Tydzień temu miałem przyjemność zatańczyć poloneza z moją najstarszą córką na jej balu studniówkowym. Choć nie ukrywam, że czuję się takim zaproszeniem w jakiś sposób wyróżniony, to jednak nie o tym chcę pisać.
Po odtańczeniu tańca przez wszystkie klasy stanęliśmy przed podium, z którego uczestników zabawy, rodziców i nauczycieli witała pani dyrektor. Po przywitaniu zaczęła dziękować swoim współpracownikom, nauczycielom liceum. Za każdym razem, gdy pani dyrektor wymieniła nazwisko z grona profesorskiego (jak ja się cieszę, że to zacne określenie się utrzymało w dzisiejszych czasach!) rozlegały się gromkie brawa braci uczniowskiej, które w pewnym momencie przeobraziły się właściwie w nieustający aplauz.
Szczególnie gorąco oklaskiwani byli dwaj profesorowie, którzy czując sympatię uczniów, wcale nie ukrywali swej radości i dumy. Uświadomiłem sobie wówczas, nie pierwszy raz zresztą, jak wielką siłę niesie w sobie „dziękuję”, tu wyrażane oklaskami.
Myślę, że każdy z nas miał i ma mnóstwo powodów, by dziękować. Każdy z nas miał, i zapewne jeszcze wiele razy mieć będzie, powody do wdzięczności za pomoc – Bogu, rodzicom, swoim najbliższym, gronu koleżeńskiemu, po prostu innemu człowiekowi. A to za uratowanie zdrowia, a to za znalezienie pracy, a to za rozwiązanie trudnej sytuacji życiowej. Zapewne każdy z nas zna poczucie radości za otrzymany prezent, poczynioną miłą niespodziankę. Czy nie jest tak, że najbardziej uniwersalną, całkiem darmową obok uśmiechu, formą wdzięczności jest owo „dziękuję”?
Ale czy umiemy korzystać z tego daru, z tej mocy, czy umiemy dziękować? Czy rzeczywiście jest tak, że to co dzieje się dookoła nas wydarzyłoby się bez życzliwości innych, czyjegoś uśmiechu, pomocnego gestu, najmniejszej nawet porady, czy wskazówki? Wiele razy zdarzało mi się spotykać na swej drodze ludzi, którzy nie mieli w ogóle żadnego poczucia wdzięczności, którzy traktowali wszystko dookoła za coś oczywistego, co nie wymaga żadnego „dziękuję”. Nie, nie myślę o żadnej konkretnej sytuacji, o żadnym konkretnym człowieku.
Zupełnie niedawno natknąłem się na wypowiedź jakiegoś mnicha, który twierdzi, że szczęśliwym jest ten, kto umie dziękować. Że w umiejętności dziękowania jest jakaś nadzwyczajna moc, która pomaga. I wzmacnia.
Popatrzmy ile to nasze „dziękuję” sprawia radości dookoła. Ktoś poczuł się dzięki temu lepiej, ktoś poczuł się ważny i potrzebny. Ktoś, kto zechciał nam pomóc, otrzymał w ten sposób potwierdzenie, że coś, co sam uznawał za ważne i potrzebne, tak samo ważne i potrzebne jest dla nas. Komuś „dziękuję” wywołaliśmy uśmiech na twarzy. Nie bójmy się dziękować, to usługa jeszcze nie opodatkowana, nie wymagająca żadnych formularzy i wzorów.
Parafrazując jedną nieszczególną reklamę (nawet nie wiem, co reklamuje) – na której jakiś tłum lekarzy chodzi między sobą, wita się słowami „doktor, doktor, doktor, doktor…” – może warto nakręcić jakiś teledysk z takim samym tłumem ludzi mówiących do siebie „dziękuje, dziękuję, dziękuję…”?
Zapytacie, czy ja mam powody do dziękowania? Przeogromnie dużo. Dziękuję!
Inne tematy w dziale Rozmaitości