Proponując wpisanie do konstytucji min. 4% wydatków na obronność, pan prezydent wyprowadza z błędu każdego, kto mógł mieć jeszcze złudzenia co do miernej jakości jego prezydentury. To pomysł z wielu powodów zły i szkodliwy.
„W ustawie budżetowej na finansowanie potrzeb obronnych Rzeczypospolitej Polskiej przeznacza się corocznie wydatki z budżetu państwa w wysokości nie niższej niż 4% rocznego produktu krajowego brutto” – tak zgodnie z propozycją pana prezydenta miałby brzmieć dodany do konstytucji ustęp 1a art. 219 rozdziału X „Finanse publiczne”.
Zdaniem Andrzeja Dudy taki zapis ma gwarantować, że wydatki na obronność będą nadal odpowiednio wysokie, nawet gdyby kiedyś w Polsce rządy objął gabinet kwestionujący takie potrzeby.
Ten projekt ma być „testamentem politycznym” odchodzącego prezydenta. Niestety, jeśli to jest „testament” pana Dudy, to trzeba uznać, że była to prezydentura jeszcze gorsza niż można było sądzić. Mamy do czynienia z populizmem, który zyskuje w Sejmie bezrefleksyjne poparcie, prawdopodobnie umożliwiające zmianę ustawy zasadniczej – projekt popierają bowiem PiS, KO i Trzecia Droga. Przeciwko – choć prawdopodobnie z różnych powodów – są Konfederacja i Lewica. Do uchwalenia ustawy zmieniającej konstytucję potrzeba dwóch trzecich, czyli 307 głosów. Wymienione kluby (Trzecia Droga to dwa odrębne kluby – Polski 2050 i PSL) mają łącznie aż 410 osób. Senat zmianę musi zatwierdzić bezwzględną większością (głosujących za musi być więcej niż łącznie głosujących przeciw i wstrzymujących się). Zmian w rozdziale X nie obejmuje też możliwość zorganizowania referendum.
Populistyczny pomysł pana prezydenta przypomina mi jego plan, aby wpisać do konstytucji członkostwo Polski w Unii Europejskiej. Taki punkt chciał pan prezydent zawrzeć w referendum konsultacyjnym na temat zmiany konstytucji, którego pomysł ogłosił w 2017 r. Do referendum nie doszło, bo PiS był już wtedy na pana Dudę obrażony za weto w sprawie ustaw sądowych i mając większość w Senacie panu prezydentowi jego wniosku nie zatwierdził (zgodnie z konstytucją, prezydencki wniosek o referendum musi uzyskać zgodę Senatu).
Dlaczego pomysł wpisania 4 proc. na obronność do konstytucji jest niedorzeczny i szkodliwy? Powodów jest kilka.
Po pierwsze – konstytucja nie jest od regulowania spraw szczegółowych. Polska ustawa zasadnicza i tak jest przeładowana szczegółowymi przepisami, co wynika również z tego, że zniosła ona instytucję tak zwanych ustaw konstytucyjnych, które istniały w polskim ustroju do 1997 r. To był błąd. Tego typu ustawy w hierarchii aktów prawnych zajmują miejsce pomiędzy konstytucją a ustawą zwykłą i do ich zmiany potrzebna jest większość kwalifikowana: bezwzględna, trzech piątych, dwóch trzecich lub jeszcze inna. Gdybyśmy kiedyś zmieniali konstytucję, warto do ustaw konstytucyjnych powrócić.
Poziom wydatków na konkretną dziedzinę działalności państwa nie powinien być wpisywany do ustawy ZASADNICZEJ. To otwiera drogę do dalszego majstrowania przy konstytucji. Bo jeśli wpisujemy obronność, to dlaczego zaraz nie mielibyśmy wpisać na przykład służby zdrowia, administracji, cyfryzacji i kolejnych niezwykle ważnych dziedzin? Pewien jestem, że takie postulaty się pojawią, jeśli ta zmiana dojdzie do skutku.
Po drugie – okoliczności, zarówno strategiczne jak i finansowe się zmieniają. Dzisiaj sens ma wydawanie na obronę nawet 5 proc. PKB (Polska wydaje obecnie 4,12, ale haczyk tkwi w tym, że nie w każdym kraju do wydatków na obronność wlicza się np. wojskowe emerytury), ale za dziesięć lat może to nie mieć sensu, bo, dajmy na to, sytuacja strategiczna się polepszy, a polska armia będzie po cyklu modernizacyjnym bardzo dobrze wyposażona i będzie można utrzymać bardzo dobry poziom gotowości do obrony, wydając zaledwie 2% PKB.
Może się też zdarzyć, że sytuacja finansowa – przypominam, że konstytucja zabrania zaciągania długu przekraczającego 66% PKB – stanie się tak zła, że chwilowo trzeba będzie wydatki na wszystko, także na armię, ograniczyć. Co wtedy? Trzeba będzie na gwałt zmieniać konstytucję albo ją złamać?
Po trzecie – wymuszanie konstytucją określonego poziomu wydatków powoduje, że te pieniądze trzeba będzie wydać, niezależnie od tego, na co. Oczywistą konsekwencją będą zakupy robione na chybcika, bez przemyślenia i analizy. To sytuacja znana z każdej instytucji, w której pod koniec roku trzeba szybko wydać określoną część budżetu, żeby nie trzeba było tych pieniędzy zwracać.
Po czwarte – termin „potrzeby obronne” jest bardzo nieprecyzyjny i pojemny. Można pod tę kategorię podciągnąć przecież nie tylko wydatki osobowe czy na sprzęt albo badania, ale też na inwigilację, różne dziedziny cyfryzacji i wiele innych. Będzie to po prostu raj dla kombinatorów i pomysłowych rządów.
Po piąte – nie ma dzisiaj liczącej się polskiej siły politycznej, która kwestionowałaby potrzebę wzmocnienia armii. A gdyby taka się kiedyś pojawiła (lub któraś z obecnych zmieniła zdanie), to jej znaczenie w układzie politycznym byłoby konsekwencją wyboru obywateli. Gdyby ci chcieli zredukowania wydatków na armię, to dlaczego nie mieliby mieć takiego wyboru?
Zadziwiające jest, że pan Duda na koniec sprawowania urzędu zabłysnął taką właśnie populistyczną, szkodliwą i nieprzemyślaną propozycją. Można było sobie wyobrazić wiele innych akcentów na zakończenie tych dwóch średnio udanych kadencji, ale Andrzej Duda najwyraźniej postanowił wyprowadzić z błędu wszystkich, którzy mogli mieć jeszcze wątpliwości co do miernej jakości jego poczynań. Przykre, że za tym populistycznym ciosem bez refleksji idą prawie wszystkie siły polityczne.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka