Przestańmy wreszcie kłamać. Przede wszystkim – samym sobie.
Jeżeli aprobujesz seks przedmałżeński, antykoncepcję, homoseksualizm, ograniczanie liczby dzieci bez powodu, pracę w niedzielę, czy chociażby kierowanie się w życiu własnym sumieniem i rozumem, to nie jesteś katolikami. Ba, z dużym prawdopodobieństwem nie jesteś nawet chrześcijaninem. Ten bowiem musi się podporządkować określonej doktrynie, prawu, zasadom. W przeciwieństwie do prawa stanowionego łamanie nakazów i zakazów Kościoła nie skutkuje już żadną karą, po prostu wykluczamy się sami z pewnej wspólnoty.
Kim zatem jesteśmy? Agnostykami? Wierzącymi „po swojemu”? A może zwykłymi „widzimisiowcami”? I do jakiej wspólnoty należymy? Olewamy nauki Kościoła, krytykujemy tę instytucję, domagamy się rozdziału państwa i religii, a przypominamy sobie o tej drugiej dopiero, gdy „trzeba” chrzcić dzieci bądź posyłać je do komunii czy bierzmowania, brać ślub kościelny, wreszcie – organizować pogrzeb. Kościoły, co prawda, pustoszeją w wolniejszym tempie niż na Zachodzie, ale i cóż z tego, skoro zapełniają je ludzie olewający wytyczne duchownych?
Chrześcijaństwo nie odejdzie w ferworze walki, z mieczem w dłoni, miotając się dziko wśród płomieni, broniąc swoich racji w gorących dysputach. Ono zdechnie cicho i niepozornie, zgaśnie nieubłaganie, powymiera śmiercią spokojną a naturalną. Nie mam pojęcia, czy zastąpi je islam czy wszechobecny laicyzm, wiem tylko, że stoi ono na straconej pozycji, gdyż zniknęło z naszych serc. Ilu ludzi pyta jeszcze księży, co wolno, a czego nie w łóżku? Ilu przejmuje się piątkowym postem? Ilu słucha uważnie kazań i bierze je sobie do serca? Procesu odchodzenia od chrześcijaństwa nie da się zatrzymać.
Oczywiście to jeszcze trochę potrwa. Religia osadziła się mocno w naszej kulturze, zmodyfikowała ją, odcisnęła swój niezatarty ślad. Jej fasadowość, widoczna gołym okiem dla każdego, kto czyta sondaże i ankiety o religijności Polaków, prędzej czy później doprowadzi do śmierci nawet najsilniej zakorzenionych w tradycji rytuałów, o ile tylko wypracowane zostaną nowe. Kultura nie znosi próżni.
Sama się zastanawiam, czy powinniśmy chrzcić nasze dziecko. Bądź co bądź żadni z nas chrześcijanie, wręcz przeciwnie – pałamy do instytucji Kościoła głęboką niechęcią. Niemniej coś we mnie nalega, by się wspomnianej fasadowości podporządkować i mimo wszystko zdecydować się na ten sakrament. Zawsze kpiłam z bezmyślności pewnych zachowań, zwłaszcza tych, które kopiujemy, gdyż podobnie postępuje większość współplemieńców. Niemniej, jak widać, sama nie jestem od tego wolna.
Haniebny powrót po wcześniejszym zadeklarowaniu się, że nigdy tu już nie wrócę. :/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo