Są momenty, w których dzieje się coś tak nieprawdopodobnego, że choć wydarza się to naprawdę, my mamy wrażenie, że patrzymy na film. Gdy wsiadłem o 9.30 do samochodu i włączyłem radio, przez pierwszych kilkadziesiąt sekund myślałem, że to jakieś niesmaczne słuchowisko albo komentarz do niewybrednego politycznego żartu. Kiedy dotarło do mnie, że to jest naprawdę, zmiękły mi nogi.
Ta tragedia ma dwa wymiary: ludzki i polityczny. Na omówienie wymiaru politycznego przyjdzie czas za kilkanaście, kilkadziesiąt godzin. Dość teraz powiedzieć, że 10 kwietnia 2010 roku to data w polskiej polityce prawdopodobnie ogromnie przełomowa.
W wymiarze ludzkim czuję się fatalnie. Na pokładzie Tupolewa było sporo osób, które znałem i doskonale pamiętam, czasem sprzed paru zaledwie dni. To zawsze niesamowicie porusza. Z Prezydentem Lechem Kaczyńskim miałem szczęście rozmawiać nie dalej jak w ostatni wtorek. Opowiadał mi, co zamierza powiedzieć dzisiaj w Katyńskim lesie. Szkoda, że nie dane mu było wygłosić swojego przemówienia.
Kataryna napisała o Lechu Kaczyńskim „mój Prezydent”. Mnie obowiązuje zawodowa wstrzemięźliwość, ale ona nie przeszkadza mi powiedzieć, że w mojej ocenie Lech Kaczyński miał duże, bardzo znaczące zasługi, a jego śmierć w tym momencie jest olbrzymią stratą. Jedną z nich było stworzenie spójnej polityki pamięci i właśnie po to, aby tę politykę kontynuować, leciała głowa naszego państwa do Katynia. To była naprawdę śmierć na służbie.
Ale Prezydent był dla mnie też osobą z krwi i kości, bo miałem szczęście spotykać go wiele razy, jeszcze jako ministra sprawiedliwości, potem już jako głowę państwa, także w mniej oficjalnych okolicznościach. Był człowiekiem dowcipnym, mającym dystans do siebie i ogromną wiedzę. Erudycji i znajomości historii politycznej Europy i świata wielu mogłoby mu pozazdrościć.
Znałem ministra Pawła Wypycha. Znałem i ogromnie ceniłem ministra Stasiaka. Znałem ministra Szczygłę, z którym nieraz darłem koty. Znałem prezesa Skrzypka. Znałem – nie tylko oficjalnie, ale i towarzysko – Tomka Mertę. Znałem prezesa Kurtykę. Znałem Jerzego Szmajdzińskiego. Przede wszystkim zaś długa znajomość łączyła mnie z Januszem Kochanowskim, którego bardzo lubiłem i szanowałem nie tylko za to, co robił jako RPO, ale też za jego wcześniejsze dokonania, gdy stał na czele Fundacji Ius et Lex. Nie mogę uwierzyć – jakkolwiek głupio i banalnie by to brzmiało – że telefonów tych wszystkich ludzi nikt już nie odbierze.
Chcę wyrazić swój szacunek dla wszystkich, którzy byli na pokładzie samolotu, niezależnie od ich politycznej przynależności, ponieważ lecieli zrobić dla Polski coś dobrego i ważnego.
Requiem aeternam dona eis, Domine.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka