Leniłem się, żeby przelać do bloga tyradę jaką wygłosiłem w kuchni po kradzieży napisu z bramy nad Auschwitz. Tyrada nie dotyczyła samej kradzieży, w istocie oburzającej, ale bezmyślnego relacjonowania sprawy przez prasę. Wszyscy mniej więcej pisali tak:
"Złodzieje wiedzieli, kiedy zdjąć tablicę, by nie natknąć się na obchód strażników z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Jeszcze wczoraj o trzeciej w nocy wartownicy widzieli napis. Dwie godziny później - podczas kolejnego obchodu - już go nie było."
http://wyborcza.pl/1,75478,7382299,Skradziono_symbol_Zaglady.html
i następowały spekulacje, czy aby tak precyzyjnie zaplanowany rabunek nie wymagał współpracy kogos z obsługi muzeum.
Cóż, znając polskie realia od początku jechało mi to ściemą. Patrole ochroniarzy, którzy w mroźną noc pilnie obchodzą wielohektarowy teren obozu? Wysoce nieprawdopodobne. Znajomość życia sugerowała mi za to obraz dwóch emerytowanych milicjantów, którzy po zamknięciu sie w kanciapie odkręcają flaszkę.
Tymczasem wersja o komandosach-włamywaczach niczym z Mission Impossible stała się obowiązująca w prasie radiu i telewizji.
Wyszło jednak na moje.
"Mężczyźni, choć wcześniej karani, nie byli fachowcami – potwierdziła to wczorajsza wizja lokalna na terenie obozu. Do operacji – jak zdradziło trzech sprawców, którzy zdecydowali się na współpracę z policją – nie przygotowywali się długo. W Oświęcimiu pojawili się bez wcześniejszego rozpoznania, niektórzy byli tu pierwszy raz. Nie zdawali sobie nawet sprawy, że do odkręcenia niemal pięciometrowego ciężkiego napisu potrzebne im będą drabina i narzędzia. Dopiero gdy stwierdzili, że bez nich nie dadzą rady, udali się do sklepu. Napis pocięli, bo nie mieścił się w niewielkim samochodzie, jakim przyjechali."
http://www.rp.pl/artykul/409693_Ukradli_dla_cudzoziemca.html
Polska norma.
Inne tematy w dziale Rozmaitości