Żartobliwy ton tytułu nie odnosi się do tej smutnej sprawy - to jasne; do poczynań Donalda Tuska natomiast - jak najbardziej. To zrozumiałe, że głosy polityków wybrzmiewają przy wszelkich możliwych okazjach - polityka w końcu w znacznej mierze z gadaniem jest związana, a sytuacje sprzyjające tej aktywności zdarzają się co rusz. Przychodzi jednak od czasu do czasu potrzeba spytania o sens i wartość tego, co wybrzmiało.
O tym, co się w Pszczynie zdarzyło nie będę mówił, bo znam swoje ograniczenia i wiem, że cokolwiek bym na podstawie fragmentarycznych i niepewnych, dostępnych obecnie informacji powiedział, będzie miało wartość i znaczenie równe zeru - i ani trochę więcej; przyjdzie odpowiednia pora i znający się na rzeczy powiedzą, co i jak. Natomiast żadnych ograniczeń - zresztą nie tylko w tej sprawie - nie wyznacza sobie w swoich działaniach Donald Tusk; nie, żebym powodowany pychą chciał się z tą postacią porównywać - ale samo tak wyszło. Że się nie ogranicza - to widać, bo w sprawie pszczyńskiej zajął zdecydowane stanowisko - takie mianowicie, iż nie czekając na to, co powiedzą biegli i w końcu prokuratura - juź orzekł, jak się rzecz miała i tym, co myśli podzielił się z ogółem. Dzieje się tak nie pierwszy raz - ot, choćby sprawa Sławka N.: też nie dokończona, ale DT wie, że to więzień polityczny. To oczywiste, że niczego jeszcze nie przesądzono; podchodząc do obu spraw teoretycznie mógłby ktoś spodziewać się, iż Sławek okaże się czysty, jak przysłowiowa lelija - a lekarze niewinni, bo dzwonili najpierw do TK, a potem do samego Prezesa (wiadomo, którego!) - i jakiegokolwiek działania im zakazano. Ale nie chcąc poruszać się w sferze urojeń trzeba uznać, że sprawy potoczą się jednak inaczej; jak wizerunkowo wypadnie wtedy osobnik pretendujący do przejęcia władzy, a więc - w założeniu przynajmniej - poważny, kiedy okaże się, iż opowiadał niedorzeczności? Istotne jest też pytanie - ilu obywateli zastanawia się nad wiarygodnością kandydata do najwyższych stanowisk, wypowiadającego opinie bez najmniejszego pokrycia, a za to bardzo zdecydowane. Rzeczony nad tym najwyraźniej nie zastanawia się zupełnie.
W jednym ze swoich opowiadań Karol Borchardt pisze, jak to mu podczas jakiegoś rejsu zdarzyło się na pytanie pasażera udzielić odpowiedzi zupełnie niezgodnej z prawdą - bo taka akurat mu przyszła do głowy. Jego szef - słynny "Znaczy Kapitan" nijak nie mógł pojąć, że - "nie wiedział, ale powiedział". Kto nad podobną sytuacją - w odniesieniu do Tuska - się teraz zastanawia? Spośród tych dwudziestu paru punktów procentowych powtarzających się ostatnio w sondażach - na pewno nikt.
Inne tematy w dziale Polityka