Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
6011
BLOG

Szacunek dla wyborców

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 101

 

Moja opinia na temat debat przedwyborczych jest dzisiaj identyczna jak była w roku 2005 czy 2007: powinny się odbywać i powinny w nich brać udział wszystkie główne siły polityczne. Ponieważ jednak w tym roku wyjątkowo dużo jest sporów już nie wokół samego kształtu debat, ale w ogóle sensu ich organizowania, chcę swoje stanowisko wyjaśnić do końca i doprecyzować.

Wiadomo, jak jest. Poza PiS, wszystkie partie zgodziły się na zorganizowanie dyskusji w kilku wątkach tematycznych. Sam PiS składał ofertę ewidentnie zaporową, proponując wyłącznie ministrom obecnego rządu spotkania na własnym terenie. Nie jest jasne, czy dojdzie blisko dnia wyborów do spotkania liderów, ale jest to chyba nieuniknione. PiS najwyraźniej waha się teraz, czy jednak nie dołączyć do cyklu debat tematycznych.

Z punktu widzenia strategii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości unikanie debaty jest całkiem uzasadnione. Pomijam już fakt, że trudno byłoby wypracować warunki, które – w odczuciu polityków tej partii, a zwłaszcza jej sympatyków – zapewniałyby równe zasady dla wszystkich. Z trzech dużych kanałów TV dwa są otwarcie wrogie największej partii opozycyjnej, a jeden w najlepszym wypadku ma do niej stosunek ambiwalentny. Kłopotliwe byłoby więc nawet dobranie prowadzących w taki sposób, aby każdy miał wśród nich kogoś, kogo uznaje za spełniającego standardy. Byłoby to – powtarzam – trudne, ale nie niemożliwe. Wszystko byłoby do zrobienia, gdyby była wola.

Znacznie ważniejsze jednak, że PiS obawia się, iż debaty mogą zostać przez PO wykorzystane dla podbudowania tego wątku kampanii, na którym Platformie najbardziej zależy: straszenia PiS-em. Zależność jest dość prosta: im PiS-u mniej, im bardziej jest nieobecny, tym trudniej nim straszyć, a tym samym trudniej zmobilizować do zagłosowania w ogóle – nie mówiąc o głosowaniu na PO – elektorat, bez którego zwycięstwo PO może być bardzo nikłe, wręcz symboliczne. Innymi słowy – PiS całkiem racjonalnie postanowił schodzić PO z drogi. Komentarze przywódców rządzącej partii, którzy stwierdzają, że partia Jarosława Kaczyńskiego boi się konfrontacji i nie ma najwyraźniej nic do powiedzenia, są Prawu i Sprawiedliwości wręcz na rękę, pozwalają bowiem uśpić czujność potencjalnych wyborców PO. Po co się mobilizować i starać, skoro PiS to tacy słabeusze, że boją się nawet debaty?

Oczywiście – jak mogą wskazywać ostatnie słowa Adama Hofmana – ta linia może być nie do utrzymania. Jak zwykle bowiem zachodzi na siebie kilka czynników. Z jednej strony schodzenie z linii strzału jest pożądane, z drugiej jednak, jeżeli zajdzie to zbyt daleko, może wywołać wątpliwości w średnio twardej części elektoratu samego PiS, która oczekuje jednak, że partia, na którą chce zagłosować, będzie umiała zadać bobu rządzącym. Jak duża to część, wiedzą zapewne tylko sztabowcy PiS. O najtwardszy elektorat obawiać się nie muszą, bo ten żadnych potwierdzeń nie potrzebuje (i nie jest to forma krytyki – to całkiem normalne i zrozumiałe; zresztą najzagorzalsi zwolennicy są też zwykle nieźle zorientowani w poglądach „swojej” partii także bez wysłuchiwania debat). Może zatem zajdzie konieczność zmodyfikowania swojego stanowiska lub przynajmniej znalezienia dobrego pretekstu, aby go nie zmieniać. Tak bowiem również można interpretować wypowiedź Hofmana, że PiS chce zaczekać na pierwsze starcia.

Tyle jeśli chodzi o polityczną taktykę. Są jednak, moim zdaniem, poważniejsze powody, dla których PiS powinien włączyć się w debaty bez względu na czynniki taktyczne. Lecz te powody są widoczne tylko wówczas, jeśli przyjmujemy określoną optykę. Jeśli nie uważamy – jak niektórzy – że znajdujemy się niemal w stanie wojny, gdzie obowiązują wyłącznie czarno-białe podziały w każdej sprawie, a debata z członkami PO równa jest zdradzie stanu (w takim razie – jak zakwalifikować wspólne występy medialne, które są przecież standardem?).

Ja takiego podejścia nie podzielam, o czym także wielokrotnie pisałem, choć zdaję sobie sprawę z ostrości podziałów i naruszania przez Platformę mnóstwa dobrych obyczajów i wcześniej przestrzeganych norm. A jeżeli tak, to debata przedwyborcza nie jest żadnym aktem zdrady, ale powinna być rzeczą normalną, z paru powodów.

Po pierwsze – ponieważ przyjmujemy, że partie powinny być w stanie zaprezentować wyborcom swoje pomysły, jeśli uznają, że je mają. Rozumiem, że z „wojennego” punktu widzenia nie jest to potrzebne, bo z góry wiadomo, kto jest słuszny, a kto nie i żadne starcie ani prezentacje nie są potrzebne (dotyczy to radykalnych poglądów po obu stronach). Dla mnie jednak jest to swoisty test, ważny zwłaszcza dla opozycji, ponieważ rządzący dali już wielokrotnie dowody, że planu nie mają, rządzą wyłącznie reaktywnie, słabo i po prostu źle. Ponieważ jednak nigdy nie głosowałem i nie będę głosował na zasadzie mniejszego zła, chcę zobaczyć, jaką alternatywę proponują oponenci. I chcę to zobaczyć właśnie w takiej pigułce, jaką jest przedwyborcza debata. Jako się rzekło, uważam, że możliwe jest takie jej zaplanowanie, żeby zaprezentowanie tej alternatywy było możliwe we względnie korzystnych warunkach.

Po drugie – ponieważ każda partia, która chce przejąć władzę, powinna pokazać, że potrafi sobie poradzić w starciu z oponentami. Że ma w swoich szeregach osoby wystarczająco sprawne i merytorycznie, i retorycznie.

Po trzecie – ponieważ pokazanie się w debatach to kwestia szacunku do wyborców. Stanowisko partii, która debat unika, mogę rozumieć następująco: chcecie czy nie, potrafimy coś czy nie, i tak musicie na nas zagłosować, bo jesteśmy lepsi niż tamci. Takie stanowisko prezentuje Platforma, licząc – zapewne słusznie – na tępotę i bierność części elektoratu, dla której dopuszczalne są wszelkie porażki, klęski i oszustwa, byle tylko nie dopuścić do władzy PiS. Czy partia Kaczyńskiego chce działać podobnie?

Wiem – mnóstwo osób ma wątpliwości, czy debaty cokolwiek by wniosły. Sceptyczne stanowisko w tej kwestii wyrażał także Ludwik Dorn. Jeżeli jednak uważamy, że dane ugrupowanie ma faktycznie coś do powiedzenia, dlaczego nie wierzymy, że będzie potrafiło się dzięki temu dobrze wyróżnić na tle pozostałych? Że ten występ pomoże kogoś zjednać? Że po prostu nie można uznać, iż głosy ma się zagwarantowane? Czy wśród zwolenników PiS jest naprawdę tak niewiele wiary w talenty, zgromadzone wokół Jarosława Kaczyńskiego?

 

P.STVN24 poinformowało właśnie, że "W najbliższy piątek, w TVN24 o 19:25, zmierzą się ze sobą w debacie politycy PO, PSL, SLD i PJN. Porozmawiają o służbie zdrowia i polityce społecznej. Dyskusję poprowadzi Katarzyna Kolenda-Zaleska". 

Żeby było jasne - w debacie na takich warunkach na miejscu PiS też nie brałbym udziału. Nie w tej stacji, nie z tą prowadzącą. Takie warunki są nie do zaakceptowania. 

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj101 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (101)

Inne tematy w dziale Polityka