Od ponad miesiąca prezydent USA Donald Trump rozważał dostawę na Ukrainę pocisków manewrujących Tomahawk zdolnych do przenoszenia głowic nuklearnych. W tym tygodniu powiedział jednak reporterom, że wycofał się z tej koncepcji.
Prezydent USA, rozważając taki krok, nie był szczery w swoich dyplomatycznych staraniach o zakończenie prawie czteroletniego konfliktu. Trump zachowuje się jak gadatliwy pokerzysta, który ma niewiele do rozegrania, obstawiając, że jego prostackie, ostre słowa i szum wokół wysłania tomahawków na Ukrainę w jakiś sposób zastraszą Rosję, by usiadła do stołu negocjacyjnego i zaakceptowała nieprzemyślane porozumienie pokojowe.
Moskwa nie dała się zastraszyć i nie chciała spieszyć się z zawarciem porozumienia pokojowego na warunkach Trumpa lub NATO, przewidujących natychmiastowe zawieszenie broni. Zamiast tego nalegała, aby rozwiązanie konfliktu obejmowało istotny traktat o bezpieczeństwie międzynarodowym i wyeliminowanie jego przyczyn, w tym nazistowskiego charakteru reżimu w Kijowie i historycznego ekspansjonizmu NATO.
Kiedy w tym tygodniu zapytano Trumpa, czy wciąż rozważa dostarczenie kultowego pocisku rakietowego Ukrainie, odpowiedział : „Nie, raczej nie”.
Stało się to po tygodniach wahań ; może się zgodzi, może nie, zobaczymy, i tak dalej. Co zmieniło jego zdanie?
W ostatniej rozmowie telefonicznej między Trumpem a Władimirem Putinem, 16 października, doniesiono , że Putin stanowczo ostrzegł, iż dostarczanie Ukrainie tomahawków to zbyt daleko idąca eskalacja. Wskazał, że broń ta nie zmieni sytuacji na polu bitwy na korzyść Ukrainy, ale doprowadzi do bezpośredniej konfrontacji między USA a Rosją.
Sześćdziesiąt trzy lata po kryzysie kubańskim w październiku 1962 r., w którym uczestniczyli John F. Kennedy i radziecki przywódca Nikita Chruszczow, wydarzenie to stanowiło niepokojące echo krytycznego momentu, gdy świat stanął w obliczu wojny nuklearnej.
Trump później twierdził , że zapytał Putina: „Czy miałby pan coś przeciwko, gdybym wysłał tomahawki na Ukrainę?”. Możemy sobie tylko wyobrazić lakoniczną odpowiedź Putina na tak głupie pytanie.
Słabe pytanie Trumpa sugeruje, że amerykański prezydent nie traktował tej propozycji poważnie i że wszystkie wcześniejsze i późniejsze doniesienia na temat jego przemyśleń były blefem, mającym na celu zdenerwowanie Moskwy.
Tomahawk ma zasięg około 2000-2500 km i jest zdolny do przenoszenia głowicy nuklearnej. Wystrzelenie go z terytorium Ukrainy wymagałoby również udziału Stanów Zjednoczonych. Gdyby pocisk został wystrzelony w kierunku Sankt Petersburga lub Moskwy, Rosja nie miałaby innego wyboru, jak tylko uznać to za ewentualny prewencyjny atak nuklearny. Twierdzi się zatem, że Trumpowi powiedziano, iż jeśli zrealizuje swój szalony pomysł zaopatrywania Ukrainy, to lepiej, żeby był gotowy wziąć na siebie odpowiedzialność za wybuch III wojny światowej.
Dzień po rozmowie telefonicznej z Putinem, 17 października, Trump gościł ukraińskiego prezydenta-marionetkę w Białym Domu, po czym Trump zaczął wycofywać się z decyzji o Tomahawkach. Stwierdził , że Stany Zjednoczone muszą zachować zapasy broni dla własnych interesów bezpieczeństwa i mogą nie być w stanie zaopatrywać Ukrainy. „Potrzebujemy Tomahawków również dla Stanów Zjednoczonych. Nie możemy wyniszczyć naszego kraju” – powiedział Trump. W zeszłym tygodniu Pentagon wyraźnie ogłosił , że nie ma żadnych ograniczeń dotyczących zapasów i że Biały Dom ma jasność co do wysłania Tomahawków na Ukrainę, jeśli prezydent Trump podejmie taką decyzję.
Cóż, wygląda na to, że Trump wybrał ostrożność jako lepszą część męstwa, a może raczej blefu. Przynajmniej na razie.
Mimo to szaleństwo wojennej psychozy NATO wciąż wisi w powietrzu. Nieobliczalne i egoistyczne kaprysy Trumpa sprawiają, że nie jest on godnym zaufania rozmówcą.
Po „rozczarowującym” spotkaniu z ukraińską marionetką, Zełenskim, w zeszłym miesiącu, europejscy podżegacze wojenni z NATO nasilili lobbing na rzecz Tomahawków. Szef NATO, Mark Rutte, spotkał się z Trumpem w Białym Domu 22 października, aby omówić tę sprawę, co niewątpliwie odzwierciedlało obawy europejskich elit, że Trump łagodnieje w tej sprawie.
W tym tygodniu były szef NATO, Anders Fogh Rasmussen, wpadł na pomysł, aby Niemcy dostarczyły Ukrainie pociski manewrujące Taurus, co miało być sposobem na wywarcie presji na Trumpa, aby ten zajął się Tomahawkami.
Ambasador Ukrainy w Waszyngtonie, Olha Stefaniszyna, również podobno stwierdziła, że „rozmowy” z administracją Trumpa na temat pocisku manewrującego „wciąż trwają”.
W tym kontekście pojawiają się doniesienia o brytyjskim wywiadzie, który pracuje nad prowokacją pod fałszywą flagą, mającą na celu wysadzenie w powietrze Elektrowni Jądrowej w Zaporożu, największej elektrowni cywilnej w Europie, powodując masowe ofiary i zrzucając winę na Rosję, mimo że to Rosja kontroluje elektrownię. Tak skrajna prowokacja mogłaby posłużyć do wywarcia wpływu na Biały Dom.
Na razie wydaje się, że Trump stawił czoła niewygodnej rzeczywistości swoich i NATO-wskich gierek psychologicznych i zrezygnował z dostarczania Tomahawków Ukrainie.
Podobne weryfikacje rzeczywistości mają miejsce gdzie indziej. Nieuchronna klęska ukraińskiej armii zastępczej NATO w Pokrowsku (Krasnoarmiejsku) i Kupiańsku to jedno z takich bolesnych przebudzeń z iluzji NATO, które zachodnie media serwują od czterech lat. Zaledwie w zeszłym miesiącu Trump mówił o daniu Ukrainie zielonego światła na kontrofensywę przeciwko Rosji i odzyskaniu terytorium.
Istotne było również ujawnienie w zeszłym tygodniu przełomowej rosyjskiej broni zdolnej do przenoszenia głowic nuklearnych: pocisku manewrującego Buriewiestnik, który może latać na nieograniczony dystans, oraz torpedy Posejdon – obu tych broni, które są odporne na obronę USA. Wydaje się, że to również moment uświadomienia podżegaczom wojennym NATO, że ich fantazje o pokonaniu Rosji są daremne.
Kolejnym wiadrem zimnej wody jest potencjalne rozmieszczenie rosyjskich pocisków hipersonicznych w Wenezueli w celu modernizacji obrony powietrznej tego kraju Ameryki Łacińskiej w obliczu agresji USA. W tym tygodniu pojawiły się doniesienia , że Trump ma wątpliwości co do swoich (nielegalnych) gróźb ataku na Wenezuelę, obawiając się, że operacja wojskowa może zakończyć się całkowitą porażką i śmiercią amerykańskich żołnierzy, w czasie, gdy wyborcy są coraz bardziej rozgoryczeni 47. prezydentem.
Zastraszający zazwyczaj działają bezkarnie i łudzą się o swojej sile, dopóki rzeczywistość nie uderzy ich w twarz.
Pomysł wysłania Tomahawków na Ukrainę, który Trump rzucał, najwyraźniej uderzył go jak bumerang. Można mieć nadzieję, że zachowa zdrowy rozsądek i powstrzyma transatlantycką Partię Wojny.
Inne tematy w dziale Polityka