Karolina Nowicka Karolina Nowicka
501
BLOG

Sens życia

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Psychologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 58


Bardzo lubię Marka Mansona. Jego teksty pomagały mi nieraz w odzyskiwaniu dobrego samopoczucia, kiedy nie radziłam sobie z emocjami, szukałam odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Jednym z jego ciekawych, boleśnie szczerych tekstów jest ten o sensie życia. Kto zna angielski, niech przeczyta:

Meaning is not something that exists outside of ourselves. It is not some cosmic universal truth waiting to be discovered. It is not some grand 'eureka' moment that will change our lives forever. [...] once we accept that meaning is something generated between our own ears, well it brings up a very important question: is life ultimately meaningless?

Mark Manson otwarcie pisze, że sens życia jest czymś, co sobie sami tworzymy, co pieczołowicie konstruujemy w naszych własnych umysłach, pielęgnujemy jak drogocenną roślinę i tylko dzięki temu możemy czuć się dobrze. To nie jest coś, co można znaleźć „na zewnątrz”, poza naszą głową; Wszechświat jest sam w sobie bytem całkowicie wobec nas obojętnym. I to nie jest bynajmniej powód, żeby stawać się nihilistą! Przeciwnie, należy odpowiednio dobierać swoje cele i wartości, budować swój własny system etyczny (moje określenie), dbając wszakże o to, by nie ulegać destrukcyjnym wpływom współczesnej cywilizacji czy pokusie zamiany „feels right” na „feels good”. Albowiem nie każdy wybór jest dobry.

Jeśli nie wierzysz w Boga, jeśli czujesz, że życie jest zaledwie przetykaną trudnościami i bólem drogą ku śmierci, jeśli idea obiektywnego dobra i zła (koncept możliwy jedynie w przypadki istnienia jakiegoś demiurga) do Ciebie nie przemawia – wówczas może Ci się w pewnym momencie wydać, iż jedyną sensowną aktywnością na tym świecie (poza samym przetrwaniem) jest poszukiwanie przyjemności. Ile razy czytaliśmy o ludziach sukcesu, celebrytach, znakomitościach z pierwszych stron portali informacyjnych i plotkarskich, którzy z pozoru wiodą piękne, bezbolesne życie, niemal rzygają pieniędzmi i według wszelkich racjonalnych przesłanek mają możliwość zapewnić swojej progeniturze dobry start, a tymczasem... tymczasem pogrążają się w koszmarze (który z początku wydaje im się rajem) promiskuitywnego seksu, używek, intryg, frustracji, walki z byłymi partnerami o dzieci. Czy ich życie ma sens? Albo inaczej: czy oni sami kiedykolwiek próbowali nadać swojemu życiu znaczenie? Nie chcę uogólniać, wielu znanych ludzi robi sporo dobrego (czy poprzez swój zawód, czy oprócz niego) i zapewne to ich ratuje od pożarcia przez bożka pychy i mamony. Ilu jednak zaczyna swoją sławę, sukcesy i wynagrodzenia traktować jako cel sam w sobie? To jest właśnie zły wybór.

Czy ich upadek jest wynikiem porzucenia religii, będącej wszak dla większości ludzkości ostoją niewzruszonych zasad moralnych i dającej nadzieję na zbawienie? Bynajmniej. Mnóstwo ludzi olewa nauki Kościoła, a jednak czują, że ich życie ma sens. Ku czemuś dążą. Cieszą się czymś wartościowym lub przynajmniej nieszkodliwym, co nie owocuje kacem następnego dnia i przygniatającym poczuciem wstydu. Nie są bierni ani obojętni wobec krzywdy. Coś starają się na tym świecie poprawić. I czasami idą za to do więzienia albo nawet giną. Korczak został zamordowany razem ze „swoimi” dziećmi. Martin Luther King padł ofiarą zamachu. Dian Fossey znaleziono zaszlachtowaną w swojej chacie. Czy jednak ich trudne, pełne wyrzeczeń życie zakończone gwałtowną śmiercią było czymś gorszym od wypełnionej płytkimi przyjemnościami egzystencji bogacza, który tym się różni od przeciętnego narkomana, że go stać na wygodniejszy odwyk?

Nie namawiam nikogo do podążania drogą trzech wymienionych postaci. Warto jednak coś postawić ponad siebie, czemuś służyć, coś szanować, w coś wierzyć. W dobie upadku chrześcijaństwa człowiek musi szukać sensu istnienia na własną rękę, co u wielu wywołuje niepokój, apatię, może nawet złość. Większość ludzi (łącznie ze mną, niestety, co widać po mojej estymie dla pana Mansona) oczekuje, że ktoś im powie, jak żyć. Zagubieni i targani negatywnymi emocjami, są znakomitym kąskiem dla rozmaitej maści ideologów obiecujących poczucie spełnienia i wiecznego zmotywowania do raźnego wstawania z łóżka. Kiedy dotyczy to promila społeczeństwa, problem wydaje się znikomy. Obecnie jednak całe narody są rozbite na mniejsze i większe frakcje, każda z nich marząca o innym świecie, każda kierująca się swoimi własnymi uczuciami i przekonaniami. Nawet jeśli sporo z tych uczuć i przekonań jest wspólnych dla całej populacji czy nawet ludzkości (życzliwość wobec drugiego człowieka, miłość do dzieci, etc), to więcej jest różnic i to drastycznych. I oczywiście każdy jest święcie przekonany, że to on/ona ma rację!


A tymczasem do udanego, pełnego sensu życia nie potrzeba przeświadczenia, że to ja jestem mądry/mądra, a inni na pewno się mylą. Nie potrzeba też odwrotności tego przeświadczenia, czyli wmawiania sobie, że każdego trzeba szanować i traktować jak równego. Ani podsycana bezustannie wrogość, ani wciskana na siłę tolerancja nie przyczyniają się do naszego jednostkowego szczęścia. Starajmy się znaleźć sens życia dla siebie samych, walcząc o naszą sprawę, bo my tak chcemy, czujemy, powinniśmy, a nie w imię Jedynie Słusznej Racji. Wszystko, co robimy, robimy w imię swojej woli, nie woli Boga. Ta świadomość może przytłaczać, może budzić sprzeciw, możemy się czuć szalenie samotni. Ale prawda wyzwala. I nakłada na nas odpowiedzialność za nasze wybory.

Musimy w pewnym momencie zrozumieć, że inni też w coś głęboko wierzą, też czegoś pragną, coś cenią – i może to być coś dla nas obrzydliwego, niemoralnego, szkodliwego. Czy mamy jednak szansę zmienić tych ludzi? Bardzo wątpliwe. My również się na czyjekolwiek życzenie nie zmienimy. I dobrze. Nie musimy się wszyscy kochać i akceptować. Ktoś nie lubi katolików, ktoś inny gejów, jeszcze ktoś inny – dzieci z zespołem Downa. Wielu ludzi nie lubi nikogo. Skupmy się na tym, co my sami robimy, żeby było lepiej. Nadajmy swojemu życiu znaczenie i – jak radzi Mark Manson – bezustannie nad tym znaczeniem pracujmy, żeby go nie stracić.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości