Po pierwsze: ta kwestia jest realna. I może stać się przedmiotem międzynarodowego sporu sądowego. Polska ma całkiem mocną pozycję, aby udowadniać, że zrzeczenie się odszkodowań w roku 1953 zostało wymuszone przez ZSSR i jako takie jest nieważne, natomiast później (rok 1970 i 1990) nie były z polskiej strony składane jakiekolwiek wiążące deklaracje w tej materii. Zainteresowanych odsyłam do znakomitej analizy prof. Jacka Sandorskiego z UAM, napisanej przed dziesięciu laty, więc na pewno niemającej nic wspólnego z jakimkolwiek obecnym działaniem politycznym.
Jeżeli żaden rząd polski po roku 1989 nie zdecydował się na podjęcie tej kwestii, to wyłącznie z powodów politycznych. Z pewnością zależało nam na dobrych stosunkach. Z pewnością kwestia uznania granic miała pierwszeństwo. Z pewnością zależało nam na przystąpieniu do Unii Europejskiej. I wreszcie kolejne "z pewnością" - to była jedna ze spraw "nie do pomyślenia". Byliśmy wszak "brzydką panną". Jeżeli spojrzeć na obecne reakcje wielu ludzi widać, że nadal tak jest.
Czasy się jednak zmieniły. Jesteśmy w Unii i nie sądzę, abyśmy się dali z niej wypchnąć publicystom, którzy wieszczą "Polexit", zaś nasze stosunki z Niemcami można określić mianem politycznie skomplikowanych ("polskie obozy", Nord Stream, poparcie dla wymierzonej w nasz kraj polityki Komisji Europejskiej), ale gospodarczo całkiem niezłych ( jesteśmy poważnym partnerem handlowym, oczywiście z deficytem, ale z Niemcami deficyt ma każdy...). Ponadto rośnie w naszym społeczeństwie odsetek tych, którzy nie uważają, że pewne sprawy są "nie do pomyślenia".
Ktoś powie: skoro nie jest między nami idealnie, to po co jeszcze zaogniać sytuację? Sęk w tym, że w odniesieniu do kwestii reparacji ta sytuacja może być tylko gorsza. Coraz trudniej będzie wytłumaczyć coraz bardziej świadomemu historycznie społeczeństwu, że Polska była krajem, który poniósł największe straty ludnościowe i materialne w czasie II wojny i jedynym, który nie otrzymał za to żadnej rekompensaty. Co więcej - ta sytuacja będzie łatwym żerem dla rozmaitych demagogów, którzy będą rozhuśtywali emocje i budowali partię antyniemiecką spajaną resentymentem i poczuciem krzywdy.
Emocje społeczne to jest realny czynnik polityczny i powinien być brany pod uwagę. Sytuacja, w której w stosunkach między Polską, a Niemcami jest niezałatwiona sprawa, która stanowi paliwo dla podsycania nastrojów przeczących dobrej współpracy, jest zła dla obu stron. Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy: wejście w otwarty spór i stanowcze odmawianie stronie polskiej racji przez rząd niemiecki, a z drugiej strony formułowanie przez naszych reprezentantów dokumentów przedstawiających w wielu językach całokształt niemieckich zbrodni w Polsce, będzie miało fatalne skutki dla niemieckiej polityki historycznej i wizerunkowej, w którą wkładają tyle wysiłku. Jak wytłumaczyć opinii międzynarodowej, że ci przyjaźni całemu światu Niemcy, prorocy Willkommenkultur, nie chcą rozliczyć się z przeszłością. Rozliczyć nie przy pomocy gestów, ale pieniędzy.
Dlatego myślę, że także w interesie Niemiec - o ile zależy im naprawdę na dobrym sąsiedztwie, a sądzę, że zależy - powinno leżeć zawarcie z Polską jakiegoś rodzaju układu regulującego całokształt kwestii odszkodowawczych. Zapewne zechcieliby przy okazji włączyć do pakietu kwestię roszczeń obywateli niemieckich, ale definitywne załatwienie tej z kolei kwestii leży i w polskim interesie.
Zadaniem polskiej dyplomacji i polskich polityków byłoby takie przeprowadzenie tej sprawy, aby była ona do przełknięcia przez stronę niemiecką, więc kwoty wchodzące w grę nie mogły by być nadmierne, a z drugiej strony do zaakceptowania przez polskie społeczeństwo, które nie powinno czuć się wystrychnięte na dudka. Czy to się uda? Bez rozpoczęcia negocjacji nie sposób przesądzić...
Komentarze