Jeszcze niedawno ekstremiści i demagodzy z jednego ze stowarzyszeń próbowali zablokować rozwój systemu gospodarki odpadami ze spalarnią. Powoływali się na wyimaginowane zagrożenia emisji niebezpiecznych dioksyn i furanów do atmosfery.
Najróżniejszymi „argumentami” chcieli przekonać poznańskich radnych do zmiany strategicznych programów uwzględniających funkcjonowanie bezpiecznej instalacji z pełnymi zabezpieczeniami przed szkodliwą emisją, spalającej odpady w wysokich (a więc bezpiecznych) temperaturach, a która dodatkowo ma wymusić na władzach poznańskiego samorządu zwiększenie skali segregacji, odzysku i recyklingu odpadów.
Jednocześnie, co jesień i zimę mamy do czynienia z plagą spalania odpadów w tysiącach poznańskich domów. Wówczas nad osiedlami domków jednorodzinnych czuć (i widać!) stęchłą zawiesinę powstającą w wyniku spalania najróżniejszych odpadów w piecach.
W przeciwieństwie za zawodowej spalarni (całkowicie bezpiecznej), spalanie odpadów w piecach dokonuje się w relatywnie niskich temperaturach, bez żadnych zabezpieczeń, co powoduje emisję do atmosfery wszystkich niebezpiecznych związków, ze wskazanymi na początku dioksynami i furanami na czele. Wtedy właśnie nad miastem czuć mdłą, słodkawą woń.
Inny obrazek. Niedzielne popołudnie, zapada zmierzch. Na pograniczu poznańskich Rataj i Franowa, w sektorze kilkudziesięciu przedsiębiorstw, z jednego komina nagle wznosi się gęsta chmura czarnego dymu. Jakakolwiek reakcja jest niemożliwa, bo po pięciu minutach komin przestaje dymić.
Właściciel firmy i organizator tego procederu najwyraźniej liczy na to, że w niedzielę o tej porze (godziny 16-17) nikt tego nie zauważy i bezczelnie doprowadził do takiej sytuacji.
W jednym i drugim przypadku złapani na gorącym uczynku zaczęliby zapewne głośno krzyczeć o „ekoterroryźmie” i „pseudoekologach”. Za każdym podobnym przypadkiem zastanawiam się, jak to łatwo ludźmi manipulować. Blokujący budowę bezpiecznej spalarni nie wykonali ani jednego kroku przeciwko emisjom niebezpiecznych związków z domowych kominów, a sąsiedzi takich „palaczy” dają się bezkarnie zatruwać. Zapewne i właściciel trującego komina zyskałby poklask w części opinii publicznej krzycząc o „oszołomach ekologicznych”.
Niedługo, gdy zaczną się wiosenne roztopy, po raz kolejny okaże się, że ludzka głupota znowu przegrała z przyrodą. Oto budowane „za zawsze” wały zaczną pękąć i zalewać ludzkie osady, zbyt blisko położone przy rzekach.
Zamiast powzięcia logicznych decyzji o lokalizowaniu osiedli i pojedynczych domostw względem terenów zalewowych znów będziemy świadkami ludzkich dramatów. I znów usłyszymy, że wszystkiemu winni ekolodzy, bo zablokowali budowę wałów „ze względy na pajączki i żabki”. Albo w roli oskarżonego staną ponownie bobry.
Czasami ogarnia mnie zniechęcenie i odechciewa mi się tłumaczyć, że człowiek występujący przeciwko ochronie środowiska tak naprawdę występuje przeciwko sobie.
Spalarnia służąca ochronie środowiska (eliminacja części odpadów) służy przecież człowiekowi. Ochrona dolin rzecznych przed zabudowaniem ma na celu ochronę cennych siedlisk przyrodniczych, ale jednocześnie chroni ludzi przed zalewaniem. Bez ochrony środowiska utoniemy we własnym syfie i udusimy się we własnym smrodzie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości