Karolina Nowicka Karolina Nowicka
259
BLOG

Co Polska zrobiła ze swoim chrztem?

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Kościół Obserwuj temat Obserwuj notkę 30


Warto czasem połazić po prawicowych portalach, żeby naocznie się przekonać, jak działa jednokierunkowe myślenie. Zapewne lewicowe media są w tym podobne, ale czy równie pocieszne? Przeczytajmy:

„Francjo, najstarsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem? – pytał Francuzów Jan Paweł II w 1985 roku, świadom spadku liczby wiernych. A Co Polska robi z własny chrztem?”, pisze na łamach tygodnika „Gość Niedzielny” ks. prof. Robert Skrzypczak. Kapłan przypomina, że systematycznie spada liczba osób przystępujących w Polsce do sakramentów świętych, a rośnie liczba apostazji. „Polscy rodzice coraz częściej uważają, że dziecko samo powinno podjąć decyzję, czy chce wstąpić do wspólnoty Kościoła, jakby chodziło o coś drugorzędnego”, ubolewa.

O postępującej laicyzacji naszego kraju napisałam już tyle notek, że grzechem jest pisać ponownie, jak bardzo rychły jest koniec największej megakorporacji na świecie. Teraz jednak chciałabym skupić się na podejściu owej megakorporacji do tego „problemu”. Zapewne ksiądz Skrzypczak nie jest odosobniony w swojej frustracji, iż Polacy coraz częściej stwierdzają, że nie wolno na siłę wtłaczać dziecka w ramy jakiejkolwiek religii i spokojnie czekają, aż latorośl sama zadecyduje, w co chce wierzyć. W sumie nie ma co się dziwić, że duchowny źle się z tym czuje. Dla takich jak on chrzest jest magicznym znakiem przymierza pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Znakiem niezbywalnym, niemożliwym do odrzucenia. Takie podejście sugeruje, że ochrzczona istotka z automatu przynależy do wspólnoty Kościoła. Stąd się brało te dziewięćdziesiąt parę procent katolików.

Dlaczego Polacy coraz rzadziej chrzczą dzieci? Prawdopodobnie dlatego, że nie widzą sensu zapisywać ich w szeregi osób, które nie są ani odrobinę bliżej Boga niż przeciętny ateista. Dawniej, kiedy wiara w zbawienie wyłącznie w Chrystusie płonęła w ludzkich sercach niczym żywy ogień, chrzest był dla nas, maluczkich, czymś tak oczywistym jak dzisiaj obowiązkowa edukacja. Obecnie bardzo niewielu (moje domniemanie) ludzi jest przekonanych, iż bez kościelnego parasola ich dusze trafią do piekła. Ba! Samo piekło wydaje się być mitem, który może służyć już co najwyżej do ubarwiania kreskówek. Po cóż więc polscy rodzice mieliby posyłać swoje dzieci na lekcje religii, do chrztu, komunii, bierzmowania, skoro to NIC nie da? A przynajmniej tak myśli wielu z nas.

Najciekawsza w tym wszystkim jest reakcja samego Kościoła. Ta rzekoma „oblubienica Chrystusa” nie przyjmuje zmniejszającej się liczby owieczek spokojnie. Remedium na trudności ma być poszerzenie lekcji religii o dodatkową ofertę:

Podczas dwudniowego spotkania w Zakopanem przedstawiciele Episkopatu pochylali się m.in. nad kryzysem wiary w Polsce. Hierarchowie kościelni są zaniepokojeni tym, że coraz mniej dzieci uczęszcza na lekcje religii w szkołach. Dlatego uznali, że należy zwiększyć liczbę katechez.

Można przypuszczać, że Kościół jeszcze długo będzie „walczyć” o rząd dusz, a nadzieja na odwrócenie niekorzystnych trendów będzie przedłużać jego agonię. Instytucja ta nie zejdzie ze sceny w pełni sił, zachowując resztki godności, bo po prostu... nie może. To zbyt duża firma, żeby mogła upaść nagle i bezproblemowo. Przeciwnie, do końca będzie wierzgać i ciskać się w emocjach, bezsilnie obserwując odpływ baranków do strzyżenia. Założę się, iż za jakiś czas pojawią się mocniejsze oskarżenia pod adresem „niepokornych” rodziców, którzy dopuszczają, by ich dzieci olewały nauczanie Kościoła. Im ciaśniej zaciskać się będzie pętla porażki na szyi tej megakorporacji, tym rozpaczliwiej będzie ona zaprzeczać rzeczywistości.

Warto pamiętać, że rezygnacja z praktykowania rytuałów nie oznacza wojny z Panem Bogiem. On nie umrze wraz z ostatnim księdzem, o nie. Wiara się indywidualizuje, słabnie, rozmywa, lecz wciąż nieubłaganie tli w człowieku. I tlić się będzie do końca świata i jeden dzień dłużej. Albowiem ludzie potrzebują jakiegoś podnoszącego na duchu, niepodważalnego sacrum; Stwórcy, do którego mogą się zwrócić, który tłumaczy nam Wszechświat z pozycji prapoczątku wszystkiego; wreszcie – przekonania, że po śmierci ciała coś przetrwa, pójdzie dalej, może na nowo się odrodzi. Tak, ludzie będą wierzyć. Po swojemu. Bez zakłamanych pośredników. Bez tej całej obłudnej pychy, że konkretna religia czyni ich lepszymi od reszty bliźnich. Bez złotych cielców i słodkiego zapachu kadzidła.

Przyznam, że sama trochę się łamałam, czy nie posłać jednak dziecka na religię w przedszkolu. To był przecież taki ważny aspekt naszego życia. Ale chyba nie ma co gonić za przeszłością. Kościół miał swój tysiąc lat chwały. Teraz musi się pogodzić ze swoim zmierzchem.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo