Tak jak można się było tego spodziewać, aborcja została wyekspediowana poza granice naszego kraju:
Zagraniczne placówki są gotowe przyjmować Polki. W Belgii, Holandii czy Anglii na pacjentki czekają specjalne pakiety informacyjne w języku polskim, część miejsc zatrudnia tłumaczy. Nic dziwnego, bo zainteresowanie jest duże. Tylko od października 2020 r. 1 tys. 80 kobiet wyjechało poza terytorium Polski, by dokonać aborcji. Jak mówi "DGP" Natalia Broniarczyk z organizacji Aborcja Dream Team historie Polek, które do nich trafiają, są różne. Niemniej wśród pacjentek widać zauważalną zmianę. Obecnie dominują te, które zajść w ciążę chciały, a na jej usunięcie decydują się z poczucia braku innej możliwości. I tak np. w jednym przypadku okazało się, że płód nie ma głowy, w innym lekarz potwierdził wadę letalną.
Można się oburzać, lecz prawda jest taka, że kobieta, która chce usunąć ciążę, w dzisiejszym świecie znajdzie na to sposób. Zwłaszcza jeśli w perspektywie ma wychowywanie niepełnosprawnego dziecka. Zamiast wyć ze zgrozą, rząd polski powinien zwiększyć nakłady na takie dzieci, żeby ich przyjęcie nie wiązało się z rozpaczą i strachem.
Rozumiem tych, którzy uważają aborcję za morderstwo, sama zresztą patrzę na ten „zabieg” z dużą niechęcią. Niemniej zakaz Trybunału Konstytucyjnego uważam za chybiony sposób na walkę z tym procederem. Kobiety zmagające się z traumą noszenia w sobie kalekiego dziecka powinny być otoczone opieką, należy udzielić im wszelkiej pomocy, by były w stanie nieść to brzemię aż do końca. Bo to one są nim najczęściej obarczane.
A jak rząd umywa ręce, to niech patrzy bezradnie na emigrację aborcyjną.