Rzeczy się stają, idee istnieją.
Platon

Jeśli opozycja parlamentarna zacznie względem Zjednoczonej Prawicy… Zaraz. Wróć! Dziś nie o tym. Wszak należy się nam wytchnienie od polityki. Przynajmniej od tej współczesnej…
Jednym z najbardziej rozpaczliwych postulatów nadwiślańskich „strażników” europejskości jest apelowanie o to aby nasz kraj przyjął wreszcie paradygmaty generowane w Paryżu, Londynie, Rzymie, Berlinie, Madrycie, Wiedniu i Brukseli. W rozumieniu tego odłamu naszego narodu, Polacy wciąż tkwią na mentalnym pograniczu europejskości i azjatyckości. Cokolwiek to oznacza! Nasze rzekome zapóźnienie ma polegać przede wszystkim na wynikającym z plemiennego, typowo słowiańskiego pszenno-buraczanego obskurantyzmu, meandrowania po poboczach europejskiej myśli i lekceważeniu trendów przenikających rdzeń naszego kontynentu. W moim przekonaniu tego rodzaju postulaty są nic nie warte. Co prawda, w naszej historii przez wiele dekad byliśmy pozbawieni możliwości pełnego uczestnictwa w głównym nurcie działań oraz idei, ale okresy te stanowiły li tylko przerwy w ponad tysiącletniej obecności Polaków w rodzinie narodów europejskich. Doskonałym przykładem na włączanie się przez Polaków w główne nurty europejskich trendów są… wyprawy krzyżowe. Ktoś na takie dictum może się żachnąć i wydymać usta. „Kto? My? Przecież gdy świat galopował, to Polacy uczyli się liczyć do dziesięciu”. Oprócz tego zdarzy się progresista, który taką formę aktywności uzna za barbarzyństwo i spostponuje niczym białe skarpety do sandałów. Błąd! Nasi przodkowie wciąż są nie doceniani. Dowód?
Gdy podczas synodu w Clermont (1096 r.) papież Urban II zmobilizował ogromne rzesze ludności wszelkiego autoramentu do podjęcia wyprawy na Bliski Wschód, nad Wisłą miały miejsce zdarzenia nie mniej wiekopomne. Wszechpotężny palatyn Sieciech, z rodu Starżów-Toporczyków, wymyślił sobie, że wobec bezpłciowości księcia Polski sam sięgnie po najwyższą władzę w kraju. Mocno się w tym względzie starał, bo wypchnął na margines Zbigniewa, czyli pierworodnego syna Władysława Hermana, a na drugiego potomka, tj. małoletniego Bolka, zakładał mnóstwo przemyślnych pułapek. Los chciał, że Zbigniew otrzymał wsparcie rodziny ze strony matki, czym zabezpieczył swój dłuższy pobyt na tym łez padole, a jego młodszy brat posiadał charakter i zdolności komiksowych superbohaterów. Wystarczy wspomnieć, iż jako kilkuletni chłopiec nie skrewił w obliczu ataku rozwścieczonego odyńca i mimo kontuzji zaszlachtował oszalałe zwierzę. Trzeba przyznać, że to wyczyn nie lada. Sieciechowi zwyczajnie się nie udało i ród Piastów nie sczezł już w XI wieku. W każdym razie doświadczenia z dziecięctwa i młodości zahartowały jednego z naszych największych władców tak dokumentnie, że w swym dorosłym życiu nie cofał się przed najbardziej makabrycznymi poczynaniami i przyjął zasadę rodem z gangsterki, że ufać winien jedynie sobie. I to nie do końca… Gdy wreszcie przejął władzę w naszym kraju był w pełni uformowanym przywódcą, zabijaką, wojownikiem i… gangsterem. Nie wahał się przed śmiertelnym okaleczeniem brata, torturowaniem długoletniego opiekuna i skracaniem o głowę wielu osób ze swego otoczenia. Nawet tych, którym zawdzięczał przeżycie. Taka sytuacja… Czemu o tym wspominam? Ano z tej przyczyny, że ówczesny świat nie był dobrym miejscem dla pięknoduchów, adoratorów humanizmu i zwolenników demokracji. Prym wiedli wówczas ci, którzy posiedli umiejętność rozpychania się łokciami w stopniu ponadprzeciętnym i potrafili dusić w zarodku wszelkie rozterki moralne. Równie brutalne zasady panowały w stosunkach pomiędzy państwami i ludami, czego dowodzą niektóre działania naszych pradziadów.
Przełom XI i XII w. był w zachodniej części naszego kontynentu okresem ideowego fermentu. Wspomniane wzmożenie mieszkańców Europy Zachodniej przełożyło się na całą serię zbrojnych wypraw w rejony świata zdominowane przez muzułmanów. Dodać wypada, iż wbrew panującej narracji ruch krucjatowy wyrastał z wielu przyczyn, a nie jedynie z podłoża religijnego. Przeludnienie pewnych regionów kontynentu, ubóstwo, rozrodzenie ponad dotychczasowy standard rodzin szlacheckich, żądza łupów i - nie ma co ukrywać – brutalne zachowania wyznawców islamu wobec chrześcijan zamieszkujących Bliski Wschód oraz chrześcijańskich pielgrzymów i kupców, jak również nacisk na Konstantynopol. W efekcie podjęto kilkanaście, mniejszych i większych ekspedycji, spośród których szczególnie pierwsza (1096-1099 r.) odbiła się szerokim echem. Nieco później, czyli w latach 1101 i 1107-1110 (tzw. Krucjata norweska), odbyły się skromniejsze wyprawy, w których wzięli udział przedstawiciele pomniejszych nacji europejskich (m.in. Norwegowie, Czesi i Bretończycy). W gronie tym zabrakło jednak Polaków… Zwróciły na to uwagę najwyższe czynniki kościelne i z racji swych uprawnień pogroziły palcem „Hiszpanom” i… nam. Ci pierwsi rezolutnie odpowiedzieli, iż z zacięciem zmagają się z muzułmanami na swoim, iberyjskim, podwórku i nie widzą możliwości zmiany azymutu. W przypadku naszych przodków, stosunkowo niedawno przyjętych do rodziny chrześcijańskiej, wytłumaczenie też nie sprawiło trudności. Wszak od czasów Bolesława Chrobrego siły polskie (polańskie) skutecznie utrudniały życie poganom, a nawet przeprowadziły ostatecznie nieudaną próbę chrystianizacji Pomorza i Prus. Śladami naszego pierwszego króla podążali np. Bolesław Śmiały i Władysław Herman, ale ich wysiłki również nie przyniosły trwałych efektów. Stan ten uległ zmianie dopiero wtedy, gdy panem ziem nadwiślańskich został Bolesław III, znany potomnym jako Krzywousty.
Książę ten już na samym początku XII stulecia w wieku lat 16 (!), wyprawiał się na sąsiednich pogan. W trakcie jednej z ekspedycji jego wojowie zdobyli Białogard, a podejmowane potem kolejne rejzy były tak dokuczliwe, iż Pomorzanie zorganizowali nawet zasadzkę na polskiego księcia, z której udało mu się wymknąć za cenę wielkiej daniny krwi jego drużyny przybocznej. Walki te miały jednak przede wszystkim charakter grabieżczy i dopiero po ugruntowaniu swej władzy Krzywousty zabrał się poważnie do realizacji planu zgodnego nie tylko z interesem jego księstwa, ale również wpisującego się w oczekiwania Watykanu. O formacie Bolesława III świadczy choćby to, że potrafił zadbać o „marketing” i „reklamę” swych poczynań. Za namacalny dowód jego przemyślności można uznać Kronikę polską autorstwa tzw. Galla Anonima, będącą tak naprawdę panegirykiem na cześć polskiego władcy. W niej to tajemniczy kronikarz, chcąc poinformować wszystkich zainteresowanych w kraju i za granicą o celach księcia, napisał tak:
A więc zaczynając od północy, jest Polska północną częścią Słowiańszczyzny, ma zaś za sąsiadów od wschodu Ruś, od południa Węgry, od południowego-zachodu Morawy i Czechy, od zachodu Danię i Saksonię. Od strony zaś Morza Północnego, czyli Amfitrionalnego, ma trzy sąsiadujące z sobą bardzo dzikie ludy barbarzyńskich pogan, mianowicie Selencję (Słowian Połabskich), Pomorze i Prusy, przeciw którym to krajom książę polski usilnie walczy, by je na wiarę chrześcijańską nawrócić.
Pierwszym zadaniem Bolesława III stało się umocnienie granicy z poganami i przejęcie punktów strategicznych, które dokonało się poprzez renowację licznych piastowskich grodów i zdobycie przyczółków. Ta podstawa operacyjna umożliwiła podjęcie systematycznych działań i realizację planu zupełnie odmiennego od praktykowanych poprzednio. Koniecznie trzeba zauważyć, iż nasz książę nie miał łatwego zadania, ponieważ na wzrost potęgi i polskie sukcesy krzywo patrzyli Czesi i Niemcy. Był on jednak na tyle wybitną postacią, że obu przeciwnikom dotrzymał pola i umiejętną polityką, odważnymi ruchami oraz twardym „nie” powstrzymał niecne zamiary naszych sąsiadów. Nie martwił się zbytnio, ale jedynie umiarkowanie kwestią: co o inni o nas pomyślą? Trochę to kosztowało, ale bilans okazał się dodatni.
W latach 1115-1119 polscy wojacy krok po kroku zajmowali tereny wschodniego Pomorza. Na koniec pozbawili władzy miejscowych książąt (m.in. z Gdańska i Słupska) i obsadzili pomorskie grody. Po prawie wieku Polska znów stanęła w miarę pewnie nad Bałtykiem. Teraz przyszedł czas na trudniejszą część zadania, czyli opanowanie zachodniej części wybrzeża pomorskiego.
Przedsięwzięcie nie należało do łatwych, gdyż Pomorze Zachodnie było regionem bogatym i ludnym, a ponadto leżało w strefie zainteresowania zarówno państwa niemieckiego (cesarstwa) jak i Danii. Operacja wymagała zatem sporej ostrożności oraz zabezpieczenia relacji z innymi sąsiadami. Tak też uczyniono. Decydującym momentem w procesie konkwisty okazało się starcie Polaków z Pomorzanami (1119 lub 1121 r.) w okolicy Gryfic. Zjednoczone siły pomorskie (być może wspomagane przez skandynawskich sojuszników) zostały rozbite, a naczelnicy Pomorzan wzięci do niewoli, przymuszeni do posłuszeństwa, przekazywania trybutów i przyjęcia chrześcijaństwa. Z tym ostatnim warunkiem nie poszło łatwo, gdyż opozycja (głównie kapłani pogańscy) była niezwykle silna. Co rusz wybuchały niepokoje i sprzeciwy wobec odesłania w niebyt starych bóstw. Ostatecznie groźby znad Wisły przeważyły szalę i lud pomorski (oczywiście nie cały i zapewne przede wszystkim formalnie) podporządkował się życzeniu wojowniczego Piasta. Trwanie w uporze było dla mieszkańców Wolina, Szczecina, Kamienia, Kołobrzegu i Pyrzyc wielce ryzykowne, ponieważ Bolesław III – jak już wspomniałem wyżej – nie należał do ludzi dzielących włos na czworo. Skutki gniewu naszego księcia opisał w Żywocie Ottona z Bambergu, czyli apostoła Pomorza, mnich Herbord:
Także warowne i silne miasto Nakiel skruszył i podpalił, całą jego okolicę ogniem i żelazem spustoszył tak, że pokazywali nam mieszkańcy w różnych miejscach ruiny, zgliszcza i stosy trupów jeszcze w trzy lata potem, jakby po świeżej klęsce.
Po udanych akcjach na Pomorzu ambicje Krzywoustego nie wygasły. Już przy końcu lat 20. i w dekadzie następnej, przystąpił do kolejnych akcji zdobywczych. Tym razem na ziemiach leżących w dzisiejszych granicach Niemiec. Przymusił do posłuchu mieszkańców Wołogoszczy, Goćkowa, Nakła (Anklam) oraz wyspiarskich Ranów z wyspy Rugii. Zastosowane przez Polaków metody zdobywania posłuchu zapewne nie różniły się od tych wcześniejszych, bo misjonarze przemierzający tereny na zachodnim brzegu Odry napotykali w leśnych ostępach i na jeziernych wyspach ludzi, którzy chowali się tam przed wzrokiem i gniewem Krzywoustego.
Warto wspomnieć, że kierunek pomorsko-meklemburski nie był jedynym celem walecznego władcy. Także inny kraj pogan, czyli Prusy, polscy woje pod przywództwem Bolesława III nawiedzali często ogniem i mieczem. Modus operandi sił inwazyjnych był tu jednak inny niźli na Pomorzu i jak można sądzić ataki nie miały na celu wprowadzenia plemion pruskich do rodziny wyznawców Chrystusa. Oczywiście w oficjalnej narracji taki cel był przedstawiany, lecz o co naprawdę chodziło Polakom ilustruje całkiem dobrze jeden z passusów Kroniki polskiej:
A zatem wojowniczy Bolesław, rozpuściwszy zagony wszerz i wzdłuż po owym barbarzyńskim kraju, zgromadził niezmierne łupy, biorąc do niewoli mężów i kobiety, chłopców i dziewczęta, niewolników i niewolnice niezliczone, paląc budynki i mnogie wsie; z tym wszystkim wrócił bez bitwy do Polski…
Skutki tego aspektu polskich wypraw krzyżowych z doby Krzywoustego są widoczne do dziś w krajobrazie naszego kraju. To właśnie od ludności porwanej i przywleczonej z podbijanych krain pochodzą nazwy licznych osad w Wielkopolsce, Małopolsce, na Mazowszu i Śląsku w rodzaju Prusy i Pomorzany.
Poczynania Bolesława Krzywoustego należą do bardziej znanych przez współczesnych Polaków. Niestety rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, iż w wpisywały się one w ogólnoeuropejskie trendy i były odpowiedzią na oczekiwania europejskiej (w ówczesnym wydaniu!) wspólnoty. Z perspektywy czasu można śmiało powiedzieć, że w dużym stopniu to właśnie woli i działaniom Bolesława III zawdzięczamy fakt, iż kraina pomorska postrzegana jest jako nieodłączna część Polski. A mogło z tym być różnie, bo zęby ostrzyli sobie na nią tak Niemcy jak i Skandynawowie.
Aha! Dodać wypada, że dzieło Krzywoustego kontynuowali jego potomkowie. Jeden z nich, tj. Henryk Sandomierski, stracił nawet życie podczas wyprawy na Prusów (1166 r.). Był to człek głębokiej wiary i szerokich horyzontów, który walczył z muzułmanami w Ziemi Świętej. Koniec zaskoczył go jednak blisko rodzimych pieleszy. Z drugiej strony jeden spośród licznych wnuków bohatera notki wykazał się nieco mniejszym zapałem i – jakbyśmy to dziś nazwali – wybitnym pragmatyzmem. Otóż, gdy papież Honoriusz III zwrócił się do Leszka Białego z propozycją aby jako dobry chrześcijanin dał dowód swej wiary poprzez uczestnictwo w wyprawie do Palestyny, Piast miał odpowiedzieć, że ani wina, ani zwykłej wody pić nie może, przywykłszy do picia jedynie piwa lub miodu do Ziemi Świętej wyruszyć nie jest w stanie, bowiem tych dwóch ostatnich napitków tam nie znajdzie… Ot, Polacy!
Na koniec dopowiem, że wielka szkoda, iż Bolesławowi III nie udało się podbić ziem Prusów. Tak, właśnie tak! Najpewniej uniknęlibyśmy wtedy pojawiania się nad Wisłą rycerzy z czarnymi krzyżami na płaszczach i wszystkich konsekwencji z tym związanych. Niech to będzie nauczka i przypomnienie dla decydujących o polskiej polityce, że okazje trzeba starać się wykorzystać. Nawet wtedy, gdy ich realizacja może łączyć się bólem. Tego - swym działaniem - nauczał Krzywousty!
Inne tematy w dziale Kultura