Jarosław Banaś "Spakowana czerwona walizka"
Jarosław Banaś "Spakowana czerwona walizka"
report report
525
BLOG

Wybierzcie w końcu konserwatywne wartości

report report Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Chciałoby się by Polacy w całości dołączyli do konserwatywnej polskiej państwowości. Pociotki rewolucji francuskiej i późniejszych wynaturzeń ewolucyjnych z czołowym bandytami i ludobójcami znajdują jeszcze w tym pokoleniu naśladowców. To blizny po okupacji Polski przez ZSRR. Te niebogi porywają się na wartości święte w każdym społeczeństwie, o których to mówi się grzecznie, że są konserwatywnym zachowawczym fundamentem cywilizacji a mniej grzecznie, że nie są tak nowoczesne, jakby oczekiwała tego młodzież. Młodzież, jak to młodzież, zdarza się, że ma liberalne ciągotki ale z wiekiem poważnieje i wraca się ku wartościom konserwatywnym.  

Gdyby jakimś cudem cofnąć czas i dziś z obecną swiadomością, podejmować decyzję o funkcji i roli państwa, zapewne zdecydowana większość narodu, opowiedziałby się za konserwatywnymi rozwiązaniami. Czas życia z peudoeropejskimi liberałami należy uznać za czas bezpowrotnie utracony. Bezsensownie trwoniono nie tylko pieniądze, ale co gorsze deprecjonowano wartości spajające państwo. Ale wiadomo, łatwo się wymądrzać, po czasie. Dziś już widać dokładnie, jaką nieodpowiedzialnością było wpuszczenie do kraju wielkopowierzchniowego handlu, zabetonowanie starówek miast, wycinanie zieleni, nadmierna zabudowa, pstrzenie państwa czystym kiczem i oczywiście z niepohamowaną chęcią sprzedawać wszystko co polskie w obce ręce.  

Do tego dodajmy zatrzymany rozwój szkolnictwa, całkowitą zapaść w kulturze, wrogość by nie rzec pogarda dla inicjatyw lokalnych i trwonienie budżetu na różne powiedzmy to delikatnie dziwactwa. Orzeł w czekoladzie itp.   

I jeszcze słowo o partyjnej ciemnocie. Tak się składa, że bez urazy mogę zaryzykować twierdzenie, że nie mieliśmy szczęścia do tego, by zarządzali nami ludzie nadzwyczaj inteligentni. Dokładnie rzecz ujmując, inteligentni byli, owszem ale w innych zakresach. Mieli spryt by przejąć władzę, to przecież też jest inteligencja. Po to by nakłamać, że będzie się reprezentować, wspólny interes narodu, też trzeba wykazać się inteligencją i niezły sprytem. Czy dzisiaj, jeszcze coś komuś mówi określenie „ludzie z klasą”. Nie było ich. Sprzedawali Polskę bez klasy.    

A co taki partyjny twór miał w głowie. Na początku nie było wiadomo, ale w miarę upływu czasu ukazuje się, to co było ukryte. Że to nie czytane a ledwo pisate. Umi się podpisać, na tym koniec. Esemesa jeszcze potrafi napisać. Gada, do żyrandola, skrzeczy w Brukseli, strzela fochy. Mówiło toto, że kocha i miłuje, okazuje się że nienawidzi. Dziecka upilnować własnego nie potrafi, ale cudze będzie pouczać. Się rozwodzi i schodzi, bo się zakochało ale już przeszło. Do sądu zawłóczy, ale i w kościele w pierwszej ławce, choć również za aborcją jest, także w pierwszej ławce, przepraszam na pierwszym krześle o tym gaworzy. Partia mi kazała, muszę tak czynić. To polityka. Ty tego nie rozumiesz – słowem dla Polski tak czynię. Rządzenie to sztuka kompromisów – twierdzi. To nie moja ręka, nie wiem czyja to ręka kradła, wygada jak moja, ale ona nie jest moja. Zresztą przeczytajcie w Wyborczej ona napisze prawdę. Albo Fakt.   

Nie piszę tu o rzeczach zbyt odkrywczych i zupełnie nowych.

„W dniu 12 stycznia 1791r. - ukazują się u wejścia do teatru przy placu Krasińskich duże drukowane kartelusze. Zawiadamiają, że za trzy dni, 15 stycznia, o godzinie 7 wieczorem – będzie prezentowana komedia pt. „Powrót posła. Autorem jest Julian Ursyn Niemcewicz, poseł inflancki na Sejm Czteroletni. W początku listopada 1790r., kiedy komedia ukazała się w druku – już budziła duże zainteresowanie, ponieważ jednak słowo drukowane rozchodziło się u schyłku Rzeczypospolitej powoli – dopiero zapowiedź realizacji scenicznej utworu – wywołała sensację i w salonach możnych i w poselstwach obcych potencji, i wśród braci - szlachty, i wśród mieszczan warszawskich, a szczególnie między posłami na sejm – kolegami autora - widać wielkie poruszenie. 

W każdym niemal kafenhausie – mówi się o największej sensacji dnia – o komedii politycznej, pierwszej w Polsce.

Niemal każdy wybiera się do teatru. Już na kilka dni przed przedstawieniem, przedsionek teatru ciasnego i niewygodnego, pomimo, że niedawno go postawiono kosztem 500 000 złp., jest przepełniony publicznością, pragnącą nabyć bilety. W sam dzień spektaklu a zwłaszcza przed rozpoczęciem przedstawienia, nie można już nawet marzyć o ich nabyciu. W dniu premiery, przed godziną siódmą, publiczność płynie ze wszystkich stron. Dygnitarze i magnaci w saniach zaprzężonych we wspaniałe konie, inni skromniej, ale w myśl zasady „zastaw się, a postaw się”, szara brać szlachecka często pieszo, rzemieślnicy, kupcy, gawiedź z reguły „per pedes apostolorum. Każdy opięty z wciągniętym mocno na uszy kołpakiem, czamarą czy baranicą, jako że mróz tęgi. 

Od Miodowej, od Długiej, od Starego Miasta, wzdłuż parkanów, niskich dworków, z rzadka dwupiętrowych co najwyżej kamienic – ciągną grupki ludzi ku teatrowi. Przed wejściem widno, rojno i gwarno. Tłum wciska się do środka. Śmiechy, powitania, okrzyki. Tu i ówdzie grupki ludzi opowiadają sobie szeptem w obawie przed szpiegami – sensacje polityczne z doby bieżącej – nie brak więc tematu zniesienia wolnej elekcji czy awantur sejmowych dotyczących praw obywatelskich dla mieszczan. 

Niewidzialna ręka Kołłątaja z klubu w pałacu Radziwiłowskim – szerzy po Warszawie, po ogrodach, promenadach, kafenhausach – paszkwile i satyry, złośliwe bajki i docinki o opozycji - o Branickim, Suchorzewskim i innych. I tu w przedsionku działa taż sama ręka, szepty i rozmowy – to jej dzieło. Toteż każde zajeżdżające przed teatr sanie, są witane w rozmaity sposób: przychylnie, z entuzjazmem, niekiedy jednak sykami czy wrogimi okrzykami. 

Nagle wśród tętentu końskiego i hałaśliwego brzęku dzwonków, wśród nawoływań oficjerów zajeżdżają wspaniałe, zamknięte sanie, zaprzęgnięte w sześć białych rumaków z kosztownymi rzędami. To przybywa sam król Jmość Stanisław August. Rozstępują się szeregi. Król wyskakuje z sań, za nim biskup Krasicki. Publiczność rozstępuje się. W przedsionku czekają dygnitarze i gospodarz teatru – Wojciech Bogusławski. Król przechodzi przez westybul, wita się i udaje do loży królewskiej. 

Sala jasno oświetlona. Jest tu zgromadzony w lożach i w pierwszych rzędach krzeseł sam kwiat świata politycznego i towarzyskiego. Jest to jakby wielka demonstracja. A więc całe niemal stronnictwo reformy: marszałek Stanisław Małachowski, wicemarszałek – Kazimierz Nestor Sapieha, ksiądz – Hugo Kołłątaj, Stanisław i Ignacy Potoccy, książę Adam Czartoryski, książę Józef Poniatowski, poseł Korsak, nieustępliwie nawołujący na każdym posiedzeniu sejmowym o powiększenie skarbu wojska, stary konfederat barski, biskup barski – biskup Adam Krasiński, i wielu wielu innych duchownych i świeckich. Jest świat literacki: biskup Krasicki, Naruszewicz, Zabłocki, Kniaźnin, Woronicz, Karpiński; jest świat malarski – Włoch Bocciarelli, malarz Vogel i inni. 

Jest również opozycja, mniej liczna i jakby zakłopotana. Po ostatnich wyborach czuje się niepewnie. Jest przebiegły i skryty reakcjonista – hetman Ksawery Branicki, są najwięksi gębacze opozycyjni – a więc poseł kaliski – Suchorzewski – komediancki retor, powodzią pustych a gorących mów, marnujący najdroższe tygodnie i miesiące Sejmu Wielkiego -rzekomo naśladujący cnotliwego a obalający najzbawienniejsze dla Rzeczypospolitej wnioski i uchwały, ten przemawiający nieraz po cztery godziny dziennie, a zabierający głos na każdej prawie sesji – przedstawiciel sarmackiego krzykactwa. 

A obok niego przyjaciele i współtowarzysze tej zbrodniczej akcji – Suchodolski, Sołtan, Hulewicz, Moszczeński i inni. Są przedstawiciele państw obcych – Prus, Włoch , Rosji.

Nie brak płci pięknej z księżną zabellą Czartoryską na czele, której salon jest miejscem najżywszej agitacji na rzecz reformatorow. Damy obsiadły, jak kwiaty, loże i pierwsze miejsca na parterze. To walna pomoc dla patriotów, gdyż popierają oni oscentacyjnie stronnictwo reformy. Mieszają się obcisłe stroje francuskie mężczyzn, z sarmackimi żupanami i kontuszami, napudrowane peruki z golonymi czy strzyżonymi łbami, błyszczą karabele i szpady. Wszędzie pozdrowienia, ukłony, rozmowy. 

Z chwilą ukazania się króla w loży, wszyscy wstają i składają głęboki ukłon. Rozlegają się okrzyki - „niech żyje król”. Jest to szczyt sympatii dla Stanisława Augusta; odzyskał ją, gdy porzucił chwiejne stanowisko w sprawie reform – i przystąpił do stronnictwa patriotycznego, gdzie cieszy się obecnie dużym uznaniem. Król wstaje, kłania się. 

Przez salę przebiega dyrektor teatru, ojciec sceny polskiej, wysoki, elegancki, mody jeszcze – Wojciech Bogusławski. Jest zaaferowany gdyż zależy mu na powodzeniu sztuki i na popularności teatru – zmuszonego do ciężkiej walki z operą włoską, baletem, komedią francuską oraz zjeżdżającymi stale do stolicy, obcymi trupami. Sam jest gorącym zwolennikiem reform, klubistą, a komedia Niemcewicza ma być ważkim głosem w tej sprawie, jednym z bardzo ważnych atutów propadandowych „Kuźnicy Kołłątajowskiej”. 

Rozlega się dzwonek. Jeden drugi, trzeci. Zwijana kurtyna podnosi się do góry. Scena przedstawia dużą salę we dworze szlacheckim. Jesteśmy na wsi, w siedzibie Podkomorzego. Dom zacny, żyją w nim prawdziwe staropolskie cnoty. Syn Walery, poseł na sejm, członek stronnictwa patriotycznego, ma za chwilę wrócić do domu – korzystając z przerwy w pracach sejmowych. Podkomorzy gości u siebie starostę Gadulskiego, koligata Podkomorzyny, z małżonką. Córka starosty, z pierwszego małżeństwa, Teresa, jest wychowanicą Podkomorstwa i stale u nich przebywa. Walery i Teresa kochają się. U Podkomorstwa bawi również Szarmancki – modny kawaler, pustak, utracjusz i łowca posagowy – zalecający się do Teresy. Intryga snuje się dookoła perypetii miłosnych między trójką młodych. Szarmancki musi ustąpić. Walery wygrywa. 

Ale nie to jest istotne. Na tle tej akcji rozwija się bogata treść, zahaczająca o aktualne wypadki polityczne, o żywe osoby i ważne zjawiska obyczajowe. Postacie sztuki stanowią odbicie życia współczesnego. Starosta Gadulski, plotący niedorzeczności na tematy polityczne, nie orientuje się zupełnie w sprawach międzynarodowych, ale rezonuje nieustannie. Podziela panującej wśród masy szlacheckiej przekonanie, jakoby w interesie Polski leżało niemieszanie się do polityki europejskiej. Jest wrogiem wszelkich reform; za ideał uważa to – co było najstraszliwszą klęską życia polskiego. 

   Bóg wie, co porobiły sejmujące Stany,

   Dlaczego ten rząd? Po co te wszystkie odmiany? 

   Alboż źle było dotąd? A nasi przodkowie

   Nie mieli to rozumu i oleju w głowie?

   Byliśmy potężnymi, pod ich ustawami.

   Tak to Polak szczęśliwie żył pod Augustami.

   Człek jadł, pił, nic nie robił i suto w kieszeni.

   Dziś się wszystko zmieniło i bardziej się zmieni:

   Zepsuli wszystko, tknąć się śmieli okrutnicy

   Liberum veto, tej to wolności źrzenicy...

   Ale jakże też można mieć tak dzikie zdania

   I przez sukcesję naród chcieć jarzmem uciskać!

   W tym przypadku, pytam się, co kto może zyskać?

   W elekcji - każdy swego kandydata broni,

   Wszyscy na koń wsiadają i, podług zwyczaju,

   Zaraz panowie partię formują po kraju;

   Ten mówi do mnie z miną rubasznie przyjemną:

   „Kochany panie Pietrze, proszę, bądź Waść ze mną!

   Między nami, tę wioskę weź niby w dzierżawę”.

   Drugi, żebym był za nim, puszcza mi zastawę.

   Inny daje sumkę, i tak człek się zapomoże.

Te ciemnotą i zacofaniem tchnące słowa, ten brak podstawowych cnót obywatelskich – spotyka się z natychmiastową repliką Podkomorzego:

   Wskrzeszają mądrą wolność, skracają swawole,

   Ten to nieszczęsny nierząd, to sejmów zrywanie

   Kraj zgubiło, ściągnęło obce panowanie,

   Te zaborów, te klęsk naszych przyczyną

   I my sami byliśmy nieszczęść naszych winą!

   Klęskami ojców nowe plemię ostrożniejsze

   Wzgardziwszy zyski, było na całość baczniejsze.

   Nieba zdarzyły porę, oni ją chwycili,

   Ojczyznę spod ciężkiego jarzma wydobyli;

   Walcząc wszystkie przeszkody gorliwą robotą

   Idąc przykładem króla i własną swą cnotą,

   Powracają porządek i sławę ojczyźnie.

   Stokroć szczęśliwy, że choć przy późnej siwiźnie

   Ujźrę, że Polska rządna i że poważana.

Przy tych słowach na sali zrywa się burza oklasków na cześć króla. Dwukrotnie musi aktor powtarzać trzy ostatnie wiersze, a najjaśniejszy pan, ukłonem z loży, składa podziękowanie powszechności, okazując w ten sposób, że umie cenić pochwały i przywiązanie narodu.

Po każdym akcie rozlegają się rzęsiste brawa i okrzyki. Wywołują aktorów: Świerzawskiego, Truskolawskiego, Owsińskiego. Wywołują autora. Zjawiają się Niemcewicz z Bogusławskim i aktorami i kłaniają się publiczności. Wśród obecnych – z jednej strony radość i zachwyt, z drugiej oburzenie, wyrażające się głośno, nawet pogróżkami. Zwolennicy reform uradowani, podnieceni trafnością uwag, powagą stosunku autora do państwa i obowiązku publicznego.  

W loży zajmowanej przez opozycję słychać posła kaliskiego. Żywo gestykuluje prawiąc sąsiadom - „Sądu sejmowego na autora żądać będę! Prawo narodu wolnej elekcji znieważa, a komedianci to powtarzają.” Z galerii padają okrzyki pod jego adresem bez skrępowania. Wszyscy orientują się, że Niemcewicz w staroście, dał jego portret. Komedia kończy się mocnym akcentem społecznym. Służący Podkomorzego, uzyskuje jego zgodę na małżeństwo. Dla uczczenia chwili, w której i jego syn ma wstąpić w związki małżeńskie z Teresą – Podkomorzy nadaje wolność wszystkim wieśniakom we wsi. 

To – czego nie można było postawić jako żądania w sejmie, Niemcewicz mógł wysunąć na scenie. 

Kurtyna opadła. Powstał król. Powstała publiczność. Król opuścił lożę. Teatr powoli pustoszeje. Widzowie, jedni rozbawieni i zadowoleni, inni źli i podnieceni.W dniu następnym dalsza reprezentacja. Znowu owacje, znowu oklaski i tak przez szereg dni.

Ale autor nie zaznał spokoju. Już dnia 17 stycznia, pan starosta Suchorzewski poprosił na sejmie o głos, a 18, wskutek poparcia Niemcewicza i Weysenhofa, udzielił mu go marszałek Małachowski. Poseł Suchorzewski zażądał odebrania Bogusławskiemu przywileju na teatr z powodu rzekomo zgubnego użycia sceny; wniósł oskarżenie przeciwko policji, która dopuściła do wystawienia komedii, a wreszcie zażądał sądu sejmowego na Niemcewicza – oczywiście starannie odsuwając od siebie wszelkie aluzje. Ale nikt go nie poparł. Nie rozpoczęto nawet dyskusji. Atak się nie powiódł. Atakujący okrył się śmiesznością, a wraz ze sobą, ośmieszył cały obóz wsteczników. Obóz postępu odniósł poprzez scenę większe zwycięstwo, niż przez długie i uciążliwe debaty sejmowe. Pocisk wypuszczony z Kuźnicy Kołłątajowskiej był celny. Trafił w samo serce reakcji.” 

Kto po stronie reformatorów a kto po reakcji? Kto chce Polski wolnej do wpływów obcej kultury, o co już walczył Bogusławski, kto chce państwa silnego o co idzie już od dawna, a kto na służbie i jako służący chce służyć Niemcom, Rosji, Francuzom? Ten podział w pojmowaniu interesu narodowego nie jest niczym nowym, zawsze mieliśmy modnych fircyków, lekkoduchów, żyjących chwilą i ciekawostką i ludzi dbającej o byt narodowy, strażników obyczaju i zwyczaju Polskiego. W niedzielę wybierzcie bezpieczeństwo, siłę gospodarki i wartości Polskiej kultury. Wybierzcie konserwatywne wartości.  

W tekście cytowałem fragmenty komedii w 3 aktach Juliana Ursyna Niemcewicza „Powrót posła” i opis premiery spektaklu według Czesława Jędraszko „Teatr sumienia i prawdy”. 


report
O mnie report

Interesują mnie przejawy życia.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka