Karolina Nowicka Karolina Nowicka
108
BLOG

Kredkomania a konsumpcjonizm. Czyja to „wina”, że ciągle coś kupujemy? :)

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Rozmaitości Obserwuj notkę 64


Wrzuciłam niedawno post o kredkach z Allegro, teraz pora zatem na post o kolorowaniu jako takim. :) Natrafiłam na YouTube na parę filmików, w których panie narzekają na platformę TikTok, gdyż ta bezwstydnie „rujnuje” owo urocze hobby, jakim jest barwienie stroniczek w wykonaniu osób dorosłych. To, co kiedyś było zwyczajną, niegroźną, kojącą nerwy słabostką, której oddawały się rzesze amatorów, zawłaszczone zostało przez biznes, marketing i mamonę, odbierając – podobno – tej czynności cały jej powab. Zamiast oddawać się błogiej zabawie kolorami, „musimy” teraz pożądać tych wszystkich utensyliów, które rzekomo winien posiadać każdy szanujący się pseudoartysta. ;)

No dobrze, czy można się jednak było spodziewać, że będzie inaczej niż zawsze? Jak świat światem, popyt spotyka się szybko z podażą; kiedy coś staje się popularne, to z całą pewnością ktoś będzie chciał na tym zarobić. Dlaczego zamiast cieszyć się, że ktoś wychodzi naprzeciw Twoim oczekiwaniom, jęczysz, że Twoja niszowa pasja stała się powszechnym szaleństwem? Nie rozumiem takiej postawy. Odzewem na rosnące zapotrzebowanie był wysyp artystycznych kolorowanek, najrozmaitszych rodzajów kredek tudzież instruktaży, które z tych poprzednich warto wybrać. Że co? Że producenci, pośrednicy, sprzedawcy tudzież napędzający tym pierwszym klientów influencerzy Cię „doją”? Jak chcesz, wyrabiaj własne przybory do kolorowania, tak jak malarka Serafina „produkowała” własne farby. :) Jednak nawet ona musiała pogodzić się z tym, że życie w społeczeństwie nie polega na całkowitej samowystarczalności.

Wydaje mi się, że problemem „narzekaczy” może być złe samopoczucie, jeśli nie poddadzą się „dyktatowi” mody. Zamiast wzruszyć ramionami, odciąć się od pędu po tysięczny zestaw przyborów lub przynajmniej umiejętnie wybierać najkorzystniejsze oferty, niektórzy wolą krytykować „żerujący” na konsumentach biznes. To tak, jakby dąsać się na przypisany do Netflixa algorytm, który poleca nam kolejne produkcje, bazując na tych już obejrzanych. Zamiast mieć pretensje do siebie, że nie jest się wystarczająco asertywnym, zaczynamy obwiniać ludzi, którzy nam coś proponują. O czym to świadczy? Narzekasz na swój własny konformizm? Czujesz się wykluczona, jeśli nie ulegasz monetyzowanym przez korporacje trendom? A może nie jesteś pewna, czy powinnaś robić to, co większość, czy jednak kierować się własnym instynktem, intuicją i pragnieniami? :)

Mogę empatyzować z ludźmi krytykującymi „kręcenie lodów” na wszystkim, co da się sprzedać. To nie jest miłe uczucie, kiedy widzisz, jak Twoje pozornie oryginalne hobby staje się czymś powszednim, przeciętnym, wręcz – o zgrozo! – normalnym. :) Zaczynasz się denerwować, czytając o masowym nabywaniu niekoniecznie potrzebnych artefaktów, które – jak twierdzą wzmiankowani influencerzy – mają nam to całe kolorowanie uprzyjemnić. Być może nie jest to mądre, ale czy jest takowym samo bawienie się kredkami? :) Oczywiście całe to narzekactwo również jest częścią jakiejś strategii, np. nabijania sobie lajków i subskrypcji. Można by powiedzieć, że każdy zarabia na każdym. I tylko szkoda, że akurat nam, Salonowiczom, nikt nie chce płacić na naszą śmieszną pisaninę. :)

Podsumowując: w dobie gospodarki opartej na rozbuchanym konsumpcjonizmie, marketingowcy muszą chwytać się niemal każdego sposobu, żeby zapewnić swoim zleceniodawcom wymierne zyski. Spójrzmy na to od tej strony: każdy z nas jest i producentem, i konsumentem. Pytanie tylko, czym jesteśmy bardziej. Tutaj nie ma równości relacji. Jedno oferuje, drugie wybiera. Jedno kusi, drugie daje się skusić... albo i nie. Gdyby producent zaczął skamleć, że ludzie nie chcą kupować jego wyrobów, zrobiłby z siebie durnia. Co jednak, jeśli to konsument ma za złe temu pierwszemu, że ten pragnie po prostu opchnąć swój towar, wykorzystując ludzką słabość, otępienie, chciwość i/lub chęć dopasowania się? Warto mieć świadomość, iż reklama jest po prostu próbą dotarcia do jak najliczniejszej grupy potencjalnych kupców i tym samym nie musi być do końca uczciwa. Nie musi też jednak być ordynarnym kłamstwem. Sponsorowani przez producentów kredek, markerów, pisaków czy wreszcie papieru wyższej jakości influencerzy nie muszą bezczelnie łgać, wystarczy, że nie będą drastycznie szczerzy i co nieco – nomen omen – ubarwią swoje „recenzje”. Owszem, bywa to irytujące, kiedy nie wiemy, co jest naprawdę dobre, a czego kupować nie warto (w przypadku kredek chodzi o miękkość/twardość, krycie, kolorystykę, mieszanie, blendowanie), lecz remedium na to jest chyba wyłącznie poleganie na opiniach zwykłych, nie mających osobistego interesu w promowaniu danego produktu osób.

A jeśli w pewnym momencie zauważasz, iż stanowczo przegiąłeś/przegięłaś z zakupami i upatrujesz winnego tego stanu rzeczy w zarabiających na reklamie YouTuberach, może powinieneś/powinnaś po prostu wyłączyć komputer? :) A jeśli jednak nie chcesz rezygnować z oglądania filmików o określonej tematyce, to przynajmniej poszukaj takich, które nie będą bezpośrednim marketingiem:



Haniebny powrót po wcześniejszym zadeklarowaniu się, że nigdy tu już nie wrócę. :/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (64)

Inne tematy w dziale Rozmaitości