Na blogu staram się "omijać w święta" dosłownie i w przenośni. Żadnych jajeczek na Wielkanoc czy tulipanów na dzień kobiet. Jeszcze skrzętniej przemilczam wydarzenia historyczne i towarzyszącą im zbiorową egzaltację. Czasami język świerzbi, ale na ogół udaje mi się w porę weń ugryźć i pozwolić umrzeć Papieżowi czy wstąpić Polsce do Unii bez dokładania się do zgiełku.
Tak miało być i tym razem, ale bracia Kaczyńscy są bodaj jedynymi politykami, których karierze kibicowałemtakże na blogu, a z okazji wyboru Lecha otworzyłem nawet gif-a z szampanem. Komentarz pod tamta notką: "he, chyba jesteś jedyny na bloxie, który cieszy się z Kaczora:)" mówił wszystko.
Rozpoczęta wtedy prezydentura dobiegła właśnie końca i Lech (Nie: Leszek, Leszek to inny patron i inne imię) Kaczyński nie postawi po raz drugi w kłopotliwym położeniu gospodarzy wieczorów wyborczych i nie skompromituje ośrodków badań opinii publicznej. Wygra ten co ma wygrać i prezydentura wróci w przewidywalne koleiny. Nowy prezydent nie zada niestosownych pytań, podpisze, co mu każą i nauczy się angielskiego, a w każdym razie "yes" i "thank you".
Szkoda.
PS.
Wyjątkowo zgodnie z moimi własnymi odczuciami zabrzmiał głos pewnego rosyjskiego emeryta:
"Prezydent Lech Kaczyński i jego delegacja zginęli w czasie wykonywania swych obowiązków slużbowych. Spieszyli się do ludzi i dlatego nie chcieli lądować ani w Mińsku, ani gdzie indziej. Wyrażam ogromnne współczucie Polakom, Polsce. I wyrażam ogromne współczucie obywatelom Rosji. To wspólne nieszczęście. Stała sie rzecz straszna. Ale nie potrzebne są żadne mistyfikacje. Są surowe fakty. Powtórze, delegacja polska zginęła, bo spieszyła sie do ludzi."
______________________