Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
11923
BLOG

Tylko bez emocji

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 119

 Wkrótce po 10 kwietnia 2010 roku napisałem na tym blogu tekst pod tytułem „Zamach – słowo tabu”. Wskazywałem w nim, że w przypadku takiej katastrofy jak tamta postawą rozsądną jest niewykluczanie również takiej możliwości.

Od tamtego czasu temat katastrofy przeszedł ewolucję – raczej nie w kierunku, jaki planowali rządzący spod znaku Platformy. Sypały się kolejne wyssane z palca opowieści – o kłótni generała Błasika z majorem Protasiukiem, o tym, że generał był w kokpicie, o dokładnym przebadaniu wraku. Przelatywały kolejne terminy zwrotu szczątków maszyny. Okazało się (pamiętna konferencja NPW), że dziwne zachowanie rosyjskich kontrolerów lotu nie ulega kwestii. Potem niezależni naukowcy zaczęli prowadzić własne dociekania, prowadzące do interesujących wniosków – odmiennych od oficjalnych. A całkiem niedawno w gruzach legł mit o zdającym egzamin państwie, gdy dowiedzieliśmy się, że pomylono ciała ofiar.

Wobec najnowszych informacji o śladach składników materiałów wybuchowych wiarygodność oficjalnej wersji legła w pyle, z którego nie sposób już niczego skleić. Pojękiwania członków prawdziwej sekty smoleńskiej (Kublik, Hypki, Osiecki, Czuchnowski itd.) brzmią dzisiaj szczególnie żałośnie.

Dzisiaj staram się pohamować emocje. Słuchając asekuracyjnego oświadczenia płk. Szeląga, rozumiem z niego, że na wraku znaleziono jakieś ślady, które mogą być składnikiem materiałów wybuchowych, ale nie muszą. Za wcześnie wyciągać wnioski. I tyle. Nie jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, że na wraku nie znaleziono niczego. Ale nie oznacza też, że na pewno chodzi o materiały wybuchowe, a te z kolei były częścią bomby i w związku z tym mamy do czynienia z zamachem.

Dwóch moich kolegów – Piotr Skwieciński i Wojciech Wybranowski – przyznało ostatnio, że nie mieli racji, wykluczając możliwość zamachu. Ja takiej deklaracji nie składam, ponieważ zamachu nigdy nie wykluczałem. Zawsze zwalczałem argument, jakoby nie miało to przynieść Rosji żadnych zysków, bo Lech Kaczyński nie miał szans na reelekcję (kto ciekaw, niech poszuka, nie będę tu powtarzał swojego wywodu). Z drugiej jednak strony nie wykluczałem nigdy możliwości wypadku, być może sprowokowanego przez stronę rosyjską. Wartościowe wydaje mi się też rozumowanie RAZ-a, który stwierdził, iż nawet jeżeli katastrofa faktycznie była wypadkiem, a nie zamachem, to Moskwa ma interes w tym, żeby – przy, rzecz jasna, oficjalnych zaprzeczeniach – po cichu podtrzymywać przekonanie, iż to ona stoi za śmiercią 96 Polaków. Postawa rozsądnego sceptycyzmu nadal wydaje mi się jedyną zasadną.

Pamiętam o tym, że Rosjanie mają oczywisty interes w podkręcaniu atmosfery konfliktu w Polsce, zaś wrak od początku znajduje się w ich dyspozycji. Ślady trotylu i nitrogliceryny mogą być autentyczne, ale mogą też być spreparowane. Jaki interes polityczny miałaby w tym Rosja, poza podkręceniem atmosfery w Polsce? Ano, choćby taki, żeby doprowadzić do wymiany coraz wyraźniej zużytego i walczącego rozpaczliwie o przetrwanie Donalda Tuska na kogoś znacznie mniej zużytego, kto skuteczniej pilnowałby rosyjskich interesów. Bo sprawa śladów – jeżeli się potwierdzi (przypominam: sens słów prokuratorów jest taki, że w żaden sposób nie zaprzeczają oni, iż ślady na wraku mogą być śladami materiałów wybuchowych) – podkopuje szefa rządu bardzo mocno.

Czekam też na wypowiedzi niezależnych ekspertów od materiałów wybuchowych, którzy spróbują zinterpretować ustalenia NPW. Ja jestem laikiem. Nie wiem, co konkretnie te ślady mogą oznaczać, czy za pomocą takich materiałów można dokonać zamachu, czy używają ich terroryści i tak dalej. A to są ważne pytania.

Jedno jest jasne: fakt, że eksperci znaleźli ślady na wraku dopiero teraz, podważa wiele wcześniejszych ustaleń. Trzeba bowiem pamiętać, że wcześniej dowiadywaliśmy się, iż na wraku nie ma żadnych śladów materiałów wybuchowych. Takie też były ustalenia tak zwanych rosyjskich ekspertów, na których oparła się komisja Millera. Ile były warte – widać dzisiaj. I ten wniosek jest całkiem niezależny od tego, w jaki sposób ślady składników być może materiałów wybuchowych. Jeżeli nawet zostałyby podrzucone, potwierdzałoby to również, że jesteśmy obiektem rosyjskiej manipulacji.

Widzę na razie rozpaczliwe próby sekty smoleńskiej, aby znaleźć jakieś wytłumaczenie dla ustaleń prokuratorów. Próby są rozpaczliwe, bo trudno sobie wyobrazić, żeby wokół lotniska w Smoleńsku prawie 70 lat po wojnie rozciągały się obfite pokłady niewybuchów. Podobnie jak nie sposób wytłumaczyć, w jaki sposób ślady materiałów wybuchowych, jeżeli pochodziły z mundurów podróżujących wcześniej samolotem żołnierzy, miały znaleźć się na zewnątrz kadłuba. Być może zresztą po konferencji NPW okaże się, że jednak żadnych niewybuchów wokół lotniska nie było.

PiS stoi przed poważną próbą nerwów. Niestety, już wydaje się ją oblewać. Jarosław Kaczyński całkiem otwarcie mówi o „straszliwej zbrodni”, jakby chciał ratować notowania premiera. W dodatku używa tego określenia przed konferencją NPW.

Raz, że takie konkluzje – nawet jeśli prawdopodobne – są wciąż jeszcze zbyt daleko idące. Dwa, że używanie takich sformułowań to popychanie ponownie bardziej umiarkowanych wyborców w ramiona Donalda Tuska. 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka