Bazyli1969 Bazyli1969
412
BLOG

Madryt - Warszawa, wspólna sprawa!

Bazyli1969 Bazyli1969 Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Nie można brnąć bezkrytycznie w tzw. nowoczesność, bo ona jest pełna fałszu i bierze ludzi w niewolę.
Stefan Wyszyński
image

Dziś postanowiłem zejść z mocno wydeptanej lokalnej ścieżki i zwrócić Waszą uwagę na sprawy i rzeczy, które toczą i dzieją się kilka tysięcy kilometrów od naszych granic. To daleko, ale nie na tyle byśmy pozostawali wobec nich obojętnymi. Przede wszystkim z tej przyczyny, iż ostatnie wydarzenia w Hiszpanii (bo o niej mowa), winny być dla nas przestrogą i jednocześnie… wzorem.

Wynik letnich wyborów w największym z państw Półwyspu Pirenejskiego spowodował, iż żadna z sił politycznych przez długi czas nie była w stanie stworzyć rządu. Zwycięskiej Partii Ludowej - wraz z VOX-em - zabrakło czterech głosów do uzyskania większości parlamentarnej. Obie formacje forsowały programy mocno różniące się od planów i praktyki rządzenia koalicji socjalistyczno-komunistyczno-separatystycznej. Wprawdzie prawicowość, czy nawet centrowość Alianza Popular, jawi się jako taka sobie, a pewną nutkę rzeczywistego konserwatyzmu można odnaleźć w ideach głoszonych przez VOX, to w porównaniu z Hiszpańską Socjalistyczną Partią Robotniczą oraz jej głównym satelitą, czyli PODEMOS (i kolejnych jej mutacji), oba ugrupowania, które wygrały wybory (sic!), jawią się jako tradycjonalistyczne. Niestety, wobec swoistego politycznego pata, P. Sanchez, a więc przywódca hiszpańskich globalistów i progresywistów, bez cienia zażenowania sięgnął po wsparcie przywódców separatystycznej insurekcji w Katalonii. Tu muszę wyjaśnić, iż zawsze byłem i do dziś jestem zwolennikiem samostanowienia narodów, a poprzez to uważam, iż Katalończycy mają prawo do niepodległości. Kropka. Problem w tym, iż stery ruchu suwerennistycznego złapali w swe łapy katalońscy lewacy. Szkoda. Co zrobić, kiedy nic nie da się z tym zrobić? Jakby jednak nie było desygnowany na premiera P. Sanchez oraz członkowie jego sekty, w celu utrzymania władzy, potargali wszelkie hiszpańskie imponderabilia i – de facto – hiszpańską rację stanu. O czym mowa? Otóż dla siedmiu głosów w parlamencie obiecali przywódcom katalońskich secesjonistów amnestię dla osób ściganych międzynarodowymi listami gończymi, umorzenie długów Autonomii oraz poszerzenie zakresu samorządności. O kilku innych obietnicach w mediach głównego nurtu cisza, choć wróble ćwierkają, że są one dla większości Hiszpanów zwyczajnie nieakceptowalne. I co z tego? Przywódca madryckich globalistów ma to głęboko w nosie, gdyż takich jak on nie dotyczą drobnomieszczańskie ograniczenia. Co więcej! Sanchez to nie byle kto, ponieważ do grona jego bliskich znajomych, a nawet przyjaciół, należą pierwszoplanowe figury „zarządu” UE. Krótko mówiąc: kto bogatemu zabroni?

Ale, ale… Zdaje się, że równie ważną motywacją dla nowego premiera Hiszpanii jest ideologiczny amok. To przecież on, jego ludzie i jego koalicjanci w imię tzw. równości, równości i braterstwa doprowadzili do skłócenia hiszpańskiej wspólnoty. Dosłownie na wszystkich polach, wszerz, wzdłuż i w głąb. Napuścili kobiety przeciw mężczyznom, osoby heteroseksualne z homoseksualnymi, Kastylijczyków z Galisyjczykami, a tych z Baskami, pracodawców z pracobiorcami, rdzennych mieszkańców z imigrantami… Uff! Taka hiszpańska odmiana nadwiślańskiej „polityki miłości”. I - co równie ważne – to nie ostatnie słowo gangu Sancheza. To on przecież oficjalnie oraz wszem i wobec propaguje działania mające na celu  pogłębienie tzw. integracji europejskiej czy stworzenia sił zbrojnych UE. Ba! Istnieją również inne priorytety. Choćby ten dotyczący „prawa” czternastolatków do wyboru… Khm… Płci!

Kilka dni temu premier Sanchez w ten sposób usprawiedliwiał w parlamencie szukania wsparcia w środowiskach separatystycznych:

„Stoimy przed wyborem: albo reakcyjna i klasowa prawica, która krzewi nienawiść i resentyment, wyklucza, odrzuca zmiany i ciągnie w przeszłość, albo postępowa lewica, która patrzy w przód ku świetlanej przyszłości i potrafi oświecić cały świat”.

No jasne! „Postęp”. Znamy to hasło z własnego podwórka. Kiedyś jednak naszym przodkom  „zaścianek i reakcje” wybijali z głów czerwonoarmiści kolbami karabinów. Obecnie postępowcy pokroju Sancheza sięgają po znacznie bardziej perfidne metody. Aby nie być gołosłownym wesprę się relacją kolegi, który w Hiszpanii, a dokładnie na Wyspach Kanaryjskich, spędził kilkanaście lat. Otóż jest dziś czymś zwyczajnym, że w bibliotece publicznej, do której zaglądają także małoletni, wystawiane są prace poświęcone dewiacjom seksualnym, a tęczowa szturmówka wesoło powiewa na ratuszowych masztach, obok flagi państwa i regionu. I to nie wszystko! Ilość obcych kulturowo i cywilizacyjnie migrantów, wciskanych niemal siłą w ekumeny lokalnych wspólnot, staje się przerażająca. Prowadzi to m.in., do tego, iż ulice i place, po których jeszcze dekadę temu można było spokojnie spacerować w środku nocy, w tej chwili okupowane są przez gangi złożone z obcych. A proces ten wciąż trwa. Wystarczy wspomnieć, iż wg. Krajowego Instytutu Statystycznego (INE) pod koniec czwartej dekady XXI w. co czwarty mieszkaniec Hiszpanii będzie pochodził z zagranicy. Taki to postęp…

Zanim skończę pragnę podkreślić, że mieszkańcy Hiszpanii, którzy przez lata dawali gotować się jak żaby, nagle oprzytomnieli. Od kilkunastu dni we wszystkich większych ośrodkach i wielu, wielu innych, ulicami maszerują miliony (!) oburzonych na politykę Sancheza obywateli. Oczywiście (kiedyś jeden z wykładowców uczył nas, że rozsądny człowiek nie powinien używać tego słowa, ale w tym kontekście jest ono adekwatne) jak każdy komunista premier Sanchez nie waha się używać sił policyjnych przeciw własnym rodakom. Zapewne skupieni wokół niego destruktorzy są przekonani, że władzy raz zdobytej nie oddadzą nigdy i z tego powodu łapią się wszystkich dostępnych metod. Jestem ciekawy jakim wynikiem zakończy się to starcie. Bardzo ciekawy, bo nie podzielam opinii, iż zachodni Europejczycy (w tym mieszkańcy Hiszpanii) zostali dokumentnie spacyfikowani przez progresywistów. A co z tego wynika dla nas?

Przypadek hiszpański winien być dla nas wzorcowym, a jednocześnie instruktywnym. I Madryt, i Warszawa doświadczyły w dziejach podobnych lekcji. My i oni byliśmy państwami potężnymi. My i oni budowaliśmy swą tożsamość w oparciu o wartości chrześcijańskie. I tam, i tu przez długi czas dzierżyli władze dyktatorzy. Itd. Itp. Istnieje jednak jedna, niezwykle istotna różnica. Polega ona na tym, iż tabuny oszalałych progresywistów, którzy zaprowadzili prawdziwą demokraturę (lub jak kto woli – dyktokrację) dorwały się do władzy w Hiszpanii już lata temu. Do nas ta zmora właśnie dociera. Wiemy jednak czym grozi umożliwienie jej zapuszczenia korzeni. Dzięki temu mamy szansę uniknięcia wielu z długaśnego katalogu hiszpańskich nieszczęść. I w wielkim stopniu zależy to także od nas; milionów zwykłych Polaków.

Z całego serca życzę obywatelom Hiszpanii zrzucenia jarzma obrzydliwego neokomunizmu, a nam przebudzenia z głębokiego politycznego snu. Madryt-Warszawa, wspólna sprawa! Zegar tyka…


---------------------------------------

Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych

Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka