Warto wspomnieć i o filmach. Świetny brytyjsko-kanadyjski ,,The trap” z 1966 czy późniejsze amerykańskie produkcje: ,,The Gray” i ,,The Bourne Legacy” urabiały opinię, że niby leśny rozbójnik to śmiertelny wróg ludzi. No a jak tu nie wierzyć filmom, skoro widz może się o tym przekonać na własne oczy. Co prawda wciąż wychodzi bez szwanku z kina, ale już niedługo, kto wie, może dzięki nowym technologiom, zaraz po zakończeniu seansu uda się na pogotowie z mocno poszarpanym tyłkiem
No fakt, nie lubię i już. Przecież wolno mi, tym bardziej że nikt nie nazwie mnie z tego powodu… Zaraz, właśnie, kim? No niech będzie, że nazistą, ewentualnie homofobem, bo to teraz w modzie. Niby powodu nie ma, ale jak się psa chce uderzyć… Albo i antysemitą, jako że to wciąż największa zbrodnia i gdybym miał być tak okrzyknięty, to bym się dwa razy zastanowił i… Hm, i na pewno do niechęci do wilków bym się nie przyznał. Chyba że w myślach, choć i te zdaniem złych ludzi, największych mistrzów inwigilacji w dziejach świata, mogą być grzeszne.
Od jakiego czasu ich nie lubię, to nie pamiętam. Od dawna chyba, z tym że od trzech lat to na pewno – Dobrze, ale za co? - ktoś zapyta. Jak to, za co? Za całokształt i nic w tym przecież dziwnego. Bo czy ktoś byłby w stanie wygrzebać z pamięci, tak na poczekaniu, jakiś pozytywny wizerunek wilka? Chyba nie, prawda? Zresztą już sam tekst popularnej niegdyś piosenki paraliżował strachem wyobraźnię. Dziecięcą głównie, więc i moją, bo nie od razu Dobry Bóg uczynił mnie starym, niemiłym światu i vice versa, złośliwym zgredem. Zaraz, jak to się śpiewało? Aha: ,,Były sobie świnki trzy, świnki trzy, świnki trzy i był wilk ogromnie zły, ogromnie zły był wilk”. Co prawda piosenka nie oddaje grozy przekazanej przez starą angielską bajkę, jednak wystarczy, żeby szarobury sierściuch nie budził sympatii. Kreatura o wiecznie pustym żołądku, który wypełnia najchętniej co bardziej smakowitymi fragmentami ludzkiej anatomii. A z braku na mięsnych jatkach człowieczyzny, tej niekoniecznie w czerwonym kapturku, ale i w arafatce, choć ta ostania stała się już trudnodostępna nawet w Gazie, miła niewyszukanym smakom będzie i całkiem niekoszerna świnka. Trzeba jej tylko zdmuchnąć domek. Najlepiej bombą albo trotylem, więc tym razem nawet te murowane podmuchom złego wilka się nie oprą. Trudno więc, żeby taki ktoś nie stał się symbolem ludobójstwa i świniobójstwa w jednym wilczym opakowaniu…
Zaraz, chyba te moje refleksje mogą być mylnie odebrane jako dalece niepoprawne politycznie i na dodatek takie… Hm, takie wrednie antyizraelskie, a więc i antytrumpowskie, bo przecież słowa Trump i Izrael można sprowadzić do wspólnego mianownika, tyle że w liczeniu, znaczy w liczniku przewagę - choć tyci taki - ma Izrael. No a ja tego nie chciałem – tych zaszyfrowanych sugestii znaczy. Cofam to, cofam natychmiast – apage, Satana, który szepczesz mi do ucha lewacką politgramotę. Zamieniam więc Gazę na zwykłą gazę, bo w nią kiedyś zawijano mięso, może dlatego, żeby dopuścić powietrze, blokując zarazem dostęp do darmowej uczty muchom plujkom. Nie wierzycie? No to proszę, oto fragment przepisu: ,, Po wyjęciu z lodówki, mięso zawijamy w gazę, bandaż, siatkę lub ściereczkę bawełnianą i wieszamy…” Stop, znów nie przemyślałem. Dość tego: mięso, bandaż, wieszanie - przecież każdy typ o skłonnościach antysemickich odczyta to jako opis rannego Palestyńczyka, i to tuż przed jego powieszeniem. Panie, jak z tego wybrnąć, jak wybrnąć?... A może pozostawić, dając dowód, że się starałem, że to nie jest tak, jak mnie posądzano, no i że w ogóle, a ten ostatni argument najbardziej się chyba liczy. Należy mi się więc nawet medal uśmiechniętego filosemityzmu jako starającemu się. Odznaczenie fundowane przez Dwójcę Świętą, w prawdzie jedyną, czyli Engelking und Grabowskiego, szerszej publiczności znanym z antypolskiego serialu: ,,Barbara i Jan”.
O czym to ja… Aha, o ludobójstwie. Stop , nie, o śwince Bibi… Zaraz, znaczy Babe, bo była przecież taka świnka, a Bibi to już jej dorosłe, całkiem wyrośnięte i groźne dla życia wcielenie. I ten wilk zdmuchnął jej domek – chyba tak to było. Śwince, nie świni, bo ta by go wcześniej potraktowała atomem. Wiadomo: kto swoje nosi ten się nie prosi. No i taki ma styl, a co? Jeśli więc nawet mieszam jakieś fakty, to i tak krążę wokół wilka. A ten nie był, nie jest i nigdy nie będzie bohaterem pozytywnym. Miał niby szansę u Londona, ale pisarz jak to się mówi spieprzył nabożeństwo, bo dodał Białemu Kłu… Kłowi?... No sam nie wiem. W każdym razie dodał mu ćwiartkę psiej krwi, zatem ucywilizował go. Na wzór genetycznego ubogacania białasa do postaci Metysa.
W przeciwieństwie do wilka, złego charakteru lasów, lis, który choć rudy, co nie najlepiej rokuje ufającym mu znajomym, to w przekazach literackich zwierz inteligentny, sprytny i ma piękną długą kitę, a ta pobudza zwłaszcza niewieścią wyobraźnię i napędza mu sympatyków… Nasz prezydent powiedziałby, że Polek i Polaków. Ale ja nie o tej kicie, ani o prezydencie, tylko o tym, że choć to nie lis zjadł babcię i Czerwonego Kapturka, tylko wilk, to jeszcze za mało, by rudy zaraz stał się pozytywnym bohaterem bajek z powodu swojego zaniechania. Co bowiem na to Międzynarodowe Towarzystwo Przyjaciół Kur, Kaczek i Gęsi – filia ONZ z siedzibą w Genewie, instytucja zarobiona po łokcie z powodu masowych, bandyckich napaści na kurniki? A właśnie odpowiedzialnym za martyrologię tych trzech gatunków, o której Engelking z Grabowskim nawet się nie zająkną, bo nie da się na niej zarobić, jest nie kto inny, tylko lis, choć z powodu ludzkiej sympatii działa niejako anonimowo. Wygląda więc na to, że jeśli rudy dla odmiany skonsumuje na przykład upolowanego zająca, to i tak o grzech obżarstwa oskarżymy wilka - taki już jego pech.
Zostawmy jednak lisa na boku, czy nawet na wznak – jak on tam sobie chce i wróćmy do głównego tematu. Niechęć do wilka nie bierze się znikąd. Rzec można, że szarobury nagrabił sobie głównie bandyckimi napadami na ludzi i całkiem sympatyczne ssaki, które sami chętnie konsumujemy, z tym że im więcej ich zeżre wilk, tym nam mniej zostanie i stąd ta niechęć i rywalizacja. Bajki o biednych świnkach, o Czerwonym Kapturku czy o siedmiu koźlątkach rozpalały wyobraźnie dzieciaków, a wiadomo skądinąd, że czym skorupka za młodu… No właśnie, prawda? Ciekawe, że bracia Grimm, autorzy kolejnych wersji dwóch ostatnich bajek, wykazali się nie lada zbrodniczą fantazją, bo i leśniczy, i matka koźląt zaraz po rozpruciu wilka i uratowaniu jego ofiar, z czystej zemsty wypełniają wilcze wnętrze kamieniami, doprowadzając do bolesnej śmierci zwierzęcia. I choć nauka dowiodła, że kamienie z wnętrzności należy usuwać, na przykład nerkowe czy z woreczka żółciowego, to bajkopisarze widzieli rzecz odwrotnie – nafaszerować bestie brukowcami i nich sobie zdycha ku radości dziatwy. Brrr, straszne, ale na takich to bajkach hodowało się pokolenie przyszłych esesmanów, którzy uwierzyli, że zwycięstwo idei wymaga likwidacji niepotrzebnego życia oraz zadawania cierpienia i namnażania ofiar. No ale co się dziwić – braciszkowie Grimm to przecież Niemcy, a u nich okrucieństwo zawsze było w modzie, że o genach już nie wspomnę.
Nie lepiej działo się w malarstwie. Obrazy Wojciecha Kossaka, Józefa Chełmońskiego czy Adolfa Schreyera to istna erupcja tematu stanu wilczego zagrożenia i walki o przetrwanie. Do tego ta zimowa sceneria działająca według schematu: głodno, chłodno i do domu daleko, a wokół wilki, z którymi pędzący sańmi ludzie starają się rozprawić przy pomocy broni palnej. To w Europie, bo na drugiej półkuli wilki zostały zastąpione przez Indian. Cóż, każdy kontynent wytworzył swój stan umysłu, a w nim swoje lęki.
Warto wspomnieć i o filmach. Świetny brytyjsko-kanadyjski ,,The trap” z 1966 czy późniejsze amerykańskie produkcje: ,,The Gray” i ,,The Bourne Legacy” urabiały opinię, że niby leśny rozbójnik to śmiertelny wróg ludzi. No a jak tu nie wierzyć filmom, skoro widz może się o tym przekonać na własne oczy. Co prawda wciąż wychodzi bez szwanku z kina, ale już niedługo, kto wie, może dzięki nowym technologiom zaraz po zakończeniu seansu uda się na pogotowie z mocno poszarpanym tyłkiem.
Tak, wilk jest zły i nic już nie poprawi mu opinii. Zwłaszcza że niedawno dokonał znów haniebnego czynu, godnego okrutnika i zabijaki. Oto we wrześniu w 2022 roku, nie bacząc na pandemię koronowirusa, w Beihorn w Dolnej Saksonii, sto metrów od domu, na terenie posiadłości Ursuli von der Leyen, wilk zagryzł jej kucyka o imieniu Dolly. Ulubionego kucyka, dodam, bo Ursula miała dwa. Okazało się, że sprawcą cierpienia kuca był osobnik o imieniu GW950m, co w swoim skomplikowaniu hasła składającego się z liter i cyfr przypomina nieco imiona nadawane dzieciom przez Elona Muska. W każdym razie osobnikowi natychmiast przypisano trzynaście napadów, których ofiarami padły owce, krowa i koń. Wyrok więc zapadł i zwierzę przeznaczono do odstrzału z nakazem natychmiastowego wykonania.
I dobrze, bo co sobie sierściuch wyobraża? Że będzie zakłócał spokój państwa von der Leyen i to wtedy, gdy chcą odpocząć po trudach zakupu w firmie Pfizer 1.8 mld dawek szczepionek dla wymierającej od chińskiej zarazy Europy? I jak wiadomo, tak też się stało: to znaczy Europa wymarła, choć duchowo, a szczepionki zostały. Ale to nie koniec trudów, bo małżeństwo von der Leyen to urodzeni majsterkowicze, a ich specjalnością jest podobno robienie skrytek w kuchennych szufladach i za podwójnymi ściankami w szafach. Duuuużych skrytek. A to już przyjemność średnia, bo roboty więcej, a co się z tym łączy wymaga konieczności dłuższego wypoczynku
W każdym razie postępek osobnika GW950m nie wyszedł ani jemu, ani wilkom na zdrowie. Amatora koniny – tej w kucykowym wydaniu – odstrzelono, a na resztę populacji szarych zbójów padł blady strach, bo Ursula postanowiła się z nimi rozprawić, poczynając od zmiany statusu wilka ze ,,ściśle chronionego” na jedynie ,,chronionego”. No co, kobieta ma władzę, więc z niej korzysta. Można się spodziewać, że zaraz nastąpi zmiana limitów tych osobników i lasy wypełnią się odgłosami strzałów. Co prawda jej niemiecka koleżanka, wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego Katarina Barley, postać dobrze znana Polakom i Węgrom za sugerowane im propozycje dietetyczne, podpowiadała Ursuli swój pomysł z zagłodzeniem bestii, jednak szefowa KE odrzuciła go, opowiadając się za dobrą, starą metodą fladrów i odstrzału. Na wypróbowane i wcześniej sprawdzone sposoby depopulacji, z głodzeniem czy komorami gazowymi nie ma czasu, a poza tym Siemens zajęty jest produkcją używanych wiatraków dla Polski. Tak więc europejskie wilki wejdą niedługo w swój czas ołowiu. I dobrze im tak!
Ale nie dlatego, że jeden z nich zagryzł kucyka, nie. Rzecz w czym innym, co tak bardzo zraziło mnie do tych zwierząt. Kto czytał ,,Most na rzece Kwai”, ten pamięta zapewne finałową scenę. Brytyjski komandos, widząc angielskiego pułkownika dowodzącego alianckimi więźniami i jego japońskiego odpowiednika, dowódcę garnizonu, dokonujących wspólnie ostatnich oględzin zakończonych przy moście prac, atakuje Japończyka. Wtedy obserwujący scenę jego przełożony, rozumie, że podwładny wybrał zły cel i przewiduje zaskakujące, dramatyczne następstwa błędu popełnionego przez komandosa.
Dlaczego wspominam ten moment? Bo to on tłumaczy, dlaczego znielubiłem wilki. Po prostu zawiodły mnie. Gdybym był wtedy w majątku państwa von der Leyen i obserwował zabójczy atak, zapewne krzyczałbym, zdzierając sobie struny głosowe:
- Hej, GW950m, nie kuca, nie kuca, ty stary durniu! Ursulę, bierz Ursulę!...
No cóż, nie można być wszędzie i wszystko sprawczo kontrolować, ale to właśnie przez błąd jednego szaroburego fajera, który źle wybrał obiadowe danie, nie lubię wilków.
Inne tematy w dziale Rozmaitości