Karolina Nowicka Karolina Nowicka
387
BLOG

Normalność jest przereklamowana

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Psychologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 90



Zjawisko tzw. normalności należy rozpatrywać w dwóch znaczeniach. Pierwsze oznacza prawidłowość, bezbłędność, właściwe i pożądane funkcjonowanie czegoś; jest to cecha z zasady pozytywna. Drugie – typowość, przeciętność, dopasowanie do ogółu, brak rażącego wyróżniania się na tle populacji; jest to cecha z zasady neutralna (pod każdym względem), a jedynie w określonym kontekście nabiera zabarwienia pozytywnego bądź negatywnego.

O ile zatem warto być normalnym w sensie np. zdrowia, gdyż stan przeciwny prowadzi zazwyczaj do niezdolności prowadzenia pełnego, satysfakcjonującego życia, a nierzadko nawet do cierpienia, o tyle bycie normalnym w sensie takim jak wszyscy czy przynajmniej większość rzadko owocuje wymierną korzyścią dla jednostki. Co najwyżej chroni przed prześladowaniami ze strony co bardziej zezwierzęconych pobratymców, jednak ludzka wrogość wobec inności stanowi czynnik zewnętrzny, wobec którego można stosować różne strategie, np. ukrywanie się, udawanie „normalsa”, otwarta walka, szukanie protekcji u silniejszego, etc. Coś mi się jednak zdaje, że dla wielu osób nazbyt widoczna odmienność (czy to w wyglądzie, czy w wyznawanych poglądach, czy w upodobaniach) jest czymś ujemnym sama w sobie. A to już merytoryczny błąd. Odmienność jest obiektywnie zła tylko wtedy, kiedy prowadzi do obiektywnie złych owoców. Co jednak można określić jako obiektywnie zły owoc? Człowiek może mniej lub bardziej trafnie ocenić, co jest dobre lub złe dla niego samego. Ale dla całego społeczeństwa? Zdania są podzielone, gdyż na przemiany obyczajowe, w tym dążenie do akceptacji rozmaitej maści odmieńców, dziwaków, zboczeńców tudzież innych osobliwych stworzeń można patrzeć zarówno przychylnie, jak i krytycznie.

Przyznaję, iż drażni mnie obecne (a może odwieczne?) zafiksowanie na byciu „normalnym”, czyli takim jak inni. Ja tam wolę „być sobą” (jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało), ze swoimi najśmieszniejszymi i najgłupszymi dziwactwami, subiektywnym i unikalnym odbiorem świata oraz być może chorobliwą odmiennością, z którą się jednak na co dzień nie obnoszę, gdyż nie lubię zwracać na siebie uwagi. Nie uważam bynajmniej samej „inności” za coś dobrego, wzniosłego, nobilitującego. Ani typowość-zwyczajność, ani odmienność-wyjątkowość nie są czymś obiektywnie wartościowym. Niemniej stoję na stanowisko, że jednostka powinna żyć raczej w zgodzie z własną naturą niż na siłę dopasowywać się do innych. Ogół nie ma patentu na rację, swoich zwyczajów, przekonań i tradycji nie buduje na niepodważalnych boskich prawach, tylko na (całkowicie zrozumiałym) konformizmie i przyzwyczajeniu. Dlatego do pasji doprowadzały mnie zawsze sugestie, żebym patrzyła, jak inni się zachowują, naśladowała ich, była taka jak reszta świata, zastanawiała się nad opinią większości, itp, itd.

Jednak ludzie wrażliwsi, bardziej uspołecznieni, uzależniający od akceptacji otoczenia poczucie własnej wartości, są żywo zainteresowani własną pozycją w społeczeństwie. W naturalny sposób prowadzi to do stawiania idei normalności na równi z innymi bożkami dzisiejszych czasów: legalizmem, konstytucją, demokracją, totalną wolnością osobistą. Gdyby ktoś z przyszłości miał oceniać mentalność społeczeństw Europy i Ameryki Północnej początku XXI-ego wieku po przetaczających się debatach na temat ideału, do którego winien dążyć współczesny obywatel, uznałby chyba, że za jeden z najpoważniejszych występków (pomijając może naruszenie nietykalności cielesnej) uznawaliśmy obarczanie kogoś piętnem „nienormalności”. Czym zatem stała się sama normalność? Najwyższą z cnót, jakie może posiąść szlachetny człowiek? Wówczas trzeba by o przynależność do grona „normalsów” zabiegać, tak jak kiedyś staraniami zdobywało się honor czy poważanie. „Normalność” w dzisiejszym wydaniu to po prostu jedno z praw człowieka, nie wolno odmawiać go nawet najjaskrawszemu z dziwadeł.

Przypuszczam, iż jest to pokłosiem podłości, jakich doświadczali ludzie odbiegający w dawnych (?) czasach od tzw. normy. Stąd obecne przegięcie w lansowaniu ultratolerancji, potępienie odrzucenia czy nawet negatywnych uczuć, chęć wpajania młodemu pokoleniu przekonania, iż ludzie mogą się różnić, są jednak bezwarunkowo „równi”. Kontrofensywa tzw. tradycjonalistów polega na podkreślaniu własnej „normalności” oraz „anomalii” strony przeciwnej, przy jednoczesnym gorliwym zapewnianiu, że zamierzają respektować współczesnego bożka wolności osobistej i nie wnikać w intymne sprawy „dewiantów”. Patrzę na to, jak przymusowe scalanie ludzi w jedną wielobarwną masę ściera się z agresywnym dzieleniem świata na czerń i biel – i ogarnia mnie niesmak. Zarówno tęczowa lewica, jak i czerwono-biała prawica tkwią w swoich „moralnych Matrixach” (ukłony dla pana ZetJot) i nie są w stanie podjąć spokojnego dialogu, nie mówiąc o wypracowaniu wspólnego stanowiska; obydwie strony mówią bezczelnie o „naszych polskich dzieciach”, które chcą edukować w duchu rzekomo obiektywnie słusznych wartości; dążą uporczywie do narzucenia innym swojego punktu widzenia i przycięcia każdego współplemieńca do odpowiedniego formatu. Podziały są czymś naturalnym, ale ta cała światopoglądowa wojenka to jakiś obłęd.

Cóż pozostaje ludziom takim jak ja, którzy całą tę walkę o „normalność” traktują jak objaw choroby mentalnej (czyli nienormalności w pierwszym z opisanych znaczeń)? Chyba tylko odciąć się od medialno-blogerskiego zgiełku i w spokoju żyć „po swojemu”, pracować, bawić się i uczyć, budować swój krąg przyjaciół, skupić się na tym, co ważne, lecz także... obmyślać plan przygotowania dorastającego potomstwa na zetknięcie z lewicowymi czy prawicowymi działaczami. Chociaż... może za dziesięć, dwadzieścia lat smród już po nich nie zostanie? Może gremialnie zajmiemy się znacznie poważniejszymi problemami, np. katastrofą ekologiczną? Ech, marzenia...


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości