Niemcy zbudowały swój powojenny sukces na eksporcie, wysokiej technologii i globalnych łańcuchach dostaw. Dziś te same filary stają się źródłem największej słabości: niemiecki przemysł jest strukturalnie uzależniony od Chin – od fabryk po surowce, od rynku zbytu po know-how. Setki miliardów euro inwestycji ulokowanych w Państwie Środka, tysiące niemieckich firm działających na chińskim terytorium i kluczowe technologie sprzedane chińskim podmiotom sprawiły, że Berlin coraz częściej pełni w Europie rolę chińskiego konia trojańskiego. Tak jak kiedyś uzależnił się energetycznie od Rosji, dziś uzależnia się gospodarczo od Pekinu – i równie konsekwentnie ignoruje strategiczne ryzyko.
1. Skala uzależnienia: tysiące firm, setki miliardów euro, zero woli odwrotu
Według najnowszych danych w Chinach działa ponad 5 tys. niemieckich firm. Już w 2020 r. niemiecki stock bezpośrednich inwestycji w Chinach sięgnął ok. 90 mld euro – ponad trzykrotnie więcej niż w 2010 r. Od tego czasu napływ kapitału nie słabnie: w latach 2022–2024 niemiecki kapitał odpowiadał za 57–71% wszystkich inwestycji UE w Chinach, przy czym około połowy to projekty powiązane bezpośrednio z motoryzacją i łańcuchem EV.
Bilateralny handel w 2024 r. sięgnął ok. 246 mld euro, co czyni Chiny jednym z kluczowych partnerów handlowych Niemiec. Najbardziej wymowna jest jednak postawa samych firm: w badaniach German Chamber of Commerce ponad 90% przedsiębiorstw zapowiada kontynuację działalności w Chinach, a ponad połowa – dalsze zwiększanie inwestycji, mimo pogarszającego się otoczenia regulacyjnego i rosnącej presji politycznej na „de-risking”. To nie jest obraz kraju, który przygotowuje się do strategicznego odwrotu – to obraz gospodarki, która pogodziła się z rolą zakładnika chińskiego rynku.
2. Tajcang, Suzhou i „fabryki dla całej byłej NRD”: jak Niemcy wyeksportowali własny przemysł
Z perspektywy makro mamy liczby; z perspektywy mikro – geografia. W okolicach Szanghaju (Suzhou, Taicang) powstał faktyczny niemiecki „klaster przemysłowy na wygnaniu”: walcownie, producenci maszyn, Schindler, firmy automotive, tysiące kooperantów. Na miejscu mieszkający polski przedsiębiorca zwraca uwagę, że sam tylko kompleks niemieckich fabryk w Taicangu i okolicach mógłby zapewnić pracę „całym wschodnim Niemcom” po zjednoczeniu – zamiast tego zatrudnia Chińczyków i generuje wartość dodaną w Azji.
To nie jest anegdota z YouTube’a, tylko symptom struktury: produkcja przeniesiona do Chin, eksportowana do Europy, ale księgowana jako import z „chińskich” fabryk – choć realnie to często niemiecki kapitał, niemieckie maszyny i niemiecki know-how. Efekt: Berlin jest dziś zależny nie tylko od chińskich dostawców, ale od „własnych” fabryk stojących na chińskiej ziemi. Jeżeli Pekin zakręci kurek logistyczny lub regulacyjny, Niemcy nie tracą „tylko” chińskiego rynku – tracą fizyczną bazę produkcyjną, którą sami tam zbudowali.
Do tego dochodzą gigantyczne projekty chemiczne – sztandarowy przykład to kompleks BASF w Zhanjiang o wartości ok. 10 mld euro, trzecia co do wielkości inwestycja BASF na świecie, po Ludwigshafen i Antwerpii. Firma otwarcie mówi, że ta inwestycja jest filarem jej globalnej strategii, co oznacza, że kluczowe moce w tak wrażliwym sektorze, jak chemia bazowa, będą operacyjnie zależne od chińskiego otoczenia regulacyjnego.
W motoryzacji Volkswagen i jego joint venture z SAIC i FAW dostarczyły w 2023 r. 3,2 mln pojazdów na rynek chiński, z udziałem w rynku rzędu 14,5%. VW jest obecny w Chinach od 40 lat, a dziś opiera tam nie tylko produkcję, ale także rozwój modeli i R&D dostosowane wyłącznie do specyfiki chińskiego rynku. W praktyce oznacza to, że kluczowy niemiecki koncern samochodowy stał się współtwórcą chińskiego ekosystemu automotive – i jednocześnie coraz mniej wymienialny z punktu widzenia Berlina.
3. Sprzedaż know-how: KUKA i fala transferu technologii
Symbolicznym momentem była przejęcie KUKA przez chińską Mideę – spółkę z pozoru od AGD, ale agresywnie kupującą technologiczne aktywa w Europie. W 2016 r. Midea zaoferowała ponad 5 mld USD za KUKA, z premią około 60% wobec bieżącej ceny akcji. W Niemczech wywołało to burzę: opinia publiczna i minister gospodarki ostrzegali, że kluczowe technologie robotyczne mogą trafić pod kontrolę państwa autorytarnego. Ostatecznie transakcję zaakceptowano – w imię „otwartości na inwestycje zagraniczne” i iluzji, że wspólnota interesów ekonomicznych zneutralizuje ryzyko geopolityczne.
KUKA to tylko najbardziej medialny przykład. Twardy mechanizm wygląda tak:
- niemieckie firmy przenoszą produkcję i zakładają R&D w Chinach,
- chińskie firmy – często powiązane z państwem – kupują udziały, licencje lub całe przedsiębiorstwa,
- know-how jest stopniowo lokalizowane i integrowane w chińskich łańcuchach,
- po kilku latach lokalni konkurenci wchodzą na rynek globalny z produktami porównywalnymi technologicznie, ale tańszymi, bo oparte są na subsydiowanej energii, tańszej pracy i mniej restrykcyjnych standardach środowiskowych.
Równolegle Pekin buduje własną bazę technologii poprzez przyciąganie zagranicznych centrów R&D – nieprzypadkowo zagraniczne koncerny coraz częściej prowadzą tam prace nad zaawansowanymi systemami ADAS i software’em samochodowym szybciej niż u siebie w Europie. To oznacza, że innowacja stopniowo „przesuwa się” na chińskie terytorium regulacyjne, gdzie państwo ma do niej pełen dostęp formalny i nieformalny.
4. Niemcy jako koń trojański Chin w UE
Zależność gospodarcza przekłada się bezpośrednio na politykę. Najbardziej widoczny przykład to spór o cła na chińskie EV. W 2024 r. UE nałożyła cła antysubsydyjne na elektryczne samochody z Chin po dochodzeniu, które wykazało masowe subsydiowanie chińskiego łańcucha BEV. W głosowaniu państw członkowskich Niemcy sprzeciwiły się tym cłom – mimo że cała konstrukcja miała chronić właśnie europejski (czytaj: niemiecki) przemysł motoryzacyjny przed dumpingiem.
Dlaczego? Ponieważ niemieckie koncerny automotiv są w Chinach podwójnie zainwestowane: jako producenci na rynek chiński i jako eksporterzy z Chin do Europy. VW już dziś eksportuje do UE EV produkowane w joint venture w Anhui (marka Cupra/Seat), obłożone 20,7% cłem – tak wysokim, że Komisja musi teraz rozważać specjalny mechanizm minimalnych cen, aby nie zabić niemieckiego eksportu z Chin. Stąd presja Berlina, by „szukać rozwiązań negocjowanych” zamiast twardego kursu wobec Pekinu.
Drugi symbol to port w Hamburgu. Pomimo ostrzeżeń służb i nacisków USA, rząd Scholza zgodził się, by chiński gigant żeglugowy COSCO kupił 24,9% udziałów w terminalu Tollerort – po obniżeniu z pierwotnie rozważanych 35%, ale nadal w kluczowym węźle logistycznym Niemiec. To nie jest transakcja marginalna: w warunkach narastającego konfliktu geopolitycznego przekaz jest prosty – Berlin woli ryzyko strategiczne niż konflikt z chińskim partnerem.
Na poziomie unijnym Niemcy konsekwentnie hamują ostrzejsze działania przeciwko chińskiej ekspansji, argumentując, że „nadmierne cła zaszkodzą europejskiemu przemysłowi”, podczas gdy faktyczny problem polega na tym, że bez Chin wiele niemieckich firm traci kluczowe źródło zysków, którymi finansują transformację u siebie. Branżowa organizacja VDA wprost mówi, że przychody w Chinach finansują „zieloną transformację” w Niemczech. To klasyczna sytuacja zakładnika: gospodarka jest tak powiązana z jednym rynkiem, że polityka zagraniczna staje się funkcją bilansu koncernów.
5. Powtórka z Rosji – tylko na sterydach
Niemcy wcześniej zbudowały model „tanie rosyjskie węglowodory + wysokomarżowy przemysł przetwórczy”, co skończyło się katastrofą po agresji Rosji na Ukrainę. Teraz powtarzają ten model, tylko surowcowo-technologicznie:
- w surowcach krytycznych (rare earths, lit, grafit, magnez) Niemcy i cała UE są skrajnie zależne od Chin – w części segmentów bardziej niż od rosyjskiej ropy i gazu przed 2022 r.;
- w technologiach zielonej transformacji (baterie, PV, komponenty do turbin) import z Chin jest fundamentem przemysłu;
- w motoryzacji i chemii Niemcy ulokowali gigantyczne moce w Chinach, licząc, że „win-win” potrwa wiecznie.
Think tanki niemieckie i europejskie same biją na alarm, że zależność surowcowa od Chin jest dziś większa niż była energetyczna od Rosji – tyle że tamtą można było zastąpić LNG i zwiększoną produkcją wewnętrzną, natomiast przetwarzanie metali ziem rzadkich, magnezu czy grafitu jest skoncentrowane w Chinach na poziomie 80–90% globalnych mocy.
Rząd w Berlinie przyjął w 2023 r. strategię wobec Chin, która oficjalnie mówi o „de-riskingu”, uznaje Chiny za „partnera, konkurenta i systemowego rywala” i zapowiada ograniczanie nadmiernych zależności. Problem w tym, że jest to głównie dokument retoryczny: brak twardych celów redukcji zależności, brak mechanizmów wymuszenia zmiany zachowań korporacji. W efekcie realna polityka to coś w rodzaju: „uznajemy ryzyka, ale niczego istotnego nie zmieniamy”.
6. Czy Niemcy „poddali się” Chinom?
W sensie formalnym – nie. Niemcy nadal są częścią NATO, uczestniczą w sankcjach wobec Rosji, podpisały się pod unijną strategią de-riskingu i wspierają (przynajmniej deklaratywnie) regulacje dotyczące bezpieczeństwa technologicznego i kontroli inwestycji.
W sensie funkcjonalnym – w kluczowych obszarach już tak:
- Auto, chemia, maszyny: bez chińskiego rynku i fabryk znacząca część niemieckiego przemysłu traci skalę, marże i zdolność finansowania transformacji energetycznej u siebie.
- Surowce krytyczne: niemiecki przemysł high-tech, EV i zbrojeniowy stoi w dużej mierze na łańcuchach, które Pekin może zakłócić decyzją polityczną.
- Polityka unijna: Berlin wielokrotnie łagodził antychińskie działania UE – czy to w sprawie ceł na EV, czy udziału COSCO w Hamburgu – i konsekwentnie przesuwa debatę z „obrony strategicznej” w stronę „dialogu i kompromisu”.
To jest dokładnie logika „konia trojańskiego”: państwo, którego elity polityczno-biznesowe mają tak wysoki poziom wbudowanej zależności od Chin, że w każdej krytycznej decyzji na poziomie UE będą dążyć do ochrony dostępu do Pekinu – nawet kosztem spójności strategicznej Zachodu.
7. Konkluzja strategiczna
Teza „Niemcy poddały się Chinom” jest publicystycznie ostra, ale dobrze oddaje stan faktyczny w jednym sensie: Niemcy oddały Pekinowi kontrolę nad kluczowymi dźwigniami własnej potęgi przemysłowej – lokalizacją produkcji, rynkiem zbytu, surowcami i coraz częściej know-how. W zamian dostały krótkoterminowe zyski korporacji i złudzenie, że globalizacja jest nieodwracalna.
Różnica między USA a Niemcami jest fundamentalna: Stany zbudowały sobie możliwość realnego decouplingu dzięki wewnętrznej skali, surowcom i technologii; Niemcy – poprzez własną klasę korporacyjną – dobrowolnie weszły w pozycję, w której decoupling oznaczałby ciężką recesję i demontaż części modelu eksportowego. To jest faktyczny koszt poddania się – nie ma już bezbolesnego wyjścia.
Z perspektywy Chin niemiecki przemysł jest idealnym narzędziem wpływu na UE: wystarczy groźba utraty rynku albo zakręcenia surowcowego kurka, żeby Berlin stał się hamulcowym większości ostrzejszych inicjatyw wobec Pekinu. A dopóki ten układ trwa, mówienie o „strategicznej autonomii” Europy jest w dużej mierze fikcją.
Od lat zajmuję się analizą zależności gospodarczych i geopolitycznych między Chinami a Zachodem. Interesuje mnie, jak wpływy miękkie, decyzje polityczne i globalne łańcuchy dostaw kształtują bezpieczeństwo Europy. Uważam, że odzyskanie suwerenności technologicznej i przemysłowej jest kluczowym wyzwaniem naszych czasów — i wymaga trzeźwej, opartej na faktach analizy, wolnej od propagandy i skrajności.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka