Chłopcy z Sosnowca (i nie tylko)
Chłopcy z Sosnowca (i nie tylko)
Ignatius Ignatius
250
BLOG

Kulty, krypty i zmartwychwstanie: Frontside / Mentor - Relacja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

12.04 odbył się mini przegląd zagłębiowskich zespołów „pieśni i tańca”. W swoim mateczniku, w sosnowieckiej Muzie, spotkały się dwa pokolenia srogiego łomotu. Troszkę paradoksalne zestawienie: młodych pod szyldem Mentor, którzy każdym sprzężeniem oddają cześć oldschoolowi oraz „weteranami” z Frontside, którzy powrócili do swoich „nowomodnych”, choć już też nie pierwszej świeżości dźwięków. Toż to przeca już ćwiara strzeliła na służbie crossoverowego żenienia metalu z hardcorem po tej stronie Brynicy.

To na co pragnę zwrócić uwagę to w pełni optymalne wykorzystanie potencjału akustycznego obiektu (w przeciwieństwie do np. koncertu Kata z Romkiem i jeszcze Irkiem w składzie). Nie bez przesady stwierdzam, że Mentor przez niemal cały występ brzmiał lepiej niż na płycie! Tu wielkie brawa należą się zwłaszcza dla Susła, który napocił się dając kapitalny popis swoich wokalnych możliwości. Płucek i kondycji wokaliście Mentora nie jeden krzykacz może pozazdrościć. Zwłaszcza, że set oparty na mieszance obu krążków wymagał często radykalnego, żeby nie napisać ekwilibrystycznego żonglowania manierą wokalną. Z czego gardłowy wychodził zdecydowanie obronną paszczą. Dzięki nowym utworom set nareszcie jest dłuższy. Po zagraniu ostatniego kawałka nie czułem nieznośnego poczucia niedosytu.

Idealnie przetestowanie zaowocowało niesamowicie dynamicznym gigiem, słowo monotonia nie występuje w słowniku tej radosnej kapeli. Dlatego największe wrażenie robiły na mnie te wolniejsze, masywniejsze kawałki (zwalające z nóg „The Wax Nightmare” czy arcymiodne „Gather by the Grave” na koniec), które przełamywały wściekle serie piekielnych sztosów zwłaszcza tych z Guts, Graves and Blasphemy (2016). W pewnym momencie zaczynałem doszukiwać się klucza polegającego na konsekwentnym „schodzeniu do korzeni’ gatunku podczas penetracji ekstremalnego metalu ósmej dekady XX wieku. Mentor to jeden z tych zespołów, gdzie każdy będzie doszukiwał się odwołań do twórczości niezliczonych klasyków gatunków, które zaklęte są w riffach Artura Rumińskiego lub w kolejnej wokalnej charakteryzacji Susła (już nie mogę się doczekać co będzie się działo na nowym longu J.D. Coś Tam).

Przyznaję miałem pewne oczekiwania przed występem Mentor - stwierdzam jednoznacznie że, zostały one spełnione z nawiązką. Słychać (widać zresztą też) było, że zespół dał z siebie wszystko sponiewierał, przeżuł i wypluł… zresztą sądząc po tym jak reagowali inni nie tylko mnie.

Bywałem na koncertach Frontside w różnych miejscowościach, nawet na terenie Zagłębia (Będzin, Dąbrowa Górnicza) ale tak się złożyło, że po raz pierwszy w rodzimym Sosnowcu zobaczyłem ich dopiero teraz.

Tu już wiedziałem czego się spodziewać- powtórki z tego co grupa zaprezentowała w grudniu w Katowicach. Różnica było może nieco lepsze nagłośnienie. Set toćka w toćkę ten sam, zaczęli od konkretnej rozpierduchy „Zniszczyć wszystko”, następnie zespół brnął dalej w retrospektywną podróż po hiciorach, z płyt, z przed hard rockowego epizodu. Czy wyobrażacie sobie koncert Frontside bez obowiązkowego machania łapkami w refrenach „Naszym przeznaczeniem jest płonąć” albo w „Wspomnienia jak relikwie”? Większość publiczności z zaangażowaniem i entuzjazmem wtórowała Aumanowi, nie tylko w powyższych, ckliwych przebojach.

W końcu przyszedł czas na świeży materiał z Zmartwychwstanie (2018) – szkoda, że zespół nie pokusił się choćby o drobną zmianę w secie, zwłaszcza, że jest z czego wybierać jeżeli chodzi o ostatni krążek.

I tak sobie oglądałem występ, zespół robił swoje i nagle niespodziewanie został zapowiedziany wyjątkowy gość. Sam Astek we własnej osobie, który uświetnił swym gardłem jeden z szlagierów grupy – „Bóg stworzył szatana”. Nie pierwszy raz były wokalista wbił z odwiedzinami do kamratów, ale atrakcja ta jakoś skutecznie mnie omijała. Szkoda, że nie wykorzystali okazji i miejsca i nie zagrali kawałka „1902” wówczas byłaby to pełnia szczęścia... niemniej cieszę się, że po latach udało mi się w końcu zobaczyć na scenie pierwszego wokalistę Frontside. Wydawałoby się, że Astek po tylu latach wypadł z obiegu, a okazuje się, że zwierzę sceniczne jakie w nim drzemie nic nie straciło z swej drapieżności. Były wokalista zachowywał się (co najważniejsze jego głos) niezwykle naturalnie, tak jakby 2003 rok zatrzymał się w czasie.

Dalszy rozwój wypadków potoczył się bez zmian zgodnie z przewidywaniem, porcją pieśni zaangażowanych na frontside’ową modłę: groteskowy „Przynoszę wam ogień”, na swój sposób przejmujący „Nie ma we mnie Boga” oraz uniwersalny, wściekle nonkonformistyczny wygar „Granice rozsądku” – mój osobisty faworyt, który niestety wieńczył występ sosnowieckiego zespołu. Na bis zleciały się wszystkie diabły i smoki z „Legendy”. Koncert był energetyczny, dynamiczny (zwłaszcza Demona jak zawsze nosiło). Scenografia nawiązująca do okładki ostatniej płyty posiadała, tak jak ostatnio podświetlane dymy, oraz raziła ostrą grą świateł. Momentami przesadzone pulsacyjne stroboskopy zamiast potęgować muzyczne doznania, zaczynały męczyć, słowem masakrowanie światłem intensywnością przytłaczało sferę muzyczną. Z uwag tego typu wspomnieć można jeszcze o braku jasnej informacji dotyczącej czasówki imprezy: start miał być o 19:00, drzwi rzekomo były od 18:00 - o czym poinformował wokalista Mentor, odpowiadając na czyjeś zapytanie na fb. Ostatecznie Mentor na deski sceny wkroczył po półgodzinnej obsuwie.

To był bardzo owocny wieczór, który skończył się w dodatku o bardzo przyzwoitej porze, tworząc warunki na porządne after party. Oba zespoły pokazały się od najlepszej strony i mam nadzieję, że w takim zestawieniu prędko odwiedzą swą ojcowiznę.


Ignacy J. Krzemiński

Zobacz galerię zdjęć:

Mentor
Mentor Frontside
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura