ciężki transport. Cmentarz leży po sąsiedzku z kopalnią węgla brunatnego. Widać wokół wysokie hałdy. Z czasem być może trzeba będzie zamknąć cmentarz, bo żywi ludzie niezbyt dbają tu o swych zmarłych.
Gdyśmy z parafianami szukali nagrobków naszych parafian w gąszczu grobów prawosławnych i koreańskich towarzyszyły nam trzy cmentarne psy.
Prawosławnym zwyczajem i my oprócz świec i kwiatów położyliśmy herbatniki i kanapki na 6 mogiłach.
Najpierw na mogile Marii Keller potem u Aleksego Skrypczenko.
Grób Marii wykonany z cementu. Jej krewni wyjechali do Niemiec, mogiła porosła wysoka trawą.
Dziadek Aleksy pozrywał gąszcze a ja zapaliłem świecę.
Natasza przez chwilę mordowała się z telefonem by sfotografować Aleksego przy nagrobku. Zdjęcie miało trafić do krewnych Marii.
Powędrowaliśmy dalej po suchej glinianej nawierzchni.
Gdyby nie las krzyży ktoś by pomyślał że to śmietnisko.
Na krzyżu Aleksego dumnie wisiał różaniec. Nie sposób było się pomylić.
To nasz katolik.
Jeden z moich licznych chłopaków, nawróconych chuliganów, z jakich słynęła moja angreńska parafia.
To nieszczęśnik, który 8 lat temu obciął sobie dłoń przy pracy.
Potem byliśmy u babci Zosi, która opuściła ten świat 8 lat temu.
Bywałem u niej w domu, gdy już była niedołężna i często mnie nagabywała czy aby na pewno ją pochowam po katolicku gdy umrze.
Nie pochowałem. Spóźniłem się całe 8 lat.
Starościna Natasza z trudem odszukała grób ojczyma i swej mamy Swietlany.
To była najbardziej pogodna staruszka w parafii i najbliższą sąsiadka.
Jej pierwszy mąż został zamordowany gdy Natasza miała roczek.
Drugi przeżył w zgodzie ze Swietłaną całe życie i adoptował jej osierocone dzieci.
Miła para.
Pobłogosławieni ich związek w 2008-m roku w trakcie kolędy.
To był uproszczony obrzęd bez ksiąg liturgicznych i bez obrączek. Życie obojga chyliło się ku końcowi.
Chciałem ułatwić zadanie staruszce by mogła przystąpić do komunii.
Dostałem oczywiście "ochrzan" za niedbałość.
Trzeba to było uzgodnić z biskupem i wpisać do ksiąg. Mąż był teoretycznie prawosławny więc węzeł wymagał dyspensy a ja poszedłem na skróty.
Taki sakrament nazywa się ważny ale niegodziwy.
Oto jakie wspomnienia wypływają po latach.
Dzięki mojej gacie przystępowała do komunii niemal 10 lat.
Chyba było warto.
Ta babcia była tak pogodna taka uśmiechnięta. Jej twarz pasowała jak ulał do imienia Swietlana-Swietlista czyli po łacinie Klara.
Wszystkie okoliczne krzyże i nagrobki były w miarę solidne.
Tylko dwa spróchniałe krzyże upadły na wznak. Gdy je podnieśliśmy Natasza rozpoznała, że to jej rodzina: mama i ojczym...
Ostatnie dwa krzyże należały do Walentyny i ojczyma Róży, Tatarki.
Róża to platoniczna miłość dziadka Aleksego. Bez tych dwoje parafia straciłaby urok i sens.
To Róża właśnie "polowała na chuliganów" i paczkami za uszy przyprowadziła doo kościoła i dalej to robi choć energii jej już brak. Na prawie 70 lat.
Jeden spośród jej wychowanków za 3 tygodnie będzie miał święcenia kapłańskie.
To niezwykłe zdarzenie. Niemal cud.
Róża zachorowała i nie przyszła z nami. Zadzwoniła jednak byśmy sprawdzili czy różaniec wisi nadal na grobie ojczyma. Sprawdziliśmy.
Nie wisiał.
Komuś się musiał spodobać...
Walentyna zmarła pięć lat temu. Też pogodna jak Swietłana.
Ona też ślub zawarła na pamiętnej kolędzie 2008.
Miała w odróżnieniu od chudych jak palec Zosi i Swietłany pulchną sylwetkę i często na Mszę św. przychodziła z małym wnukiem, wiercipiętą.
Jej mąż zmarł dopiero w tym roku na wiosnę.
Chciałem go odwiedzić ale też się spóźniłem. Krewni nie zaprosili na pogrzeb.
Nie dotarłem też do mogiły Sadzy Niederwelle i do mogiły sąsiada, którego posesję numer 27 niedawno wykupiła parafia.
Cmentarz jest ogromny i słabo oznakowany.
Taksówkarz się niecierpliwił więc chodziliśmy na skróty: bez kadzidła i kropielnicy .
Nawet bez sutanny i bez komży.
Takie sobie uzbeckie zaduszki: niegodziwe ale ważne. Tutaj wszystko jest innej niż w naszej ojczyźnie Polsce.
Żaden cmentarz tu nie zapłonie tysiącem świec.
Myśmy przynieśli tylko dwie i zabraliśmy je po "procesji" z powrotem do parafii by nie podpalać haszczy.
W trakcie procesji na horyzoncie widać było pasmo gór i jakieś 20 koni tuż za płotem.
Duże zbiegowisko koni jeźdźców i samochodów
wskazywało na to że to spontaniczne zawody "na pieniądze".
Ulubiona zabawach Ujgurów, Kazachów i innych koczowników.
Mijaliśmy te konie wracając do parafii.
W procesji wzięło udział dwoje dorosłych, proboszcz po cywilu i..."przyszłość uzbeckiego kościoła" dwoje dzieci Diana i Nikita z klasy czwartej.
Ks. Jarosław Wiśniewski FD - parafia Bożego Miłosierdzia - Angren
Inne tematy w dziale Społeczeństwo