Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
9938
BLOG

Wystarczy nie jeździć po pijaku

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 174
Argumentem opartym na schemacie "wystarczy nie robić tego, co zakazane, by uniknąć kary" da się usprawiedliwić dowolne, nawet najbardziej nielogiczne i drakońskie prawo. Ba, można w ten sposób tłumaczyć regulacje już całkowicie totalitarne.

Wystarczy nie jeździć po pijaku

Wyobraźmy sobie, że za jakiś czas do władzy w Polsce dochodzi ugrupowanie, które stawia na radykalne zaostrzenie kar właściwie za wszelkie możliwe przypadki łamania prawa. Które to prawo roi się jeszcze bardziej niż dziś o nonsensów, absurdów i głęboko miesza się w nasze codzienne życie. Załóżmy, że ów rząd postanawia wziąć się za ochronę środowiska jeszcze radykalniej niż obecny (tak, wbrew pozorom ten obecny przykręca śrubę w tej dziedzinie bardzo mocno) i ogłasza nowy przepis: odpady z gospodarstw domowych mają być sortowane już w domach na dziesięć frakcji, zaś za nieprawidłową selekcję odpadów kara będzie teraz wynosiła 50 tys. złotych. I to za najdrobniejsze uchybienie – wystarczy, że do kubła na szkło wrzucimy przypadkiem plastikowy korek od butelki. Grzywna – 50 tys.

Ale to niejedyna zmiana, jaką ów rząd wprowadza. Trzeba też przecież zadbać o bezpieczeństwo na drogach, dlatego za przekroczenie prędkości o 10 km na godz. będzie groziło teraz 200 tys. grzywny, konfiskata pojazdu i dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych dla winnego, a 10-letni dla jego najbliższych. Natomiast prowadzenie w stanie po spożyciu alkoholu (od 0,2 promila w górę) to już 10 lat pozbawienia wolności. Bez możliwości zwolnienia warunkowego.

Za większość przewinień karno-skarbowych zostaje wprowadzona kara przepadku całego majątku. Za palenie w piecu czy kominku zabronioną substancją czy choćby najmniejszą jej domieszką – 300 tys. zł grzywny i konfiskata nieruchomości. I tak dalej, i tak dalej.

Jeśli państwo nie wierzą, że można by argumentować w obronie tak absurdalnej polityki karnej, to zaręczam, że można. Mógłbym nawet wskazać po nazwiskach osoby, które byłyby gotowe to czynić, pod warunkiem wszakże, że autorem takich działań byłoby ugrupowanie bliskie im lub po prostu ich opłacające. Jestem w stanie doskonale wyobrazić sobie, jak taki jeden z drugim, występując w państwowych mediach, ze swadą opowiadałby, że koszty środowiskowe i niezdyscyplinowanie obywateli wymagają radykalnych kroków, jeśli idzie o sankcje za niewłaściwą selekcję śmieci. W kwestii odpowiedzialności zbiorowej za przekroczenie prędkości o 10 km na godzinę usłyszelibyśmy, że przecież najbliżsi powinni na taką osobę wpływać i hamować ją w morderczych zapędach, a jeśli tego nie czynili, niech ponoszą odpowiedzialność. Może inni będą wtedy bardziej chętni do działania czy nawet donoszenia na „zabójców za kółkiem”. Ba, pewien jestem, że dużej części Polaków by się to spodobało i byliby takimi pomysłami zachwyceni, bo „trzeba ludzi za mordę wziąć”. Wielokrotnie już pisałem, że rzekome uwielbienie Polaków dla swobody i wolności to już od dawna przeszłość. Polacy są dziś w swojej masie narodem uwielbiającym kagańce i chomąto, a już szczególnie, gdy wyobrażają sobie, że konsekwencje takiego stanu rzeczy dotkną innych, ale nie ich czy ich bliskich.

W tej hipotetycznej, a wcale nie tak znowu nieprawdopodobnej sytuacji, z całą pewnością pojawiłoby się wielu powtarzających bezmyślnie argument zbudowany według schematu: „wystarczy nie robić tego, co jest zakazane (lub robić to, co nakazane), a nic się nie stanie”. Czyli – wystarczy dobrze segregować śmieci, a nie zostanie się zrujnowanym. Wystarczy jeździć przepisowo, wystarczy pilnować podatków, wystarczy palić tylko dozwolonymi paliwami – i tak dalej, i tak dalej. Czytam teraz wielokrotnie ten powtarzany bezmyślnie schemat, gdy krytykuję rozwiązania z nowego kodeksu karnego, dotyczące przepadku pojazdu w związku z jazdą po alkoholu. Napisałem na ten temat obszerny tekst na portalu Onet.pl, omówiłem sprawę w swoim wideoblogu, wskazując wiele konkretnych zastrzeżeń, nielogiczności, niespójności nowego prawa i wynikających z nich bardzo poważnych wątpliwości. Niektórzy na wszystkie te argumenty, których jest naprawdę wiele, mają tylko jedną odpowiedź: „Wystarczy nie wsiadać za kierownicę po pijaku i nie będzie problemu”.

Nie jest to pierwsza sytuacja, gdy w ten właśnie sposób kwitowane są wszelkie wątpliwości dotyczące wprowadzanych przepisów i sankcji za ich złamanie. Bardzo popularną formą tego typu argumentacji jest odpowiedź na zastrzeżenia pojawiające się w związku z kolejnymi ograniczeniami prywatności, wynikającymi choćby z nieustannego powiększania kompetencji służb – a PiS przesunął tutaj granicę bardzo daleko: „uczciwi nie mają się czego bać”.

Ta argumentacja jest całkowicie fałszywa. Spójrzmy na przykład, od którego zacząłem. Zgodzimy się, że faktycznie – gdyby ktoś bardzo uważnie segregował śmieci, zapewne uniknąłby kary. Problem w tym, że za złamanie prawa wyznaczono w tym przykładzie karę nieproporcjonalnie surową wobec czynu, a zapewne pojawiłoby się wiele dodatkowych zastrzeżeń, związanych z egzekucją tego prawa, stwierdzeniem winy itd. Dokładnie tak samo jak w przypadku przepisów o przepadku pojazdów. System sprawiedliwości – pojmowany bardzo ogólnie, a więc obejmujący nie tylko prawo karne, ale w ogóle wszystkie aspekty karania za złamanie prawa (również nakazów czy zakazów administracyjnych) powinien być spójny. Oznacza to gradację kar. Analizując kwestię przepadku pojazdów wskazywałem, że konfiskata własności prywatnej niepochodzącej z przestępstwa powinna być środkiem absolutnie wyjątkowym i stosowanym jedynie tam, gdzie jest to absolutnie niezbędne, aby faktycznie zapobiec wyjątkowo poważnemu problemowi. Tutaj tak nie jest – problem pijanych kierowców nie jest wbrew medialnym twierdzeniom poważny, istnieją inne środki karne, a skuteczność przyjętego rozwiązania jest bardzo dyskusyjna.

Gradacja kar opiera się na pewnych obiektywnych kryteriach. Na przykład kara za niewłaściwe posegregowanie śmieci w wysokości 50 tys. zł dla ogromnej części Polaków oznaczałaby wpadnięcie w długi, z których mogliby się nigdy nie wydobyć, które zniszczyłyby ich i ich rodziny. Koszt społeczny takich kar byłby absurdalnie wysoki w zestawieniu z wagą i znaczeniem przewinienia. A już szczególnie, gdy stawiane przed ludźmi wymagania byłyby bezprecedensowo wyśrubowane.

Z bardzo podobnym mechanizmem mamy już dzisiaj do czynienia w przypadku przepisu mówiącego o pierwszeństwie pieszych wchodzących na przejście. Jak pokazują sądowe statystyki, w istocie przepis doprowadził nie tyle do zmiany stanu faktycznego, co do apriorycznego obciążania winą za niemal każde zdarzenie kierowcy. Chociaż nie zmieniły się zasady dotyczące zakazu wkraczania wprost przed jadący pojazd albo zachowania przez pieszego szczególnej ostrożności, okazuje się, że nagle, z miesiąca na miesiąc, po wejściu w życie nowych przepis piesi winni takich zachowań niemal zniknęli. Winni są jedynie kierowcy. Tak dzieje się oczywiście nie dlatego, że piesi nagle zaczęli się zachowywać rozsądniej – jest dokładnie przeciwnie (co też pokazuje statystyka). Dzieje się tak wyłącznie dlatego, że policja, a za nią sądy przyjęły najwygodniejszą i najprostszą dla siebie wersję, którą można wywodzić z nowego przepisu – że to kierowca jest z zasady winny.

Na kierowców nałożono w ostatnich latach mnóstwo nowych obowiązków, radykalnie zwiększając wymagania dotyczące percypowania sytuacji na drodze, ale nie tworząc do tego warunków w infrastrukturze. Kierowcy mają mieć radar w głowie i rentgena w oczach, a nawet zdolność przewidywania przyszłości, a za brak tych umiejętności czekają ich bardzo surowe kary. Ci, którzy lekko stwierdzają, że „wystarczy jeździć ostrożnie” albo „wystarczy ustępować pieszym”, są całkowicie oderwaniu od faktów i rzeczywistości.

Z argumentem opartym na „wystarczy nie robić tego i tego” problem zasadniczy jest taki, że w tej optyce żadna kara nigdy nie będzie zbyt surowa, bo niemal zawsze da się ostatecznie uniknąć popełnienia czynu, za który ma ona grozić (nie dotyczy to kar związanych z przymiotami osoby, których nie może się ona pozbyć – ale to już domena systemów ściśle totalitarnych). Ponadto stosujący ten chwyt widzą rzeczywistość w sposób skrajnie mechanistyczny. Ludzie to w ich optyce automaty, które można po prostu przełączyć w inny tryb działania. Nie mylą się, ich postępowanie jest zawsze intencjonalne i zaplanowane, nie mają prawa do przeoczeń albo niezamierzonego podejmowania złych decyzji. Oczywiście rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, a ludzie tak nie działają.

Władza nie może wyznaczać dowolnie surowych kar za dowolne czyny. Nie tylko prowadzi to do rozregulowania systemu sprawiedliwości (kary za coraz bardziej banalne przewinienia doganiają coraz wyraźniej te za winy poważne), lecz także sprawia, że życie staje się nieznośne. Rządzący nie mają prawa kształtować systemu zakazów, nakazów i sankcji za ich złamanie w taki sposób, że obywatele muszą na każdy kroku pilnować się w każdej sprawie i czują się, jakby chodzili po cienkim lodzie. A jeśli tylko zdarzy im się drobny błąd, grożą im konsekwencje rujnujące ich życie.

Weźmy znów wprowadzone właśnie do kodeksu karnego przepisy o przepadku pojazdu. Być może nie wszyscy wiedzą, że ustawodawca przyjął niejako domniemanie, iż sprawca uciekający z miejsca wypadku czyni to zawsze dlatego, że był pod wpływem alkoholu i chce uniknąć związanej z tym dodatkowej odpowiedzialności. Dlatego obligatoryjne orzeczenie przepadku pojazdu ma grozić właśnie za ucieczkę z miejsca wypadku. (Trzeba podkreślić, że motywacją do wprowadzenia tego przepisu nie było dodatkowe ukaranie za sam fakt ucieczki – za to już groziła kara aż do 12 lat pozbawienia wolności, jak się zdaje – wystarczająco surowa.) Zresztą wprowadzając tę regulację, nie pokazano żadnych wspierających to przekonanie statystyk – te musiałyby dotyczyć orzeczeń sądowych, w których sądy doszły do takich właśnie wniosków w dokładnie takich okolicznościach: ktoś zbiegł z miejsca spowodowanego przez siebie wypadku, po czym w trakcie postępowania sąd uznał (na podstawie dowodów), że celem ucieczki było wytrzeźwienie. Zatem jakie faktycznie są rozmiary tego zjawiska – nie wiemy. Pijani sprawcy wypadków, uciekający potem z miejsca zdarzenia, żeby pozbyć się promili, mogą stanowić pojedyncze przypadki.

Tymczasem sprawca także może być w szoku. Może się również oddalić na krótki czas, który nawet nie wystarczyłby do otrzeźwienia, a potem wrócić lub samemu zgłosić się na policję – a i tak straci pojazd. Nawet jeżeli w momencie spowodowania wypadku był całkowicie trzeźwy. Jeśli ktoś stwierdza „wystarczy nie uciekać”, to widzi rzeczywistość sprowadzoną do skrajnie uproszczonej postaci.

Przy tym sądowi nie pozostawia się tutaj swobody oceny sytuacji. Nie ma znaczenia, z jakich przyczyn nastąpiło oddalenie się z miejsca zdarzenia – jeśli tylko do niego doszło, pojazd zostanie skonfiskowany. To samo dotyczy prawie wszystkich nowych przepisów (swobodę decyzji pozostawiono jedynie w przypadku prowadzenia w stanie nietrzeźwości bez recydywy z zawartością alkoholu od 1,5 promila wzwyż).

Na koniec weźmy inny przykład: drastyczna polityka antycovidowa prowadzona w Chinach. Tam również dałoby się bez problemu zastosować argument „wystarczy robić czy też nie robić tego i tamtego”. Ba, można w ten sposób usprawiedliwić inne totalitarne chińskie praktyki, takie jak skrajnie głęboką interwencję w prywatność obywateli w połączeniu z systemem punktacji społecznej. Przypominam: w uproszczeniu chodzi o to, że jeśli przejdziemy kilka razy na czerwonym świetle (wykrywa to automatyczny system rozpoznawania twarzy), to później możemy na przykład nie móc kupić biletu kolejowego czy zawrzeć umowy z operatorem telefonicznym. I również ktoś mógłby stwierdzić: wystarczy nie przechodzić na czerwonym świetle.

Zwolennikom takiego podejścia zalecam głębszą refleksję nad swoim stanowiskiem. Prowadzi ono bowiem wprost do akceptacji coraz bardziej totalitarnych metod rządzenia. Jak się dopiero dziś dowiadujemy, w październiku 2021 r. w Korei Północnej dwóch nastolatków - 16- i 17-latek - zostało rozstrzelanych w publicznej egzekucji za sprzedaż filmów z Korei Południowej. Czy od zwolenników wiadomej metody argumentacji pozostaje nam stwierdzić: mogli nie handlować firmami z południa, a nic by się im nie stało?


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka