Nie zdarza mi się często jeździć koleją. Ba, od kiedy zasiadłem za kierownicą auta, podróże kolejowe należą wręcz do wielkich rzadkości. Tak więc wszystkie emocje, jakie towarzyszyły ostatnio PKP obserwowałem z boku.
Zdarzyło mi się jednak, całkiem niedawno, że musiałem skorzystać z tej formy lokomocji. Już od momentu przekroczenia progu dworca kolejowego w Poznaniu odżyły w pamięci wszystkie złe wrażenia.
Wilgotny dworzec z charakterystycznym zapachem i wilgotne przejścia podziemne na szczęście przebiegłem w ekspresowym tempie (to jedyna korzyść ze skandalicznie spóźnionej taksówki). Ogromne zdziwienie wzbudził fakt, że ważny (tak przynajmniej pamiętam z czasów intensywnego podróżowania kolejną) ranny pociąg do Warszawy, którym na ważne spotkania jeżdżą ważni politycy i biznesmeni (matko, co ja w tym gronie robiłem!) odjeżdża z … bocznego toru podczas, gdy jakieś „regio” startuje wprost spod drzwi dworca!
Zdziwienie wzbudza też to, że wagony były potwornie przepełnione, bo skład był ewidentnie za krótki – to zdaje się być najważniejszy obecnie mankament polskiego kolejnictwa: za krótkie składy na popularnych liniach, a za długie na drugorzędnych.
W Warsie – jak w Warsie – niby wygodnie się siedzi (niekiedy to jedyne wolne miejsca w zatłoczonych pociągach, do których wbiega się na ostatnią chwilę), ale już zamówienie dania wzbudza kolejne zdumienie: 2 parówki wielkości długiego palca u ręki (liliputki, czy co ?!) kosztują 5 zł (!), a w smacznej skądinąd jajecznicy można znaleźć włos.
Na dworcu w Warszawie nie lepiej. Ta sama wilgoć, te same zapachy, brud i przerażający nadmiar krzykliwych reklam, które reklamują wszystko, tylko nie dojście do kas. Oczywiście, na usprawiedliwienie przemawia remont generalny dworca, ale …
Na dodatek przygnębiające obrazki ze smutnymi stacjami i z zaniedbanymi przykolejowymi fragmentami mijanych miejscowości, dopełniają smutku. Nie pomaga nawet widok atrakcyjnej dziewczyny zapadającej w lekki sen…
Smutne jest to, że sprawą kolei politycy i opinia publiczna zdołali zainteresować się dopiero po ewidentnie skandalicznych zaniedbaniach w okresie świąteczno-noworocznym. Politycy mają gdzieś te sprawy, bo jeżdżą koleją za darmo albo latają samolotami (bo szybciej). Zainteresują się nimi na poważnie dopiero wtedy, gdy na nasze tory wjedzie zachodnia – niemiecka zwłaszcza – konkurencja.
Z ustami pełnymi patriotycznych frazesów o polskim kolejnictwie, o „tej pięknej polskiej tradycji” będą próbowali latać głębokie kolejowe dziury, gdy będzie już na to za późno. I to w czasach, gdy kolej na Zachodnie uchodzi za równoprawny, bo interesujący, rodzaj transportu po rozległych obszarach Francji i Niemiec.
Inne tematy w dziale Rozmaitości