Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
10879
BLOG

Sytuacja trochę krępująca

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 214

 Muszę przyznać, że sytuacja jest dziwna i nawet trochę krępująca. Oto po kilku latach milczenia odzywa się nagle do mnie dawny znajomy, pan L. Może nie tyle odzywa się, co raczej zaczepia mnie na Twitterze. Ucieszyłbym się, bo pamiętałem człowieka jako bardzo rzetelnego dziennikarza, lubianego, miłego i przede wszystkim umiarkowanego. Czytam więc wpis, do którego ów znajomy zlinkował, czytam kilka innych wpisów na jego blogu i nie wiem, co myśleć. Ów bystry człowiek zupełnie niespodziewanie i bez żadnego wyraźnego powodu, przy okazji rozważania pozornie merytorycznego problemu, atakuje mnie w sposób, by tak rzec, mało wybredny.

Generalnie zaś zajmuje się czymś, co można by określić szukaniem dziury w całym. Jego blog to spis szczególanckich uwag głównie do mediów. Ktoś wziął gdzieś nie takie liczby, ktoś użył nie takiego słowa… W kontekście ogólnej sytuacji wygląda to, mówiąc najdelikatniej, mocno dziwacznie. To tak, jakby w palącym i walącym się domu wściekać się, że podłoga jest niedomyta.  

Zauważam także, że cały blog pana L. upstrzony jest narzekaniami na „prawactwo” – sformułowanie, które kiedyś zapewne sam by potępił. Dziś – o ile mogę się zorientować – „prawactwo” jest jego głównym wrogiem i to ono sprawia, że dziennikarze mylą się w rachunkach, tudzież używają niewłaściwych sformułowań. Ja także – mogę domniemywać – jestem dla pana L. częścią „prawactwa” i zapewne stąd fiksacja na moim punkcie. Złośliwie można by uznać, że – jako że pan L. był niegdyś dziennikarzem „Wyborczej” – próbuje tam wrócić. Oczywiście pod całość awantury podczepiają się różne mendy, które wreszcie mają gdzie napisać, że „Warzecha jest z brukowca”.

Ten personalny wstęp jest konieczny. Bez niego nie byłaby zrozumiała druga część tego wpisu. Poza tym przypadek pana L. jest nie tylko smutny, ale i symptomatyczny. Człowiek, który powinien mieć swoje stałe miejsce w mediach, bo zasługuje na to po prostu samym swoim warsztatem, stracił je i nie jest w stanie go odzyskać. To w ogromnej mierze tłumaczy jego idiosynkrazje. Jego zaczepki są przykre, ale staram się je po ludzku zrozumieć i nadal uważam, że brak miejsca dla kogoś takiego jest kompletnie niepojęty.

 

A teraz do rzeczy. Zaczepiając mnie, pan L. postanowił rozprawić się ze stwierdzeniem, że „bilety w Warszawie są najdroższe”, a będą już na pewno po planowanej podwyżce. W tym celu sporządził imponującą tabelkę oraz skonfrontował ceny biletów w różnych miastach, pomijając jednak bilety jednorazowe. Zostawmy na boku kwestię tego, czy bilety te należało włączyć do kalkulacji czy nie, bo sama kalkulacja jest bez sensu. W tym znaczeniu, że jest bez żadnego znaczenia dla sprawy, czyli oceny obecnej wysokości cen i cen po podwyżce.

Widząc te wyliczenia, spytałem jej autora, czy może pracuje dla HGW (zareagował bardzo impulsywnie). Nie widzę bowiem innego powodu, aby bronić tak zażarcie kolejnych fatalnych inicjatyw wiceprzewodniczącej z PO, o ile nie jest się członkiem tej partii lub prorządowym dziennikarzem.

Dlaczego kalkulacja jest bez sensu? Z dwóch powodów.

Po pierwsze – nawet jeśli bilety w stolicy miałyby być względnie tanie (co jest dyskusyjne, wystarczy spojrzeć w tabelkę), ta świadomość w żaden sposób nie zmienia odczucia mieszkańców, a przede wszystkim nie zmienia uciążliwości cen i ich podwyżki. W wielu uderzy ona boleśnie, jako że budżety są coraz bardziej napięte. Wątpię, aby ludzie, którzy będą musieli wyłożyć więcej kasy na przejazdy, znaleźli pocieszenie w tabelce pana L. Może to mieć znaczenie wyłącznie propagandowe, stąd moje odczucie, że działania pana L. w ten właśnie sposób są inspirowane. To dokładnie ta sama sytuacja co z wykazywaniem, że relatywnie benzyna jest wciąż dość tania, podatki dość niskie, a autostrad mamy więcej niż w X wieku.

Po drugie – ponieważ zestawianie kosztów transportu z różnymi parametrami miasta (liczba mieszkańców, wielkość powierzchni itd.) nie ma żadnego znaczenia. Miałoby, gdyby transport publiczny był przedsięwzięciem całkowicie prywatnym. Wówczas jednak bilety musiałyby pokryć całość potrzeb i generować zysk, byłyby zatem o wiele droższe niż są.

Tak jednak nie jest. To, jak funkcjonuje miasto, w tym jakie są ceny biletów, jest kwestią decyzji politycznej i żadne wyliczenia powierzchni aglomeracji, z Wisłą czy bez, nie mają znaczenia. To znaczy – mają je jedynie dla wewnętrznej budżetowej kalkulacji tego, ile transport kosztuje i ile trzeba do niego dopłacić w następstwie takiej czy innej politycznej decyzji. Ale kwestia tego, ile chcemy dopłacić czy w jakim tempie rosną ceny biletów to już wyłącznie polityka. Jak zresztą wiadomo, nad podwyżką głosuje Rada Warszawy, czyli ciało stricte polityczne.

Można sobie wyobrazić transport całkowicie darmowy (są poza Polską miasta, gdzie tak jest), a także całkowite wycofanie się miasta z jego finansowania. To polityka, tak samo jak kwestią decyzji politycznej jest np. wprowadzenie opłat za wjazd do centrum. Oczywiście ratusz swoje decyzje będzie uzasadniał kosztami – dokładnie zgodnie z linią pana L. Tyle że to mydlenie oczu. Twierdzenie, że w polityce miejskiej są jakieś decyzje, które trzeba podjąć, bo tak wynika z „eksperckich ocen”, jest tak samo fałszywe jak tworzenie podobnego złudzenia w polityce krajowej, na czym opierało się obłudne hasło PO „nie róbmy polityki, budujmy coś tam, coś tam”. Kierunek rozwoju miasta to decyzja czysto polityczna. Eksperci mogą najwyżej przedstawić skutki takiej czy innej decyzji. Nie mogą wytyczać kierunku.

Budżet, rzecz jasna, nie jest z gumy i pieniędzy na komunikację może w nim zabraknąć. Jeżeli tak jest, to zamiast dowodzić, że bilety są wciąż względnie tanie, lepiej się zastanowić, gdzie się podziała nasza kasa. Pan L. mógłby np. wyliczyć, ile jej poszło w ciągu minionych pięciu lat na nagrody dla urzędasów, ile na stadion Legii, ile utopi się z powodu niedostatecznego nadzoru nad budową II linii metra itd. Zamiast tego woli jednak podążać drogą prorządowych propagandzistów. Przykre.

 

Mimo to życzę, żeby – po pierwsze – opanował emocje, po drugie – szczerze – żeby znalazł swoje miejsce w medialnym świecie, bo serio myślę, że powinien je mieć. 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka