Prosty lud polski nazwał dynię banią albo gałą. Te ostatnie kojarzy nam się dziś bardziej z harataniem czyli z gdańską, salonową wersją gry w piłkę nożną, zaś bania z powiedzeniem „łeb jak bania”. Powiedzenie to jednak wywodzi się od „bani karmelickiej” czyli kulistego wierzchołka kościoła karmelickiego w Warszawie i z dynią nie ma nic wspólnego.
Dynia przywędrowała do nas z Ameryki. Jednak to nie Hiszpanie wnieśli ją na europejskie stoły. Podobnie jak przywiezione przez nich do Europy pomidory stały się popularne dzięki Neapolitańczykom i Prowansalczykom tak dynia pojawia się w postaci zupy w XVIII wieku we Francji.
Trafia tam z Haiti. Francuzi zarządzają swoją kolonią tak jak pozostali. Ludność tubylcza nie bardzo nadaje się do pracy w plantacjach więc wymieniają ją na niewolników z Afryki. Słowo wymiana jest niezbyt precyzyjne, chodzi raczej o zamianę. Przy czym zamienieni stają się coraz mniej natury cielesnej a coraz bardziej duchowej. Ostatnich nie miał już kto opłakiwać a po śmierci dokarmiać i poić, tak więc pewnie nie doszli do krainy zmarłych i błąkają się po dziś dzień wokół swoich kurhanów.
Niewolnicy karmieni są głównie wodzionką. Koloniści natomiast gotują dla siebie zupę z jarzyn i kawałków wołowiny zagęszczanych miąższem z dyni, do tego na podkręcenie smaku trochę chili.
Tak powstaje pierwsza pumpkin soup. Pierwsza w nowej cywilizacji białego człowieka, bo ludy tubylcze znały ją setki lat wcześniej.
Haitańczycy zwą tą zupę po swojemu. Nazywa się Joumou (żumu). Kiedy ogłaszają niepodległość w 1804 roku, zupa ta staje się symbolem ich wolności. Corocznie pierwszego stycznia wcinają michy żumu popijając szklaneczką rumu. No i są wolni, przynajmniej tak im się wydaje.
Polska, choć zupami stoi, ma w dziedzinie przyrządzania dyni marne osiągnięcia. Zupa a właściwie krem z dyni to coś co przywędrowało do nas ostatnimi laty. Maria Ochorowicz – Monatowa w swej „Uniwersalnej Książce Kucharskiej” wydanej we Lwowie pisze: „Dynia czyli bania albo harbuz. Dynia jest wprawdzie bardzo pospolitą jarzyną, którą jada u nas przeważnie lud wiejski, lub nawet dają bydłu...”
Potem przytacza kilka przepisów, które są jednak nudne jak flaki z olejem. Przepisy są dla ludzi oczywiście.
Kulinarną biblią peerelu jest „Kuchnia Polska” , w pierwszym wydaniu z 1955 roku Ślązaczka Helena Kluzowa – Hawliczkowa, przekazuje ludowi wiejskiemu, który teraz jest już ludem miejskim, kilka następnych przepisów. Warto odnotować dynię z kiełbasą w sosie pomidorowym albo dynię zapiekaną raz z ryżem, innym razem z sosem beszamelowym lub pomidorowym. Jest postęp, tylko czy rodacy chcą jeść dynię?
Nie bardzo. Wiejskie kompleksy snują się za nami. Chcemy jeść po pańsku, chcemy mięsa a nie warzyw. Chcemy postępu, nowoczesności i elektryczności. Chcemy mieszkania w bloku i dużej meblościanki. Pieczonego kurczaka i schabowego. Czasami też dajemy sobie w banię ale nie tę, a z warzyw to kiszony i wystarczy.
Komuniści szykują nam jednak niespodziankę. Odchodzą, mówią że odchodzą, zostają odsunięci, przegrywają wybory, układają się z opozycją. Jak zwał tak zwał. Czort z nimi. Dość, że dostajemy paszporty i oglądamy świat z bliska.
Dynia przychodzi do nas jako strój na Halloween. Potem narciarze wracający z austriackich Alp przywożą krem z dyni. Dynia wraca bez swojej wiejskiej natury. Nie jest już z chaty gdzie razem z „gadziną” próbowaliśmy dożyć przednówka. Jest już z innego, lepszego świata.
I dobrze bo dynia to wspaniałe warzywo. Ma właściwości niedostępne innym jarzynom, jest bezpieczna bo nie kumuluje groźnych dla naszego zdrowia składników i jest bardzo prosta w uprawie.
O zadziwiających właściwościach dyni i przepisie na ciastka z dyni, które działają cuda za tydzień.
Ślązak od zawsze, studiował Ekonomię na UE w Katowicach, Psychologię i Nauki Polityczne na UŚ w Katowicach, Pisanie scenariuszy w PWSzFTviT w Łodzi. Pisze felietony kulinarne do tygodnika "Nowe Info". Jest prywatnym przedsiębiorcą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości