Trwa wielka batalia o przełożenie terminu wyborów. Powód jest jeden. Znaczna część komitetów wyborczych nie uzyskała poparcia wymaganego do zarejestrowania kandydata do udziału w wyborach. A komitety, które takie poparcie uzyskały, już w sondażach nie mają popularności adekwatnej do oczekiwań na wygraną.
Wystarczy zastanowić się nad popularnością kandydata ubiegającego się o reelekcję. W 2015 roku miał poparcie ponad miliona wyborców w chwili rejestracji komitetu wyborczego. W sondażach nie miał żadnej szansy nawet na próbę "dogrywki". Na zakończenie swej kadencji dysponuje już na starcie poparciem ponad 2 milionów kandydatów - i tu trzeba zastanowić się nad pytaniem - czy są to wszyscy wyborcy, którzy oddadzą swój głos w dniu wyborów właśnie dla niego.
W tym okresie zbierania podpisów poparcia Prawo i Sprawiedliwość już nie pukało od drzwi do drzwi prosząc o poparcie. Te listy poparcia utworzyli sami członkowie PiS na bazie swoich członków i sympatyków z najbliższych kręgów nie sięgając do całego zaplecza.
Jeżeli porównamy poparcie dla innych kandydatów na urząd prezydenta, to tam poparcie pozostaje na poziomie rzędu 500 tys. wyborców i mniej... A sondaże przedwyborcze od początku kampanii stawiają kandydata PiS z wynikiem rzędu 40% przy poparciu dla kontrkandydatów na poziomie rzędu 20-10 % wyborców. Był nawet sondaż preferencji dla ewentualnej II tury, gdzie tylko prezydent Andrzej Duda uzyskiwał popularność wyższą, aniżeli błąd tego sondażu.
W tej sytuacji należy zastanowić się, dlaczego przesuwać dzień wyborów. I odpowiedź jest jedna - aby zmienić kontrkandydatów urzędującego prezydenta, bo w obecnym składzie żaden z nich nie ma poparcia w społeczeństwie.
Mogą liczyć się jedynie dwie osoby - Małgorzata Kidawa-Błońska z poparciem na poziomie 20% przy tendencji malejącej i Władysław Kosiniak-Kamysz przy tendencji wzrostowej, który dobiega poziomowi poparcia 20 %. Pozostali pretendenci mają poparcie rzędu 8-5 % i to wszystko.
Dlatego media tak bardzo usiłują nagłośnić konieczność zmiany terminu wyboru skrzętnie pomijając wątek - w jakim kręgu kandydatów. Bo ten skład już przepadł w wyborach. Pierwotnie miały być prawybory w szeregach opozycji, a wyszło jak wyszło. Partie tej koalicji nie zgodziły się na wysunięcie jednego tylko pretendenta do udziału w wyborach i każda z tych partii wystawiła swojego lidera. Działanie to zostało nagrodzone poparciem przy rejestracji komitetów wyborczych a sondaże już złudzeń nie zostawiają.
Dlatego trwa batalia nie tyle o przesunięcie terminu wyborów, ale zmianę składu kandydatów na urząd prezydenta państwa ze strony "opozycji"... i tu już tylko mąż opatrzności pozostał tym bardziej, że UE traci swój blask a pupilek kanclerz Niemiec nie ma już wiele do powiedzenia tam, w UE...
Myślę, że jest to jedyny powód, który ma spowodować zmianę kandydatów "opozycji" w wyborach...