Sam miałem wówczas propozycję jazdy do Katynia. I choć jestem wnukiem leżącego tam oficera, to nie skorzystałem. Dlaczego? Bo widok grona bijących się o miejsca na wyjazd pisowskich działaczy, w zdecydowanej większości traktujących tę eskapadę jako kolejną okazję do „zapunktowania” u Prezesa, skutecznie mnie odstraszył. Jechali więc owi działacze w większości – moim zdaniem – z politycznej kalkulacji, a nie z patriotycznego żaru. Trudno się więc dziwić, że smoleński dramat nie rozpalił ich do czerwoności. Że mogli spokojnie zjeść obiad, o czym z reguły nie myślą Ci, którzy niespodziewanie dowiadują się, że kilka godzin temu stracili przyjaciół.
Muszę rozczarować blogera Rybitzky’ego. Odpowiadając bowiem Markowi Migalskiemu – a po części i mnie – na wpisy dotyczące sławnego już obiadu smoleńskiego, sprowadził cały ten incydent do poziomu pospiesznie konsumowanej przed podróżą bułki (http://rybitzky.salon24.pl/434032,obiad-smolenski-czyli-migalskiemu-juz-reki-nie-podam). Nikt przytomny sytuacji takiej nie kwestionuje, problem polega jednak chyba na tym, że sprawy miały się tu trochę inaczej.
Próbując sprawę rozświetlić rozmawiałem z jednym z uczestników całej tej kolejowej, poselskiej pielgrzymki, podróżującym wówczas z posłami PiS. Człowiek ten był wtedy dość roztrzęsiony, ale udało się ustalić, że miejscem owej nieszczęsnej, sławnej już biesiady była najprawdopodobniej smoleńska restauracja Szafran (stosowny link do jej strony można znaleźć tutaj:http://shafran67.ru/). Obiad składał się z 3 dań, a na deser podano coś, co w swym składzie posiadało truskawkową galaretkę. Między stołami licznie uwijali się kelnerzy, a panującą atmosferę rozmówca mój określił – jeśli go dobrze rozumiem – jako smętną, ale nie dramatyczną.
Po posiłku zapakowano wszystkich do autokarów i w ciągu 3 minut odstawiono na dworzec kolejowy (stąd prawdopodobieństwo, że była to właśnie restauracja Szafran, bo mój informator nie znając jej nazwy, pamiętał dobrze, że była ogromna i trasę na dworzec pokonali z niej w 3 minuty), w pociągu zaś Antoni Macierewicz – wedle opinii mego rozmówcy – zaczął „przejmować” partię. Tyle relacji. Teraz wniosek.
Nie kwestionuję, że poważna część parlamentarzystów PiS mogła być w traumie, ale moim zdaniem – nie większość. Wedle relacji było tam zaś około 100 pisowskich posłów i senatorów. Że większość z nich nie była w szoku świadczy po pierwsze sam fakt spokojnego konsumowania obiadu miast pilnowania rosyjskich ekip ratunkowych, którym – jak mówią – od początku nie wierzyli.
Po drugie. Sam miałem wówczas propozycję jazdy do Katynia. I choć jestem wnukiem leżącego tam oficera, to nie skorzystałem. Dlaczego? Bo widok grona bijących się o miejsca na wyjazd pisowskich działaczy, w zdecydowanej większości traktujących tę eskapadę jako kolejną okazję do „zapunktowania” u Prezesa, skutecznie mnie odstraszył. Jechali więc owi działacze w większości – moim zdaniem – z politycznej kalkulacji, a nie z patriotycznego żaru. Trudno się więc dziwić, że smoleński dramat nie rozpalił ich do czerwoności. Że mogli spokojnie zjeść obiad, o czym z reguły nie myślą Ci, którzy niespodziewanie dowiadują się, że kilka godzin temu stracili przyjaciół.
I wreszcie kwestia trzecia. Zrelacjonowana mi postawa Antoniego Macierewicza. Nie krytykuję go. Więcej nawet – świetnie go rozumiem. Bo życie i polityka nie znosi próżni. W traumie mogły być rodziny ofiar (choćby Jarosław Kaczyński), ale nie ludzie dalej z nimi związani i do tego odpowiedzialni za swe funkcje i instytucje. Tak więc jak zupełnie naturalne wydają mi się dywagacje Jacka Kurskiego nad prezydenckim startem Zbigniewa Ziobry, prowadzone w ten smutny sobotni wieczór, czy tydzień później rozważania Ludwika Dorna nad jego prezydencką kampanią – których to rozważań sam byłem świadkiem – tak samo za naturalne uważam ewentualne rachuby Antoniego Macierewicz na przejęcie PiSu.
Piszę to wszystko, bo gdy czytam kolejne zawodzenia tak zwanych „mediów tożsamościowych”, (po co te eufemizmy? Czemu zgodnie z prawdą nie nazwać ich partyjnymi?) jak to nie pozwolono Polakom odpowiednio długo przeżywać żałoby i zestawiam je z przytoczoną powyżej relacją, to jestem zażenowany. Bo w tą permanentną żałobę i słynne smoleńskie błoto wierzy z pewnością jakaś część odbiorców tych mediów. Czy ich twórcy? Nie mam pewności. A już na pewno nie ci, którzy z tego wszystkiego mają najwięcej – bo wprost czerpią z tego realne, polityczne profity. I w tym sensie smoleński obiad jest tu dobrym przykładem. Bo choć przykład to skromny, to przy jego pomocy zjawisko to staje się – by znów zacytować samego Prezesa – najoczywistszą oczywistością.
www.facebook.com/flibicki
Inne tematy w dziale Polityka