W historii o długach Andrzeja Czumy jest pewien wątek, którego jak na razie nikt nie podniósł – może dlatego, że dotyka polityczno-medialnej kuchni.
Co widzimy z wierzchu? „Polityka” publikuje poważne oskarżenia, stawiające pod znakiem zapytania rzetelność i „nieskazitelny charakter” nowego ministra sprawiedliwości. Minister tłumaczy się na konferencji prasowej i robi to – przynajmniej dla mnie – przekonująco.
Donald Tusk ma olbrzymi problem. Prawdopodobnie nie wiedział o skali dawnych problemów swojego nominata, ogromnie go wychwalał, a teraz, po serii wpadek (były już trzy poważne) zapewne chętnie by się go pozbył, ale to by oznaczało przyznanie się do porażki i na pewno wpłynęłoby negatywnie na wizerunek rządu. Tak źle i tak niedobrze.
Co jednak w tym wszystkim naprawdę ciekawe, to tytuł, który odpalił informacje o długach Czumy, mające zresztą źródło w trudnych do rozsądzenia sporach z polonijnego światka, noszącego faktycznie znamiona polskiego piekiełka. Kto kilkanaście miesięcy temu opublikował na okładce słynny tytuł „Tusku, musisz”? Czy to nie ta sama „Polityka”, która dzisiaj wymierza Tuskowi niezwykle bolesny cios? Cóż takiego się stało, że tygodnik postanowił dzisiaj skompromitować najnowszy rządowy nabytek premiera?
Nie bądźmy naiwni – nie było przecież tak, że redaktorzy „Polityki” wypuścili ów tekścik, przejęci poczuciem moralnego dziennikarskiego obowiązku. To tak nie działa, przynajmniej nie w przypadku takich artykułów.
Moim zdaniem przyczyny są dwie: jedna bardziej bezpośrednia, druga bardziej strategiczna, obie ze sobą splecione. Ta bardziej bezpośrednia jest taka, że Donald Tusk odstrzelił Zbigniewa Ćwiąkalskiego, ulubieńca i faworyta środowisk bliskich „Polityce”, zastępując go osobą od tych środowisk odległą. Taki ktoś nie mógł się cieszyć sympatią.
Druga przyczyna to ta, która od czasu do czasu każe także „Gazecie Wyborczej” dokładać Tuskowi (choć równie bolesnego ciosu „GW” jeszcze mu nie wymierzyła). Gdy „Polityka” publikowała tekst „Tusku, musisz”, musiała mieć nadzieję, że Tusk będzie łatwo sterowalnym premierem, posłusznie spłacającym dług wobec promujących go środowisk, choćby ta promocja polegała jedynie na nawalaniu w jego politycznych przeciwników. Tak było faktycznie przez jakiś czas, ale wkrótce okazało się, że koncepcja na funkcjonowanie Platformy w życiu publicznym jest jednak inna i polega na zachowywaniu dynamicznej równowagi między różnymi środowiskami. Nie ma w niej miejsca np. na radykalne postulaty ideologiczne, którym środowisko „Polityki” chętnie by przyklasnęło, takie jak liberalna ustawa o in vitro, liberalizacja przepisów o aborcji czy ostry kurs wobec Kościoła. Nie było także tak ostrego rozliczania politycznych przeciwników, jak chciałyby niektóre środowiska (częściowo dlatego, że nie sposób znaleźć odpowiednich „haków”). Nie było również tak głębokich ukłonów w stronę środowisk korporacyjnych, jak oczekiwaliby wielbiciele Ćwiąkalskiego. Innymi słowy – Tusk nie do końca się „sprawdza”. Trzeba mu zatem przypomnieć, że w razie czego można mu narobić problemów.
To nie jest deklaracja jakiejś totalnej wojny, ale poważne ostrzeżenie. Mam nadzieję, że nie odniesie skutku.
Appendix
Zabawna sprawa: dzisiaj w Poranku Tok FM Pierwsza Dama polskiego dziennikarstwa, Janina Paradowska, w tonie kpiącym z grubsza zrelacjonowała mój pogląd na sprawę (który wygłosiłem w tymże Tok FM wczoraj po południu). Ton był taki, że skoro mówi to dziennikarz z "Faktu", to przecież wszyscy wiedzą, że to z założenia musi być bzdura.
Pomijam już rozpaczliwy prymitywizm tej argumentacji. Najzabawniejsze jednak jest to, że na stronach Opinii "Faktu" dzisiaj gości redakcyjny kolega Janiny Paradowskiej, Adam Krzemiński. Jak rozumiem, pani redaktor od dzisiaj przestaje traktować Adama Krzemińskiego poważnie.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka