Boże Narodzenie to Boże Narodzenie. Takie choinkowe i ciepłe. Panajezuskowe często. Z obowiązkową Pasterką po kilku głębszych, gdy z męskich gardeł raz a dobrze wyrywa się krzepko: „Bóg się rodzi, moc truchleje!”...
A Wielkanoc? Wielkanoc jest dżdżysta albo słoneczna, pochmurna, wietrzna, ni to wiosenna, ni zimowa, czasem niemal letnia. Dzwoniłem rano do Rodziców i Tato mówi, że w Wielkopolsce wieje, że słońce, a zimno. A ja że w Krakowie ciepło, słonecznie, bezchmurnie.
I nagle, ot tak, przypomniały mi się te dziecięce Wielkanoce z Barankiem z masła i oczkami z czarnego pieprzu, Baranek Wielkanocny z tych drewnianych foremek. I Boże Rany. I zbieranie trawy do koszyczka, bo w niedzielę rano przychodził Wielkanocny Zając. A później śmigus-dyngus, gdyśmy z kumplami brykali z wiadrami, czy kto co miał, bo plastiku jeszcze wtedy właściwie nie było w użyciu. Dziewczyny piszczały, my po opłotkach, w pędzie źrebięcym, wiosennym, w tym głupim, sztubackim rozpędzie. „I w sto koni nie dogoni”...
A później Wielkanoce bardziej refleksyjne. Z tym zachwytem że „Alfa i Omega, początek i koniec, teraz i dziś i na wieki”. Że jest Bóg i że jest dobry i sprawiedliwy i mądry i łaskawy. Że wybaczy nam to, czego nikt z ludzi nie może wybaczyć i ukarze za to, za co nikt z ludzi ukarać nie zdołał. „Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion. I Zmartwychwstał dnia trzeciego jak oznajmia Pismo”.
A teraz? Teraz Wielkanoce ni to senne, ni refleksyjne. Z obrusem zbrudzonym majonezem, jajeczkiem i z pytaniem, „czy dokończysz moją sałatkę”? Z telefonem od Rodziców, jednych i drugich. Z lekturą Pisma Świętego i uśmiechem na widok kleryków zafrapowanych swoimi wielkanocnymi obowiązkami. [I jeszcze to dzwonko śledzia, które się właśnie przypałętało, a jestem opchany do niemożliwości].
Ech.
"Widzisz, bieg wieków jest niby przypowieść,
Gotowa jasnym wybuchnąć płomieniem.
By jej strasznego majestatu dowieść,
Do grobu zstąpię, pogodzon z cierpieniem.
Do grobu zstąpię i z martwych powstanę,
I tak jak tratwy, spławione głębiną,
Na sąd mój, niby barek karawany,
Stulecia wolno z ciemności popłyną.”
Jestem lewakiem, post-marksistą. Historia jest dla mnie druga po Bogu. I chyba dlatego tak lubię ten wiersz Pasternaka. On, historia, i moje zbawienie. I tyle.
Chrystus zmarwychwstał. Prawdziwie zmartwychwstał
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura