Porta Polonica
Porta Polonica
LechGalicki LechGalicki
1612
BLOG

Polenmarkt w Berlinie Zachodnim

LechGalicki LechGalicki Niemcy Obserwuj temat Obserwuj notkę 35

                                                                                                      


Na miejscu Polenmarkt - polskiego rynku w Berlinie Zachodnim - wyrosną kwiaty i drzewa. Tutaj właśnie, jak naonczas w 1990 roku sugerowano, będzie się mieścić, w   - Bundesgartensehau 1995 czyli park, w którym  zostanie zorganizowany państwowy przegląd ogrodów. Od 25 lipca 1990 roku teren rynku był zamknięty i miały się tam rozpocząć:  badanie gruntu, usuwanie resztek niewypałów, pózniej tworzenie parku.  Powyższe  informacje wydrukował 24 lipca 1990 r.  Berliner Morgenpost, bardzo ucieszyły berlińczyków. Tutaj już nigdy nie będzie polskiego rynku - komentowała decyzję zachodnioberlińskiego Senatu jego rzecznik prasowy, Ingrid Kiele. Dziennikarz gazety wyraził nadzieję, że nareszcie problem rozwiązał się sam.

                                                                                                          image

fot. Porta Polonica

Jest sobota, 28 lipca 1990 roku. Upalny dzień. Grupki handlujących turystów z Polski widać daleko poza obszarem pierwotnego Polenmarkt. Na ogrodzeniu napisy w językach niemieckim i polskim: * W zawiązku z przygotowaniami do państwowego pokazu ogrodów 1995 będą tutaj przeprowadzane  badania gruntu. Wstęp obcokrajowcom wzbroniony. Niebezpieczeństwo wypadku. Właściciel posiadłości*.

Na chodniku i pod płotem tłum. Kobieta błagalnym tonem zachęca, prosi przechodniów  o zakupienia kryształu za czternaście marek. Inni tylko pokazują swoje towary. Zainteresowania ze strony przechodniów brak. Jest natomiast widoczna niechęć i obrzydzenie.

                                              image
fot.  Deutsche Welle

   Wozy policyjne stoją z boku. Raptem, z zaskoczenia, wychodzą z nich funkcjonariusze w mundurach i cywilnych ubraniach. Ruszają tyralierą  wzdłuż płotu otaczającego Polenmarkt i bezpardonowo kontrolują obcokrajowców podejrzanych o handlowanie na czarno. Argument, że się nie wiedziało, iż nie można handlować, to żaden argument.

                                               image

Fot. Deutsche Welle

 Z głośników radiowozu płynie metaliczny komunikat w łamanym języku polskim, jak podczas okupacji niemieckiej w Warszawie. 

Uwaga, uwaga, tu mówi policja. Swoim postępowaniem, szczególnie handlem, blokujecie przejście dla pieszych. Przechodnie zmuszeni są często schodzić na niebezpieczna jezdnię. Proszę z miejsca skończyć z handlem Iść dalej i umożliwić przejście. Handel w miejscach publicznych dozwolony jest za odpowiednim pozwoleniem. Niedozwolony handel w tych miejscach spowoduje natychmiastowe wkroczenie policji.

I policja wkracza. Ktoś ucieka w popłochu. Ktoś inny nagle udaje turystę i rozgląda się bez sensu. Niby zwiedza Berlin Zachodni. Żebrzące Rumunki na moment tylko cofają się w odruchu ucieczki. Turyści taktycznie zmieniają miejsca.

 Tak było. I dobrze, że się skończyło.

 Teraz przybyli pięknie witani imigranci. Z Afryki.

                                                                                           Lech Galicki ( tam był i opisał )

Aneks

  1.      Nawet 40 tysięcy Polaków dziennie przyjeżdżało w 1989 i 1990 roku do Berlina Zachodniego na tzw. Polenmarkt, czyli polski rynek. Prowizoryczny bazar rozciągający się na południe od Placu Poczdamskiego szybko stał się najbardziej polskim miejscem w mieście, a zarazem świadkiem burzliwych czasów transformacji ustrojowej. Dla handlujących tu Polaków był zaś szansą na łatwy zarobek i poprawę siermiężnych warunków, w jakich przyszło im żyć u progu wolnej Polski.
        „Berlin Zachodni, Berlin Zachodni, tu stoi Polak co drugi chodnik” – śpiewał w 1990 roku zespół Big Cyc. Satyryczny tekst nie odbiegał wiele od rzeczywistości, a piosenka powstała po tym, jak zespół wybrał się na zaplanowany w Niemczech występ. W przepełnionym pociągu relacji Warszawa-Berlin muzycy szybko zorientowali się, że wśród współpasażerów nie ma nikogo, kto wybierałby się do Berlina Zachodniego w celach turystycznych. Bagaże podróżnych wyładowane były po brzegi najróżniejszymi dobrami, od produktów spożywczych, takich jak polska kiełbasa, mięso, jaja, masło czy marynowane grzyby, przez odzież, naczynia, żywe lub wypchane zwierzęta, po nieodzowne kartony papierosów oraz alkohol. Swoje przeznaczenie wiezione towary miały znaleźć na polskim bazarze znajdującym się przy Reichpietschufer, w sąsiedztwie niezagospodarowanego wówczas Placu Poczdamskiego.
        Takie widoki w pociągach wyjeżdżających z polskich miast w kierunku Berlina Zachodniego należały w latach 1989-1990 do codzienności. Bazar rozrastał się tak szybko, że w szczytowym okresie jego działalności, granice zachodnioniemieckiej metropolii, wciąż oddzielonej od Berlina Wschodniego murem,  przekraczało dziennie nawet 300 autokarów z Polski, przynajmniej kilkanaście pociągów i trudna do oszacowania liczba małych fiatów. [1]
    Do masowego „najazdu” Polaków na Berlin Zachodni przyczyniło się zniesienie na początku 1989 roku obowiązku wizowego do Niemiec. Każdy obywatel PRL otrzymał prawo do posiadania paszportu, bez groźby szykanowania go przez komunistyczną służbę bezpieczeństwa. Berlin Zachodni przyciągał Polaków jak magnes, ponieważ był tak naprawdę jedynym otwartym dla nich miastem. By wjechać na teren NRD nadal niezbędne było zaproszenie, władze RFN wymagały zaś nie tylko zaproszenia, ale także posiadania 50 zachodnich marek na każdy dzień pobytu oraz ubezpieczenia na wypadek choroby. Przepisy te nie obowiązywały jednak w Berlinie Zachodnim, w którym zgodnie z zarządzeniem aliantów obywatele bloku wschodniego mogli przebywać do 31 dni.
    Polacy postanowili skorzystać z tego prawa wyjątkowo licznie, a przebywający w okolicy muru berlińskiego mieszkańcy miasta byli świadkami takich oto scen: „(...) Obładowani ortalionowymi torbami, ciągnąc za sobą dwukołowe, obciążone do granic możliwości wózki, sunęli niekończącym się szeregiem z przejścia granicznego na wschodnioberlińskim dworcu Friedrichsstrasse na plac przed Operą i do parku w pobliżu Landwehrkanal, by wreszcie zastygnąć tysiącami naziemnych i naręcznych kramików na pustym klepisku pomiędzy tureckim pchlim targiem a napowietrzną szyną eksperymentalnej kolejki magnetycznej”. [2]
        Do handlowania „czym się da” w upokarzających warunkach – w tumanach piachu lub w błocie, w upale i przy niepogodzie, a przede wszystkim w ciągłej obawie przed zarekwirowaniem nieoclonego towaru przez służby celne lub policję - Polaków zmusiły nie tyle wrodzona skłonność do robienia interesów, co niezwykle trudna w tym czasie sytuacja materialna wielu polskich rodzin. Sprzedanie 20 bluzek z krótkim rękawem, kosztujących w Polsce równowartość dwóch marek, było równoznaczne z miesięczną pensją w kraju, wynoszącą wówczas w przeliczeniu około 40 marek. Polenmarkt był więc przede wszystkim zjawiskiem wynikającym z potrzeby czasów.
    Początkowo berlińczycy reagowali na zjeżdżające do Berlina tłumy polskich handlarzy z ciekawością. Teren prowizorycznego targowiska stał się celem weekendowych wycieczek. Przychodzili tu i kupowali nawet najbardziej kuriozalne towary zarówno rodowici Niemcy, jak i imigranci. Większości istnienie polskiego rynku było obojętne, dopóki nie zaczął on rozrastać się w trudnym do opanowania tempie.
     


    [1]  Peter Oliver Loew, Die Unsichtbaren, C.H. Beck 2014, s. 238

    [2]  Andrzej Kotula, Wschód na Zachodzie, czyli Polenmarkt w Berlinie Zachodnim w 1989-1990, Polsko-Niemiecki Magazyn DIALOG, Numer 85-86/2008-2009

LechGalicki
O mnie LechGalicki

Lech Galicki, ur. 29 I 1955, w domu rodzinnym przy ulicy Stanisława Moniuszki 4 (Jasne Błonia) w Szczecinie. Dziennikarz, prozaik, poeta. Pseud.: (gal), Krzysztof Berg, Marcin Wodnicki. Syn Władysława i Stanisławy z domu Przybeckiej. Syn: Marcin. Ukończył studia ekonomiczne na Politechnice Szczecińskiej; studiował również język niemiecki w Goethe Institut w Berlinie. Odbył roczną aplikację dziennikarską w tygodniku „Morze i Ziemia”. Pracował jako dziennikarz w rozmaitych periodykach. Był zastępcą redaktora naczelnego dwutygodnika „Kościół nad Odrą i Bałtykiem”. Od 1995 współpracuje z PR Szczecin, dla którego przygotowuje reportaże, audycje autorskie, słuchowisko („Grona Grudnia” w ramach „Szczecińskiej Trylogii Grudnia.”), pisze reżyserowane przez redaktor Agatę Foltyn z Polskiego Radia Szczecin słuchowiska poetyckie: Ktoś Inny, Urodziłem się (z udziałem aktorów: Beaty Zygarlickiej, Adama Zycha, Edwarda Żentary) oraz tworzy i czyta na antenie cykliczne felietony. Podróżował do Anglii, Dani, RFN, Belgii; w latach 1988 – 1993 przebywał w Berlinie Zachodnim. Od 1996 prowadzi warsztaty dziennikarskie dla młodzieży polskiej, białoruskiej i ukraińskiej w Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej. Jest członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Związku Zawodowego Dziennikarzy. W 1994 otrzymał nagrodę specjalną SDP za różnorodną twórczość dziennikarską i literacką. Wyróżniany wielokrotnie przez polskie bractwa i grupy poetyckie. Od 2011 prowadzi w Szczecińskim Domu Kombatanta i Pioniera Ziemi Szczecińskiej: Teatr Empatia (nagrodzony za osiągnięcia artystyczne przez Prezydenta miasta Szczecin), pisze scenariusze, reżyseruje spektakle, w których także występuje, podobnie okazjonalnie gra główną rolę w miniserialu filmowym. Jako dziennikarz debiutował w 1971 roku w tygodniku „Na przełaj”. Debiut literacki: Drzewo-Stan (1993). Opublikował następujące książki poetyckie: Drzewo-Stan. Szczecin: Szczecińskie Wydawnictwo Archidiecezjalne „ Ottonianum”, 1993; Ktoś Inny. Tamże, 1995; Efekt motyla. Szczecin: Wyd. „PoNaD”, 1999. Cisza. Szczecin: Wyd. Promocyjne „Albatros”, 2003, KrzykOkrzyk, Szczecin: Wyd. „PoNaD”, 2004. Lamentacje za jeden uśmiech. Szczecin: Wyd. „PoNaD”, 2005. Tentato. Zapamiętnik znaleziony w chaosie. Szczecin: Wyd. „PoNaD”, 2007. Lawa rozmowy o Polsce. Współautor. Kraków: Solidarni 2010, Arcana, 2012, Antologia Smoleńska 96 wierszy. Współautor, wyd. Solidarni 2010, rok wyd.2015. Proza, reportaże, felietony: Trzask czasu, Czarnków: Interak, 1994; Na oka dnie (wspólnie z Agatą Foltyn) Szczecin: Wydawnictwo Promocyjne „Albatros”), 1997, Jozajtis, Szczecin, Wyd. „PoNaD”, 1999, Sennik Lunatyka, Szczecin: Wyd. Promocyjne „ Albatros”, 2000, Dum – Dum. Szczecin: Wyd. „PoNaD”, 2000, Dum –Dum 2. Tamże, 2001, Punkt G., Tamże, 2002, Dziękuję za rozmowę. Zszywka czasu. Tamże, 2003. RECENZJE Charakterystyczne dla „metafizycznych” tomów poezji Galickiego jest połączenie wierszy oraz fotografii Marka Poźniaka (w najważniejszym tomie Ktoś Inny są to zdjęcia kostiumów teatralnych Piera Georgia Furlana), stanowiących tyleż dopełniającą się całość, co dwa zupełnie autonomiczne zjawiska artystyczne, jednocześnie próbujące być świadectwem poszukiwania i zatrzymywania przez sztukę prześwitów Wieczności. Marzenia mają moc przełamania własnego zranienia, ocalenia świadomości boleśnie naznaczonej czasem, przemijaniem, śmiercią. Prowadzą do odnajdywania w sobie śladów nieistniejącego już raju i harmonii. Charakterystyczna jest przekładalność zapisu słownego na muzyczny i plastyczny. Reportaże i felietony Galickiego dotyczą zawsze najbliższej rzeczywistości: ułamki rozmów i spotkań w tramwaju, migawki spostrzeżeń, codzienność w jej często przytłaczającym wymiarze. Zapiski zaskakują trafną, skrótową diagnozą sytuacji życiowej bohaterów. Galicki balansuje pomiędzy oczywistością a niezwykłością zjawiska, powszedniością sytuacji, a często poetyckim językiem jej przedstawienia. Oderwanie opisywanych zdarzeń od pierwotnego kontekstu publikacji („Kościół nad Odrą i Bałtykiem”, PR Szczecin) czyni z minireportaży swoistą metaforę, usiłującą odnaleźć w ułamkach codzienności porządkujący je sens. Podobnie dzieje się w felietonach z założenia interwencyjnych (Dum – Dum, Dum – Dum 2): autor poszukuje uogólnienia, czy też analogii pomiędzy tym co jednostkowe a tym, co ogólne, wywiedzione z wiersza, anegdoty, symbolu, przeszłości. Galicki buduje świat swoich mikroopowiadań również z ułamków przeszłości (np. historia Sydonii von Borck w Jozajtisie), a także z doświadczeń autobiograficznych (pamięta dzień swoich urodzin, przeżył doświadczenie wyjścia poza ciało, oraz groźną katastrofę). Piotr Urbański Powyższy artykuł biograficzny pochodzi z Literatury na Pomorzu Zachodnim do końca XX wieku, Przewodnik encyklopedyczny. Szczecin: Wydawnictwo „Kurier – Press”, 2003. Autor noty biograficznej: Piotr Lech Urbański dr hab. Od 1.10.2012 prof. nadzw. w Instytucie Filologii Klasycznej UAM. Poprzednio prof. nadzw. Uniwersytetu Szczecińskiego, dyrektor Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa (2002-2008), Dokonano aktualizacji w spisie książek napisanych po opublikowaniu notatki biograficznej Lecha Galickiego i wydanych. Recenzja książki Lecha Galickiego „Dziękuję za rozmowę. Zszywka czasu”. Wydawnictwo „PoNaD”. Szczecin 2003 autorstwa (E.S) opublikowana w dwumiesięczniku literackim TOPOS [1-2 (74 75) 2004 Rok XII]: Dziękuję za rozmowę to zbiór wywiadów, artykułów prasowych, które szczeciński dziennikarz, ale także poeta i prozaik, drukował w prasie w ostatniej dekadzie. Mimo swej różnorodności, bo obok rozmowy z modelkami znajdziemy np. wywiad z Lechem Wałęsą, z chaotycznego doświadczenia przełomu wieków wyłania się obraz współczesności targanej przez sprzeczne dążenia, poszukującej jednak własnych form osobowości. Legendarne UFO, radiestezja, bioenergoterapia, spirytualizm – zjawiska, które Galicki nie obawia się opisywać, niekiedy wbrew opinii publicznej i środowisk naukowych. Prawie każdy czytelnik znajdzie w tej książce coś dla siebie – wywiady z wybitnymi artystami sąsiadują z wypowiedziami osób duchowych, opinie polityków obok opowieści o zwykłych ludzkich losach. Galicki, mimo iż w znacznej mierze osadzony jest w lokalnym środowisku Pomorza Zachodniego, dąży do ujmowania w swoich tekstach problematyki uniwersalnej i reprezentuje zupełnie inny, niż obecnie rozpowszechniony, typ dziennikarstwa. Liczy się u niego nie pogoń za sensacją, a unieruchomienie strumienia czasu przy pomocy druku. Pisze na zasadzie stop – klatek tworząc skomplikowany, niekiedy wręcz wymykający się spod kontroli obraz naszych czasów. (E.S.).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka