Nie lubię zbiorowego żywienia, grupowego seksu i masowego pluskania w basenie. W seksie grupowym, jak wiadomo, najgorsze jest być pominiętym, zbiorowe żywienie niesie za sobą najgorsze wspomnienia. Jak się okazuje, masowe zabawy w wodzie to też mały horror.
O zbiorowym seksie, poza dowcipami, niewiele więcej wiem. Do zbiorowego żywienia wstrętu nabrałem już dawno temu, gdy podczas wakacji nad morzem w czasach słusznie minionych człowiek był skazany na żywienie stołówkowe. Walka z zapachami kuchennymi roznoszonymi po sali i zapachami spod pach spoconych kelnerek do dzisiaj wywołuje u mnie niemiłe wspomnienia.
W „punktach zbiorowego żywienia”, bo tak uczenie nazywały się stołówki, było się zależnym od humoru (częściej od jego braku) głównego kucharza, który ustanawiał menu żywieniowego na kilka dni. A to ryba była przesolona, a to ziemniaki za twarde, a to kotlet niedosmażony.
Okazuje się, że podobnie niemiłe – niefajne, jak mówi współczesna młodzież – wrażenia można wynieść z basenu. Całkiem niedawno zdarzyło mi się nawiedzić jeden z aquaparków zaciągnięty przez syna ucieszonego perspektywą pływania.
Wiedziałem, że wchodząc w każde tego rodzaju ludzkie zbiorowisko naraża się człek na zgiełk i harmider, ale skala zjawiska nieco mnie zaskoczyła. Krzyczące dzieci, krzyczący na dzieci dorośli, krzyczący na dorosłych ratownicy ustawiają całkiem zacny poziom decybeli. Jeśli już człowiek przyzwyczai się do tego, że nie jest to cichutki las, musi przyzwyczaić się również do tego, że nie jest to również spokojna alejka spacerowa: biegają tu dzieci, biegają za dziećmi dorośli (ratownicy nie biegają), a wszyscy po kolei trącają tych, którzy spokojnie rozpoznają teren pobytu.
Jeśli i do tego człowiek się przyzwyczai, to musi pokonać jeszcze jeden test odporności. Na chlapanie i deptanie po sobie w basenie. Zawsze zadziwiało mnie to, że w miejscach, gdzie za chlapanie odpowiadają zmyślne urządzenia, są jeszcze tacy, którzy dzielnie je wspomagają i chlapią we wszystkie strony. Nawet na tych, co z daleka próbują ominąć sadzawki z wodą.
Na tym tle niezwykle demonicznie prezentują się panie różnych przedziałów wiekowych, z mocnymi makijażami na oczach. Nie trzeba być wróżką, by domyślać się, że po paru minutach powoli on (ten makijaż) odrywa się z powiek i mozolnie płynie ku dołowi ładnych przed chwilką oblicz.
Z kobietami w ogóle jest ciekawa sprawa. Niektóre z nich wchodzą do basenów z takim tonażem biżuterii, jakby pomyliły to miejsce z ekskluzywnymi sklepami. Z wielkim podziwem obserwowałem jedną z nich, która rozpaczliwie próbowała ratować swą, mozolnie robioną, fryzurę. Czy skutecznie, nie wiem…
Faceci też lubią się pokazywać. Starsi wciągają brzuchy i z dumą prezentują swe złote łańcuchy i srebrne wodoodporne zegarki. Młodsi (też z dumą) prezentują swą większą lub mniejszą muskulaturę. Do łez rozbawił mnie koleżka z wielkim na półtora swego nosa, drewnianym krzyżem zawieszonym na klacie, którą tak napinał przy ładnych kobietach, że od czasu do czasu, gdy go mijałem, zamartwiałem się, czy nie ma kłopotów z oddychaniem. Inny, dla odmiany, krzyż miał przy dupie – wytatuowany – i przy paniach zgrywał niezwykle rytmicznego zahaczając o wielkie zwisające liście jakiegoś egzotycznego krzewu. Widać, czym większy krzyż, tym większa skłonności do popisów przed damską publiką.
Z ogromnym zdziwieniem przyjąłem do wiadomości fakt, że w obecnych czasach modne jest posiadanie tatuażu. Widziałem je dosłownie wszędzie: na szyjach, pośladkach, rękach, plecach, piersiach, nogach… No wszędzie. I też z wielkim zdziwieniem skonstatowałem, jak wielkie mają Polacy uwielbienie dla tandety. Nie żebym miał coś przeciwko tatuażom, ale takiego skupiska tandetnych malowideł na ludziach nie widziałem dotąd nigdy! Jakiejś dziwne ciapki, ni-to-kwiaty, ni-to-liście, ni-to-jajo towarzyszyły mi praktycznie przez cały pobyt w aquaparku. A i czym większy tatuaż, tym większy szpan i większa pewność w oczach ich posiadaczy.
Innym ewenementem były ratowniczki. Niektóre z nich prężyły swe ciała na najwyższych punktach aquaparku i nie wiadomo, czy w odpowiedzi na męskie prężące się muskuły, czy tylko chciały w ten sposób pokazać kto tu rządzi. Kilka z nich było tak umalowanych i ufryzowanych, jakby wróciły z jakiejś imprezy, albo jakby za chwilę na jedną z nich się wybierały. Aż strach pomyśleć co by się działo, gdyby któraś z nich musiała wskoczyć na głęboką wodę w geście ratowania któregoś z rozwydrzonych uczestników zbiorowych kąpieli.
W tym całym zgromadzeniu sztucznie napuszonych młodzieńców, sztucznych pań okazujących się zasobnością swych szkatułek, tylko jedno było prawdziwe i autentyczne: spojrzenie jednego z ratowników, które zdało się mówić: jak ja was kurwa nie cierpię…
Inne tematy w dziale Rozmaitości