Jerzy George Jerzy George
4027
BLOG

Rosyjski historyk flekuje Powstanie Warszawskie

Jerzy George Jerzy George Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 35

Aleksiej Isajew uchodzi w Rosji za dobrego historyka. Znajomość faktów, jaką demonstruje podczas wykładów dostępnych w internecie, jest rzeczywiście imponująca. Ale co z tymi faktami robi, to już zupełnie inna sprawa. Można się o tym przekonać oglądając wykład Isajewa o Powstaniu Warszawskim, który ukazał się 30 lipca na youtubie.

Wykład ten jest doskonałą ilustracją żelaznej zasady dobrych kłamców: Tam, gdzie się da, trzeba mówić prawdę. Nie znaczy to, że Isajew jest kłamcą. Po prostu stosuje konsekwentnie tę zasadę. Kwestia, czy robi to świadomie czy nieświadomie, nie należy do rzeczy – jest ni pri cziom, jak mawiają bracia Moskale. 

Isajew zaczyna od „prawdy” o Tadeuszu Borze-Komorowskim. Na ekranie ukazuje się zdjęcie, na którym Komorowski widnieje jako uczestnik jakiegoś spotkania z Hitlerem. Nie ulega wątpliwości, że słuchacze wykładu na widok tego zdjęcia zatrzęśli się ze zgrozy. Generał Komorowski, wódz Powstania Warszawskiego, z Hitlerem! Przy czymś takim pakt Ribbentrop-Mołotow i niemiecko-sowiecka defilada zwycięstwa w Brześciu Litewskim znikają jak kamfora, momentalnie przestają istnieć. Tak samo zresztą jak to, że zdjęcie pochodzi z czasów, gdy Hitler fotografował się z Chamberlainem. Prawda Isajewa jest bezsporna – osoba widniejąca na zdjęciu to Komorowski – ale równie bezsporne jest jego kłamstwo, polegające na manipulowaniu prawdą, sterowaniu emocjami rosyjskich słuchaczy.  

Wrobiwszy Bora-Komorowskiego w kolaborację z Hitlerem, Isajew natychmiast przechodzi do deprecjonowania rządu londyńskiego i dowództwa AK. Czyni to metodą przytaczania bezspornych faktów wielokrotnie prezentowanych w polskich opracowaniach i nadawania im złowrogiego znaczenia. Żaden polski historyk nigdy nie zaprzeczał, że zarówno w rządzie londyńskim, jak w dowództwie AK, a także między tymi dwoma podmiotami, trwały nieustanne tarcie i spory. Abstrahując od skali i zasięgu politycznych zjawisk, warto pamiętać, że wśród podobnych tarć i sporów upływały czasy wojny Rooseveltowi, Churchillowi i Stalinowi. Wokół każdej z tych postaci krążyły myślami i w sensie dosłownym setki, jeśli nie tysiące, wpływowych ludzi. Ale tylko wokół Bora-Komorowskiego toczyły się intrygi. Isajew świadomie używa tego słowa, by jego słuchaczom rząd londyński i dowództwo AK kojarzyły się już do końca wykładu wyłącznie z intrygami i krecią robotą. 

Armia Krajowa była podziemną armią, siłą rzeczy niepodobną do regularnego wojska. Nikt w Polsce nigdy nie twierdził, że sprawy miały się inaczej. Pod względem struktury i sposobów funkcjonowania AK było wojskiem nietypowym. Plany i koncepcje dotyczące przyszłego powstania na terenie okupowanej Polski były wielokrotnie korygowane w miarę zmieniającej się sytuacji na froncie wschodnim. Żadne poważne polskie opracowanie temu nie zaprzecza. Niemniej wszystko to dało asumpt rozgrzanemu już Isajewowi do urągliwego stwierdzenia, że Armia Krajowa „była jakimś takim obłokiem z niewyraźnymi planami, z antysowieckimi oczywiście, lecz niezrozumiałymi celami i z niejasnymi nadziejami”. W zbiorowej podświadomości rosyjskich słuchaczy ta nieprzychylna definicja została zgodnie z intencją wykładowcy skrupulatnie odnotowana. Tak jak postać Bora-Komorowskiego na zdjęciu z Hitlerem. Przyszłego wodza Powstania Warszawskiego nikt z tego zdjęcia nie wyretuszował jak Jeżowa ze zdjęcia ze Stalinem, a gdyby nawet ktoś dopuścił się fałszerstwa, sowieccy historycy na pewno dotarliby do oryginału. W końcu z Jeżowem się wydało. Co prawda nie dzięki sowieckim historykom. 

Urodzony w 1975 roku Aleksiej Isajew rzecz jasna nie jest sowieckim historykiem. Toteż nikt mu takiego zarzutu nie stawia. Można mu jedynie zarzucić genetyczną niemal skłonność do sowieckiego stylu uprawiania nauk historycznych, ze szczególnym uwzględnieniem stosowania wstecz zasady dziel i rządź. Isajew wygłasza wykład tak, jakby chciał skłócić ze sobą rząd londyński i dowództwo AK. Siedemdziesiąt pięć lat po wybuchu Powstania! Rząd londyński, jego zdaniem, „od końca 1943 roku jawił się jako wysepka roztropności na oceanie rozszalałych pasji”: Londyn nie parł do powstania. Do powstania parły gorące głowy z warszawskiego dowództwa. To one skłoniły wahającego się Bora-Komorowskiego do wydania fatalnego rozkazu. Gdyby Bór-Komorowski posłuchał Sosnkowskiego, naczelnego bądź co bądź dowódcy polskich sił zbrojnych, powstanie mogło wybuchnąć w znacznie dogodniejszym terminie, jakim na pewno byłby styczeń 1945 roku. Dowództwo Armii Krajowej nie musiało się tak śpieszyć, miało mnóstwo czasu, który mogło wykorzystać na pełniejsze rozpoznanie sytuacji i przyzwoite dozbrojenie oddziałów. 

Czemu miało służyć to retroaktywne skłócenie polskich dowódców? Poróżnieniu dzisiejszych Polaków? Nie. Dzisiejsi Polacy doskonale wiedzą z nieprzeliczonych opracowań, że polskie dowództwo nie było monolitem. Isajew jest tego w pełni świadomy. „Skłócenie” miało podkreślić czerwoną krechą, że dziejowa słuszność była po stronie tych, którzy nie wykluczali współpracy z sowietami (czytaj: poddania się dyktatowi sowietów). O współpracy napomykał Sosnkowski. Całkowicie wykluczał ją Bór-Komorowski. Dlatego powstańcy przegrali. Jeszcze jedna nauka dla rosyjskiego słuchacza, że tylko w Rosji prawda. 

Po takim przygotowaniu artyleryjskim, sflekowanie samego Powstania nie przedstawiało już większego problemu. Jak poprzednio, Isajew dokonuje żmudnej prezentacji znanych powszechnie faktów, przetykając je z rzadka dawkami dyskredytującego Powstańców jadu. Kluczowym słowem jest tym razem słowo „aszibki” (błędy). Powstańcy popełnili ich mnogo.  

Aszibka numer jeden to oczywiście przedwczesny wybuch Powstania; można było zrobić to później, albo wcale, ograniczając się do masowej dywersji na tyłach wroga, żeby wspomóc zwycięski marsz Czerwonej Armii.

Aszibka numer dwa: Powstańcy nie zdobyli mostów na Wiśle i centrali telefonicznej. Rosyjscy słuchacze w lot pojmują, że akowcy mogli te obiekty zdobyć, ale postanowili zdobyć sobie coś innego. Dalsza część wywodu brzmi już zupełnie jak kiepski żart: Gdyby zdobyli mosty, sowieci mogliby przejechać przez nie czołgami, po czym realnie wesprzeć Powstanie. I przy okazji przejąć kontrolę nad miastem – tego Isajew z oczywistych względów już nie dodał. Dzięki niezdobyciu centrali telefonicznej (PASTA została zdobyta dopiero 20 sierpnia, jak było już po herbacie) Niemcy mogli bez przeszkód się z sobą komunikować, nawet dzwonić do Berlina.

Aszibka numer trzy: Powstańcze oddziały, w przeciwieństwie do niemieckich, nie pomagały sobie, dlatego były po kolei wypychane z poszczególnych rejonów. A przecież mogły się teleportować z jednego punktu oporu do drugiego i tej pomocy sobie nawzajem udzielać. Żołnierze Kedywu – kontynuuje żarliwie Isajew – mieli do dyspozycji dwie zdobyczne Pantery, ale palcem nie kiwnęli, gdy na Ochocie, zaledwie półtora kilometra od nich, oddziały RONA mordowały bezbronną ludność. To, że Kedyw był odcięty od Ochoty silnie bronioną przez Niemców arterią wolską, że był związany walkami na cmentarzach, w których wyginęła połowa jego pierwotnego stanu, i że mimo to zdobył „Gęsiówkę" wyzwalając 348 Żydów, zostało z wykładu Isajewa wyretuszowane jak Jeżow z wiadomego zdjęcia.  

Aszibka numer cztery: Powstańcy zeszli do miejskich kanałów, gdy przyszło uciekać ze Starówki czy z Mokotowa, ale dowództwo nie przemyślało zawczasu, jak z nich korzystać. Może należało popsikać je przed Powstaniem perfumami, żeby nie było tak przykro w nich przebywać. Wprawdzie zakładany okres walk nie przekraczał jednego tygodnia, ale co komu szkodziło pomyśleć o tym.

Ja tu sobie żartuję, tymczasem Isajew właśnie w tym na pozór nieistotnym punkcie kompletnie się załamał. Znaczit aszibka na aszibkie – wybuchnął bijąc się niemal ręką w kolano – ale Rosjanie z jakiegoś powodu i tak są winni, że nie przyszli na pomoc.

A przecież Rosjanie pomagali – ciągnie już w innym miejscu. – Powstanie mogło trwać aż 63 dni, bo Armia Czerwona wiązała siły niemieckie na przyczółku magnuszewskim i w innych miejscach.

Były też dodatkowe formy pomocy: Rosjanie odrzucili prośbę ambasadora USA o pozwolenie na lądowanie alianckich samolotów w sowieckich bazach, zerwali stosunki z rządem londyńskim po odkryciu grobów w Katyniu, wyaresztowali wileńskich akowców, którzy pomogli im bić Niemców. Niestety, te akurat formy pomocy zostały wyretuszowane z wykładu Isajewa. Oczywiście nie do końca. Zgodnie ze wspomnianą na wstępie żelazną zasadą dobrych kłamców dające się zachować szczątki prawdy zostały zachowane.  

Isajew zakończył wykład – jak sam się wyraził – lirycznie. Przez ponad minutę mówił o rozebraniu do ostatniej cegły Soboru Aleksandra Newskiego. Po Soborze na placu Saskim (obecnie Piłsudskiego) zostało gładkie miejsce, na którym Polacy urządzali parady wojskowe. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to naprawdę Aleksieja Isajewa zabolało. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka