Bazyli1969 Bazyli1969
661
BLOG

Wandea 1793 i Polska 2024, czyli o rewolucjach

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 36

Próba zrealizowania nieba na ziemi kończy się zawsze wyprodukowaniem piekła.
Karl Popper

image

26 sierpnia 1789 roku, lud Paryża był świadkiem uchwalenia Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela rozpoczynającej się od słów: "Przedstawiciele Ludu Francuskiego, występujący jako Zgromadzenie Narodowe, uważając, iż jedyną przyczyną nieszczęść publicznych i nadużyć rządów jest nieznajomość, zapomnienie i lekceważenie praw człowieka, postanowili ogłosić w formie uroczystej deklaracji naturalne, niezbywalne i święte prawa człowieka; aby ta deklaracja stojąc zawsze przed oczami wszystkich członków społeczeństwa, przypominała im nieustannie ich prawa i obowiązki, aby akty władzy ustawodawczej i wykonawczej przez ciągłe ich porównywanie z celem każdej instytucji państwowej były bardziej szanowane, aby skargi obywateli oparte odtąd na prostych i niewątpliwych zasadach miały za cel utrzymanie konstytucji i szczęścia ogólnego. Wobec powyższego, Zgromadzenie Narodowe uznaje i ogłasza, w obecności i pod auspicjami Istoty Najwyższej, następujące prawa człowieka i obywatela..."

21 stycznia 1793 r. Ludwik XVI, były król a w chwili śmierci zwykły obywatel Republiki, w obecności setek tysięcy gapiów, został zgilotynowany. Formalnym powodem skrócenia życia monarchy było oskarżenie o  zamach na wolność i bezpieczeństwo narodu. Jednak główną przyczynę stanowił strach przed powrotem Ludwika na tron, który to postulat głosili członkowie wielkiej koalicji antyfrancuskiej, toczącej wojnę ze zrewoltowanym Paryżem. Usuwając ze sceny politycznej "obywatela Kapeta" władze republikańskie nieodwołalnie pozbywały się z szachownicy politycznej  najważniejszej figury i jednocześnie istotnego pretekstu korzystnego dla interwentów.  Nieco ponad miesiąc później Konwent Narodowy zadecydował o powołaniu pod broń trzystu tysięcy mężczyzn. Był to w historii nowożytnej pierwszy powszechny pobór do armii.

W odległym o setki kilometrów od stolicy departamencie Wandea, nadchodzące wieści wywołały poważny niepokój. O ile zmiany przeprowadzane w początkowym okresie rewolucji znajdywały wśród ludności tej nadatlantyckiej krainy zrozumienie, a nawet umiarkowane poparcie, o tyle kolejne posunięcia burzycieli ancien regime wyraźnie ją zniesmaczały. Potworny wzrost obciążeń podatkowych, szarogęszenie się komisarzy politycznych, czy prześladowania żyjących w symbiozie z ludem zwykłych kapłanów katolickich, burzyły krew w żyłach wspólnot hołdujących wielowiekowej tradycji.

Szczególne niezadowolenie zrodziło rozporządzenie dotyczące obsadzania stanowisk w poszczególnych parafiach. Na jego mocy posługę wśród wiernych mogli sprawować tylko tzw. zaprzysiężeni księża, których mieli wybierać wcale nie wierni danej parafii, ale nienależący do niej elektorzy. I to nawet wtedy, gdy nie byli katolikami! Dekapitacja monarchy i powszechny pobór  do wojska (Wandea miała oddać w kamasze ponad 10 tysięcy rekrutów) jedynie przyśpieszyły wybuch. Lud Wandei zdawał się - niczym nasz Cezary Baryka - wykrzyczeć w twarz rewolucji: "Gdzież są twoje szklane domy?".

image

Poborowi wandejscy pod strażą Gwardii Narodowej

image

Włościanie namawiają Jakuba Cathelineau do objęcia przywództwa powstania

Tu i ówdzie wybuchły zamieszki. Polała się krew.  Z tej przyczyny, iż wśród bojowników znalazła się niewielka grupa byłych żołnierzy, zdawano sobie sprawę z faktu, że bez przywódcy opór nie potrwa długo. Dlatego w marcu 1793 r. niezadowoleni z rewolucyjnych porządków wysłali delegację do powszechnie szanowanego Jakuba Cathelineau. Głęboko religijnego, zawsze udzielającego pomocy potrzebującym i charyzmatycznego trzydziestoparolatka. Pod jego przywództwem powstańcy opanowali kilka niewielkich miast. Po połączeniu się z kolejnymi oddziałami partyzantki  Bonchampsa, Stoffleta i d’Elbéego zdobyto na przełomie kwietnia i maja Beaupréau, Fontenay-le-Comte i Saumur. Podczas szturmu na Rennes Cathelineau został postrzelony i po kilku dniach wyzionął ducha. Istnieją różne relacje opisujące jego śmierć. Według jednej kula trafiła go przy bramie miasta, gdy nacierał w pierwszym szeregu. Inna głosi, iż w samym środku bitwy przykląkł aby pomodlić się z różańcem i tak skupionego namierzył strzelec wyborowy. W każdym razie na wieść o zgonie  wodza znaczna część Wandejczyków rozpierzchła się do domów. Aby ratować powstanie komendę objął dotychczasowy zastępca "świętego z Anjou"  Maurice Joseph Louis Gigost d’Elbée. Ten naturalizowany Saksończyk miał jako takie doświadczenie wojskowe wyniesione ze służby w kawalerii i korzystając z niego ujął w karby rozpadającą się formację.  Pod jego przywództwem "Armia Katolicka i Królewska" dwukrotnie pokonała wojska rządowe. W dobie powszechnego okrucieństwa wsławił się m.in. tym, iż nie pozwolił powstańcom na wymordowanie czterech tysięcy republikańskich jeńców. Co ciekawe, ten rycerski i jednocześnie ludzki odruch spotkał się z potępieniem ze strony... republikanów. "Trójkolorowy" komisarz polityczny w taki sposób relacjonował to wydarzenie swoim paryskim zwierzchnikom: "Ci podli wrogowie Narodu... oszczędzili przeszło cztery tysiące naszych... To fakt, wiem o tym od wielu spośród nich. Niektórzy dali się wzruszyć temu dowodowi nieprawdopodobnej hipokryzji. Przemawiałem do nich i zrozumieli wkrótce, że nie powinni być bandytom wdzięczni. Ponieważ jednak Naród nie stoi jeszcze na wysokości naszych uczuć patriotycznych, postąpicie rozsądnie nie mówiąc nikomu ani słowa o podobnej niewłaściwości. Ludzie wolni przyjmują życie z rąk niewolników! To nie po rewolucyjnemu."

Sukcesy wojsk powstańczych, które wyszły nieznacznie poza Wandeę i miały zamiar połączyć się z antyrewolucyjnymi siłami z Bretanii, zmobilizowały Paryż do działania. "Wobec wybuchu rojalistycznego powstania chłopskiego tego samego dnia w Paryżu zawiązano Trybunał Rewolucyjny, który miał sądzić osoby oskarżone o zdradę i działania kontrrewolucyjne. Powstał wtedy również Komitet Bezpieczeństwa Powszechnego, mający za zadanie demaskować spiski i zapobiegać kontrrewolucji. Niepowodzenia na frontach wymogły na Konwencie stworzenie silnej władzy wykonawczej. Został nią 9 kwietnia Komitet Ocalenia Publicznego. Jakobini z Maximilienem Robespierre’em na czele objęli samodzielne rządy w Republice. Doszli oni do wniosku, że ich władza (a także ich życie) zależy wyłącznie od utrzymywania poczucia strachu. Zmieniono prawo tak, iż Trybunał Rewolucyjny mógł wydawać wyroki bez uprzedniego przesłuchiwania oskarżonego i świadków (prawo prairiala). Trybunał uzyskał możliwość sądzenia grupowego, mógł tylko skazać na śmierć bądź uniewinnić. Miał także prawo zażądać wydania każdego z deputowanych bez zgody Konwentu. W okresie Rządów terroru, tj. od czerwca 1793 roku do lipca do 1794 roku, zgilotynowanych zostało prawie 18 tysięcy ludzi."

Strach miał wielkie oczy. Tylko oczy. Wprawdzie współcześni obserwatorzy, jak i późniejsi historycy ocenili, że szansa na zdobycie stolicy Francji przez rojalistów istniała, lecz przyrodzone cechy pospolitego ruszenia uniemożliwiły realizację takiego scenariusza. Armia składająca się w głównej mierze z chłopów potrafiła odnosić nawet poważne sukcesy, ale wyprawa kilkaset kilometrów w głąb kraju, czyli poza opłotki gminy czy powiatu, stanowiła dla niej zbyt poważne wyzwanie. Na własnym terenie, z wielu względów nieprzyjaznych dla prowadzenia systematycznych działań wojennych, powstańcy czuli się niczym ryby w wodzie. Znali każdy las, wykrot, pole, domostwo... Stosując taktykę partyzancką, używając sygnalizacji o zagrożeniach (np. za pomocą odpowiednio ustawionych śmigieł wiatraków) i korzystając  ze wsparcia miejscowych, górowali nad licznymi i przez to mało zwrotnymi regularnymi oddziałami interwentów. Niestety nalegania ze strony obeznanych z rzemiosłem wojennym byłych wojskowych oraz szlachty walczącej w szeregach buntowników na marsz ku stolicy, nie odniosły pożądanego skutku. Naturalna troska o rodziny, inwentarz oraz warsztaty pracy była w powstańczych masach zbyt silna.

Ta i inne słabości "Armii Katolickiej i Królewskiej" (tak jak i wszystkich formacji nieregularnych) zostały z całą bezwzględnością wykorzystane przez wojska rzadowe.W przegranej przez stronę antyrewolucyjną bitwie pod Cholet d’Elbée został poważnie ranny (czternastokrotnie!), a schedę po nim przejął dwudziestodwuletni Henryk de la Rochejaquelein. Młody szlachcic odnosił pewne sukcesy w starciach z republikanami. Wygrał kilka potyczek, z powodzeniem zorganizował przeprawę resztek swych oddziałów na północny brzeg Loary, ale w żaden sposób nie mógł zapobiec klęsce powstania. Dysproporcja sił była przytłaczająca. Po stronie Wandejczyków brakowało też sprawnego dowodzenia, gdyż w trakcie walk ginęli jeden po drugim ludzie posiadający jakiekolwiek pojęcie o zarządzaniu jednostkami bojowymi. Gdy nadzieje na sukces w otwartym polu ostatecznie umarły a pomoc przyobiecana przez Londyn nie nadeszła (skąd my to znamy?!), poturbowane resztki insurgentów przeszły do działań stricte partyzanckich. Podczas jednej z potyczek zginął również Rochejaquelein, którego ciało na odludzi pochował przypadkowy wieśniak. Z jego poprzednikiem władze rewolucyjne policzyły się nieco wcześniej. W jednym ze zdobytych obozów rojalistów odnaleziono ciężko rannego d’Elbée, który był w takim stanie, iż w celu przeprowadzenia egzekucji posadzono go na fotel, wyniesiono na otwarty teren i razem z trzema innymi towarzyszami broni rozstrzelano. Znamiennymi były jedne z ostatnich słów bohatera Wandei, bo ukazywały przyczynę, dla której szanowani, zamożni i stroniący od polityki mieszkańcy tej krainy sięgnęli po broń. Wypowiedziane podczas bezlitosnego przesłuchania brzmiały tak: "Przysięgam na honor, że aczkolwiek pragnąłem monarchii, nie miałem żadnych projektów szczególnych i byłbym żył jak uległy obywatel pod każdym rządem, który by mi zostawił spokój oraz swobodę praktykowania mojej wiary."

image

Atak bojowników wandejskich na jedno z miasteczek opanowanych przez republikanów

image

Egzekucja powstańczego generała d’Elbée

Już po  pięciu miesiącach powstania szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę wieszczów rewolucji. Początkowe zaskoczenie ustąpiło i 2 sierpnia 1793 roku władze paryskie  ogłosiła ponury dekret: "Minister wojny wyśle do Wandei wszelkiego rodzaju materiały palne, a to w celu zniszczenia drzew, zarośli i jałowców. Lasy zostaną wycięte, schroniska buntowników zburzone, zbiory skoszone i wywiezione na zaplecze działającej armii, bydło domowe ulegnie konfiskacie. Majętności buntowników przejdą na własność Republiki. Kobiety, dzieci i starcy zostaną przeniesieni w głąb kraju, gdzie przez szacunek dla zasad ludzkości będzie się dbać o ich utrzymanie i bezpieczeństwo".

Dla realizacji dekretu rząd wysłał do zbuntowanego regionu zaprawione w boju jednostki walczące dotąd nad Renem. Na podstawie wspomnianego dokumentu rozpoczęto pacyfikację. Wojska rządowe - w przeciwieństwie do sił powstańczych - nie ograniczały się w okrucieństwach. W  Fougeres, gdzie rojaliści oszczędzili około ośmiuset republikanów, ci drudzy, po zdobyciu miasta i zamku, nie odwdzięczyli  się przeciwnikom tym samym.   Znajdujący się w przyzamkowym szpitalu ranni i chorzy powstańcy  zostali wymordowani w sposób przerażająco okrutny. Cięto ludzi żywcem na sztuki, nożami wyrzynano im na skórze znaki krzyża. Kobiety nadziewano nabojami prochowymi... Zlokalizowane nad Loarą miejscowości portowe stały się scenami innego rodzaju przemocy. Pod kierownictwem komisarza Jeana Baptiste Carriera zwolennicy rewolucji topili w pięknej rzece setki i tysiące swych oponentów. Najpierw w ten sposób pozbawiano życia przede wszystkim nie zaprzysiężonych księży, a następnie całe masy szlachty, mieszczan i chłopów mających nieszczęście uczestniczyć w powstaniu lub tylko werbalnie sprzeciwiać się nowym porządkom. Ofiary związywano i ładowano na łodzie, które następnie zatapiano. Aby skazańców w ostatnich chwilach pozbawić nie tylko życia, ale również godności, łączono w nagie pary przypadkowych mężczyzn z przypadkowymi kobietami, zwąc  ten rodzaj tortury "małżeństwami republikańskimi".  Rewolucyjny generał François Joseph Westermann pisał w liście do Komitetu Ocalenia Publicznego: "Nie ma już Wandei, obywatele republikanie. Wraz ze swymi kobietami i dziećmi zginęła pod naszą wolną szablą. Grzebię ją w bagnach i lasach Savenay. Zgodnie z rozkazami, któreście mi dali, miażdżyłem dzieci kopytami koni, masakrowałem kobiety, które – przynajmniej te właśnie – nie będą już rodzić bandytów. Nie mam na sumieniu wzięcia chociażby jednego jeńca. Tępiłem wszystkich... Moi huzarzy mają przy końskich ogonach strzępy bandyckich sztandarów. Drogi są zasłane trupami. Jest ich tyle, że w wielu miejscach tworzą piramidy. Bez przerwy rozstrzeliwuje się w Savenay, ponieważ ciągle przybywają bandyci chcący się poddać... My nie bierzemy jeńców; trzeba by im było dawać chleb wolności, litość zaś to nie rewolucyjna sprawa." Wojacy i politrucy "zabawiali" się tak przez kilka miesięcy i  nawet ustanie regularnych walk (grudzień 1793 r.) nie zakończyło barbarzyńskiego procederu. W reakcji na poczynania rządowe ludność powtórnie chwycił za broń w styczniu następnego roku.

image

Oddział powstańczy na bezdrożach Wandei

image

Rojaliści prowadzeni na śmierć w nurtach Loary

Na wieść o niepokojach władze Republiki skierowały nowe jednostki przeciw zbuntowanej prowincji. Tym razem podzielono siły na dwanaście oddziałów, które z różnych kierunków lecz koncentrycznie posuwały się w głąb Wandei. Mogłoby się zdawać, że pokłady bestialstwa wyczerpały się podczas poprzednich ekscesów. Nic bardziej mylnego! Osiągnęły bowiem jeszcze wyższy, jeszcze bardziej przerażający poziom. "28 lutego 1794 roku w miejscowości Luc-sur-Boulogne padły pięćset sześćdziesiąt trzy ofiary. Pacyfikatorzy utrudzili się, lecz nie napotkali oporu, bo były to wyłącznie kobiety i dzieci. W lesie Vezins, gdzie znajdował się szpitalny obóz niedobitków, wyrżnięto tysiąc dwieście osób. Gwałcono kobiety na kupach kamieni przydrożnych i na ołtarzach kościelnych, obnoszono na bagnetach niemowlęta. Dla zaoszczędzenia prochu, kolb i innej broni palono żywcem. Republikanów, ludzi zaopatrzonych w świadectwa prawomyślności obywatelskiej, spotykał często ten sam los co rodziny powstańcze. Działo się tak nawet po miastach. Po wsiach podejrzany, a wiec skazany bez sądu, był każdy napotkany chłop — bez różnicy płci i wieku."

"Kolumny piekielne", bo tak nazwano wspomniane formacje, niszczyły wszystko co znalazło się w zasięgu ich działania. Dochodziło do tego, że żołdacy zachęcani przez oficerów i komisarzy wykopywali z grobów zwłoki lokalnych przywódców i w dzikim obrzędzie obnosili po okolicy głowy nieboszczyków na pikach. Innym razem, po rozbiciu pewnego oddziału rojalistów, zwycięscy zwolennicy rewolucji oskórowali poległych i uszyli sobie z tak pozyskanego "materiału" spodnie. Mimo oceanu cierpień Wandea wciąż walczyła. Patrole, niewielkie oddziały aprowizacyjne, posterunki i komitety w mniejszych miejscowościach ginęły od kul, siekier i kos powstańców. Wreszcie w maju 1794 r. "kolumny piekielne" wycofano do ufortyfikowanych obozów, a we wrześniu Konwent Narodowy zaproponował powstańcom zawarcie pokoju. Większość partyzantów, zarówno zwykłych uczestników jak i przywódców, skorzystała z okazji licząc na dobrą wolę Paryża. Jak złudną była ta nadzieja okazało się już kilkanaście miesięcy później, kiedy większość z nich pozbawiono życia w egzekucjach i więzieniach. Nieliczne grupy niezłomnych, dowodzone często przez nie mających już nic do stracenia drobnych szlachciców, tułały się po lasach i bezdrożach, od czasu do czasu ścierając się z przedstawicielami sił rewolucyjnych. Tropieni niczym zwierzęta aż po rok 1800, zginęli prawie wszyscy. Tylko nielicznym udało się dotrwać do przewrotu napoleońskiego i powrócić do swych domostw.

image

Starcie Wandejczyków z "kolumną piekielną"

image

Jedna z ostatnich grup  ukrywających się powstańców

Według badaczy zagadnienia  przez szeregi powstańcze przewinęło się około stu tysięcy ludzi. Jeśli uwzględnimy, że w owym czasie ludność departamentu liczyła osiemset tysięcy dusz, to trzeba przyjąć, iż 2/3 mężczyzn w sile wieku (16-55 lat) chwyciło za broń w obronie własnego stylu życia i tradycji. To stanowiło swoisty rekord w dziejach Europy. Zryw kosztował bardzo wiele. Liczbę ofiar szacuje się dość nieprecyzyjnie, bo od 120  aż po 500 tysięcy. Na ogół uczeni twierdzą, że należy przyjąć wartość 300 tysięcy śmiertelnych ofiar za nie odbiegającą od rzeczywistości. Sprzeciw przyniósł też niejakie zyski. Co prawda zrezygnowano z powszechnego poboru wandejskiego rekruta, ale trzeba powiedzieć, że po walkach i pacyfikacjach  tak naprawdę  nie było kogo powoływać do armii. Ostatecznie obniżono nieco  podatki, zaprzestano prześladowania księży, zakonnic i zakonników, zrezygnowano z przekształcania kościołów w tzw. świątynie rozumu oraz zezwolono na powrót do systemu samoorganizacji wspólnot. Znawcy tematu twierdzą, że Wandea nigdy nie pozbierała się po bratobójczych wojnach i jeszcze dziś, w porównaniu z pozostałymi regionami, jawi się jako terytorium mniej rozwinięte i prowincjonale.

Dlaczego warto pisać o Wandei? Przecież równie brutalne przemiany odbywały się w wielu zakątkach świata. To prawda. Jednak wydarzenia sprzed ponad dwóch wieków mające miejsce w tym nie najważniejszym departamencie Francji były pod pewnymi względami wyjątkowe. To tam po raz pierwszy w dziejach nowożytnych koncentracja nienawiści osiągnęła pułap porównywalny jedynie z tym z okresu II Wojny Światowej. To tam piewcy oświecenia i szacunku dla drugiego człowieka stosowali metody, których nie powstydziliby się ubabrani we krwi po czubek głowy władcy asyryjscy. To tam dokonywała się pierwsza planowa i systematyczna eksterminacja całych populacji. Nie obcych, nie wojennych przeciwników ale własnych rodaków. Mężczyzn, kobiet, dzieci... To po pierwsze.

Czy z przypadku wojen wandejskich płynie dla nas jakaś nauka? Owszem. Gdyby prześledzić szczegółowo przebieg wydarzeń oraz ich skutki, to zaskoczeniem okaże się struktura społeczna zbioru ofiar szaleństwa. Otóż w trakcie zmagań kostucha zabrała z tego świata  najwięcej przedstawicieli ludu (również uwzględniając proporcje dla poszczególnych stanów). Chłopów, średnich i drobnych mieszczan, jak również tzw. ludzi luźnych. Ponadto sporo szlachty i duchowieństwa. Co ciekawe, najwięcej głów pod gilotynę położyli jednak ideowi przywódcy przewrotu. I to po obu stronach barykady. Ci, którzy z trybun, wozów i wojennych szańców wygłaszali płomienne mowy, już to nawołujące do zwycięstwa rewolucji, już to jej przeciwne. Stosunkowo najmniej strat poniosła warstwa, która w następnych latach latach ujęła i  twardo dzierżyła ster nawy państwowej w swoich rękach. Mowa o burżuazji. Być może wyjaśnieniem przebiegu i charakteru wydarzeń są słowa nieodżałowanego Pawła Jasienicy, który rzekł o francuskim przewrocie: "... rewolucja po to zniosła przywileje herbu, by na ich miejscu postawić prawo pieniądza." Tę prawdę winien znać każdy chętny do wywracania świata na nice.

Ostatnia rzecz... Wydaje się, że każdy kraj ma swoją Wandeę. Nie tylko w wymiarze terytorialnym, ale przede wszystkim w duszach i sercach swoich mieszkańców. Próby "starcia na proch"  tych niematerialnych enklaw są równie niebezpieczne jak zabawa niewypałem. Szczególnie wtedy, gdy "prometeusze" progresu pragną czynić to na siłę i są dwulicowi. Można sobie wyobrazić odczucia zwykłych Wandejczyków, do których docierały wieści z innych regionów ich ojczyzny. Z jednej strony szczytne deklaracje o równouprawnieniu, wolności (w tym wyznania), braterstwie i sprawiedliwym podziale bogactw. Z drugiej grabienie majątków instytucji kościelnych i zwykłych obywateli, znikających w przepastnych kieszeniach pozujących na wzorzec cnoty decydentów. Jednorazowa dekapitacja (bez sądu!) dwustu pięćdziesięciu paryskich duchownych i zaraz potem kościelny ślub głównego promotora zbrodni, czyli  Dantona z szesnastoletnią Lucille. Podpisywanie wieczystych paktów, które dzień później okazują się mniej warte niż papier, na którym je spisano. Przykłady można mnożyć! Ludzie doskonale to odczytywali. Widzieli, że na całej zawierusze najwięcej korzystają złodzieje, szubrawcy, sadyści i ci, o których ktoś dosadnie acz celnie powiedział, że wiedzą z której strony jest chleb posmarowany. Może nawet wandejscy wieśniacy przełknęliby i tę gorzką pigułkę. Wszak pragnęli zmian na lepsze i reformy omszałego systemu. Gdy jednak paryscy socjopaci, podżegani przez ukryte siły, zabrali się za majstrowanie przy wartościach i wierze, lekceważeni prowincjusze powiedzieli zdecydowane: assez! Zapłacili za to piekielną cenę, jednocześnie dowiedli, że Wandę można zniszczyć ale nie da się jej pokonać. Z nami, Polakami, barbarzyńcom też nie będzie łatwo.


PS Najnowsza i jedna z nielicznych produkcji poświęconych tragedii Wandejczyków i szaleństwu rewolucjonistów. Dystrybucja na terenie naszego kraju mniej niż skromna. Warto jednak poszukać projekcji w swojej lub sąsiedniej miejscowości. Warto!


--------------------------------------

Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych



Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura