Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
245
BLOG

Politycy przyrodnicy oszołomy

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Kto mnie zna, wie, że nad „politykę” przedkładam „przyrodę”. Jedno i drugie zaczyna się na „p”, ale na tym podobieństwo się kończy. Owszem, jeszcze pięć lat temu nie wyobrażałem sobie życia bez polityki, jednak życie radykalnie przebudowało moje priorytety.

 
Tak jak „polityka” zasada się na głośnym akcentowaniu swoich racji i opinii, tak w przypadku „przyrody” więcej osiągają ci, którzy pracowicie w ciszy i skupieniu zajmują się swoją pracą. W „polityce” znani są ci, którzy trafiają w światło kamer i obiektywów fotoreporterów, w „przyrodzie” tacy, którzy zaszyci z dala od zgiełku wielkich miast, pracują w terenie – prowadzą badania, pracują nad dokumentacją fotograficzną gatunków.
 
Przyrodników traktuje się – niesłusznie – jako dziwaków, którzy zajmujący się „swoimi ptaszkami” i „swoimi pajączkami” zapominają o ważnych sprawach doczesnego świata, mało tego, blokują ważne dla rozwoju regionalnego i gospodarczego inwestycje.
 
Opinia taka świadczy nie o przyrodnikach, a tych, którzy takież opinie wygłaszają. To znaczy nic o pracy przyrodników nie wiedzą. I głoszą farmazony. Niestety jest jeszcze tak, że idiotyczne poglądy o „ekoterroryźmie” znajdują poklask w części społeczeństwa, którego nie stać na samodzielne myślenie.
 
Praca przyrodników, bardzo niedoceniana, prowadzi – że wygłoszę bardzo ogólny pogląd – na badaniu świata roślin i zwierząt i części nieożywionej przyrody, ich wzajemnych relacji, jak również relacji i zależności pomiędzy nimi, a światem człowieka. Nie jest bowiem tak, że to co dzieje się w świecie zwierząt, roślin i grzybów pozostaje bez konsekwencji dla populacji ludzkiej.
 
Badania przyrodnicze pozwalają z jednej strony zinwentaryzować populacje poszczególnych gatunków i ocenić stan siedlisk, pomagają planować taki rozwój regionalny, który planując potrzeby rozwojowe człowieka, uwzględnia przyrodnicze warunki tegoż. Krótko mówiąc, nie wszędzie może powstać elektrownia, czy huta szkła, bo nie pozwalają na to warunki przyrodnicze właśnie. To właśnie badania przyrodnicze pozwoliły po raz pierwszy dostrzec zmiany klimatu (to, że mają miejsce jest rzeczą niepodważalną, dyskutowany jest wpływ człowieka), ustalić zmiany zasięgu gatunków i zmiany w siedliskach – np. badania ornitologiczne udowadniają, że przesuwa się na północ zasięg niektórych gatunków lęgowych.
 
Oczywiście, jak wszędzie, również i wśród przyrodników, są nieuczciwi, którzy za sowite wynagrodzenie są w stanie przygotowywać opinie „pod inwestora” ze szkodą dla środowiska przyrodniczego. Skutki takich działań bardzo szybko wychodzą na jaw i podlegają surowej ocenie prawnej.
 
Na szczęście Polska znajduje się w kręgu prawa Unii Europejskiej, która bardzo ostro osądza przestępstwa przeciwko środowisku. Stąd też obecność w polskim systemie prawnym „ustawy szkodowej”, na podstawie której można sądzić za szkody umyślnie dokonane w środowisku. Krótko mówiąc, można próbować oszukać na początku, że dana inwestycja nie szkodzi środowisku, ale jednak w przypadku udowodnionej szkody, można doprowadzić do jej zamknięcia, a przynajmniej doprowadzić do wynagrodzenia szkód w środowisku.
 
Dzisiaj więc przyrodnicy mogą stanowić część wielkich zespołów realizujących dane inwestycje – dobra analiza przedrealizacyjna, dokonywana przez przyrodników, pozwoli uniknąć kłopotów w przyszłości.
 
Myślę, że wizerunek organizacji ekologicznych wiążących się do drzew, czy kładących się na drogach, odchodzi do przeszłości. Dzisiaj tak poważne podmioty, jak np. Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody Salamandra, Instytut na Rzecz Ekorozwoju, jak lokalne grupy przyrodnicze, mogą być… sojusznikiem realizacji inwestycji. Oczywiście, kompromis pomiędzy opcją proprzyrodniczą a proinwestycyjną nie zawsze jest możliwy, takie sytuacje należą jednak do wyjątków.
 
Za każdym razem, gdy słyszę narzekania, że „wszyscy ekolodzy to oszołomy”, od razu przypominam przykład bardzo lokalny, ale dla tej dyskusji bardzo przydatny. Na początku lat 90. w wielkopolskim Wolsztynie były prowadzone prace nad stworzeniem strategii rozwoju przestrzennego gminy. Do współpracy została zaproszona lokalna grupa przyrodnicza o nazwie Zrzeszenie Przyrodników-Ornitologów, które zakładałem w 1984r. Mimo młodego wieku (20-30 lat) zostaliśmy potraktowani bardzo poważnie i zaproszeni do zgłaszania swoich uwag do planu.
 
Ku naszemu zdziwieniu wiele uwag zostało uwzględnionych i zapisanych w gminnych planach. Powstały – poza terenami wyłączonymi z zabudowy – obszary podlegające ochronie, szlaki turystyczne i miejsca promujące walory przyrodnicze Ziemi Wolsztyńskiej. Owocami tej współpracy sprzed lat był skutecznie złożony i pozytywnie oceniony wniosek gminy do programów unijnych, dzięki któremu gmina zdobyła kilkaset tysięcy złotych.
 
I niech mi ktoś powie, że ekolodzy to oszołomy…
 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości