Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
121
BLOG

Ryzykowny ruch Migalskiego

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 42

 

Marek Migalski, przyjmując propozycję startu do Parlamentu Europejskiego z listy PiS, podważył własną wiarygodność. Postawił też w niezręcznej sytuacji wszystkich tych, którzy – broniąc go niedawno wobec dyskryminacji, jaka spotkała go w związku z próbami przeprowadzenia rozprawy habilitacyjnej – wzięli go w obronę. W tym mnie.
Ważne, żeby bardzo dokładnie wyjaśnić, z czego można zrobić Migalskiemu zarzut i co mi się w jego działaniu nie podoba. Otóż na pewno nie to, że Migalski jako socjolog miał swoje wyraziste poglądy. Naiwnością jest sądzić, że większość socjologów czy politologów poglądów nie ma i prezentuje jakąś skrajnie zobiektywizowaną wizję rzeczywistości. Powie ktoś, że socjolog jest przecież naukowcem, zatem powinien interpretować wydarzenia zgodnie z naukowymi kryteriami . Zgoda. Tylko że, po pierwsze, eksperci są nierzadko pytani o swoje oceny, a nie naukową interpretację zdarzeń. A ocena jest uzależniona od poglądów. Po drugie, socjologia nie jest przecież jakąś zuniformizowaną nauką, jak klasyczna fizyka, ale polem, gdzie roi się od teorii i możliwości rozbieżnych interpretacji. Wybór danej teorii i sposobu interpretacji zdarzeń zależy właśnie od poglądów danej osoby.
Problem w tym, że krok Migalskiego nie oznacza tylko, że od teraz przestaje on być w swoich ocenach i interpretacjach wiarygodny. To oczywiste – mamy prawo zakładać, że jako kandydat określonej partii będzie przedstawiał korzystne dla niej opinie, nawet jeżeli z jego naukowej wiedzy i doświadczenia musiałoby wynikać coś innego. Tu zresztą Migalski zachował się właściwie, oznajmiając, że przestaje się wypowiadać jako ekspert.
Krok Migalskiego rzutuje jednak także na to, co robił w ciągu ostatnich miesięcy. Można zadać sobie pytanie, od jak dawna planował wejście do polityki, od jak dawna rozmawiał z PiS, od jak dawna jego komentarze uwzględniały możliwość kandydowania z list tego ugrupowania. Żeby było jasne: nie podejrzewam Migalskiego o to, że celowo mówił od dawna co innego niż wynikało z jego wiedzy i doświadczenia. Naginanie własnych opinii może jednak być w takiej sytuacji całkowicie nieświadome, a dana osoba może być przekonana, że mówi dokładnie to samo, co mówiła dawniej.
Czy dzisiejsza decyzja Migalskiego podważa jego żale wobec kadry naukowej na jego rodzimym uniwersytecie czy na UJ oraz sens listu, jaki powstał w jego obronie? Obiektywnie rzecz biorąc – nie. Migalskiego przecież faktycznie spotkało coś kuriozalnego, prawdziwa naukowa egzekucja bez sądu, jak to ujął pewien mój znajomy historyk i naukowiec. List był protestem przeciwko takim praktykom. Ani w samej sprawie, ani w liście nie pojawiała się kwestia planów politycznego zaangażowania Migalskiego. Co więcej, nawet jeżeli niektórzy ze stosujących wobec niego obstrukcję mieli wiedzę o jakichś jego rozmowach z PiS (o ile te w ogóle wówczas już się toczyły), to nie miało to prawa mieć wpływu na podejmowane przez nich decyzje, dotyczące oceny naukowych kwalifikacji Migalskiego.
Z drugiej jednak strony czysto subiektywne wrażenie pozostaje kiepskie. Jest przecież oczywiste, jaki był kontekst całej sprawy. Oto naukowiec z dobrym dorobkiem, ale niesłusznymi poglądami, bliskimi akurat poglądom mniej lubianej na uniwersytetach partii, jest sekowany przez ludzi, którzy w ideowej wojnie stoją po przeciwnej stronie. Ten konflikt wpisywano w plan czysto politycznego konfliktu pomiędzy PiS a PO, nawet jeżeli jego granice przebiegały trochę inaczej. Głos protestu przeciwko dyskryminowaniu Migalskiego był w znacznej części głosem protestu przeciwko takiemu traktowaniu tej sprawy i przenoszeniu do świata naukowego czysto politycznych kryteriów. Migalski swoją decyzją tę linię argumentacji zniweczył.
Może ktoś powiedzieć, że Migalski ucieka do świata polityki przed prześladowaniami. Nie kupuję takiego podejścia. Migalskiego spotkała z pewnością niesprawiedliwość i dyskryminacja z powodu poglądów, przede wszystkim tych dotyczących lustracji. Nie było to jednak prześladowanie i zaszczucie. Takie stawianie sprawy jest zdecydowanie zbyt emocjonalne, co zresztą odnoszę także do opinii o rzekomym zaszczuwaniu i niszczeniu ludzi za „zbrodniczego reżimu Kaczyńskich”. Zresztą sam Migalski w rozmowach z dziennikarzami tłumaczy, że po prostu pociąga go robienie polityki. I tyle.
Do głowy przychodzi mi tylko jeden precedens: Paweł Śpiewak. Ze względu na miejsce – Parlament Europejski – można by przywołać być może casus prof. Wojciecha Roszkowskiego, jednak tutaj sprawa, mimo pozorów podobieństwa, wygląda odmiennie. Prof. Roszkowski nigdy nie był postrzegany jako wyraźnie zaangażowany politycznie, a jego interpretacjom nigdy nie przypisywano nadmiernej przychylności wobec PiS. W PE robił dobrą robotę zwłaszcza w kwestiach, zahaczających o historię, a jego działania zyskiwały aprobatę eurodeputowanych z innych ugrupowań. Zresztą wdzięczność go za to nie spotka: najprawdopodobniej nie zostanie przez partię Jarosława Kaczyńskiego zaproszony na listę w najbliższych wyborach albo zaproponuje mu się odleglejsze miejsce, z góry skazane na przegraną.
Paweł Śpiewak natomiast był przez pewien czas jeszcze przed poprzednimi wyborami wyraźnie zaangażowany w promowanie Platformy i jej lidera. Gdy już znalazł się w Sejmie, rozczarowanie światem czynnej polityki następowało u niego błyskawicznie, choć niektórzy przypisywali to niespełnieniu przez Donalda Tuska pewnych obietnic, poczynionych Śpiewakowi, a dotyczących uruchomienia partyjnych projektów analitycznych. Ostatecznie Śpiewak, coraz bardziej krytyczny i zdystansowany wobec własnego ugrupowania (którego członkiem zresztą, o ile pamiętam, nigdy nie został), odszedł z polityki i udało mu się wrócić na pozycję eksperta. Inna sprawa, że sejmowy epizod będzie się za nim długo ciągnął i na pewno będzie używany przeciwko niemu jako argument.
Czy Migalskiego czeka podobna droga? PE to jednak co innego niż Sejm. Migalski łudzi się, oznajmiając, że będzie zmieniał rzeczywistość. W Parlamencie Europejskim, aby mieć na nią faktyczny wpływ, potrzebna jest bardzo szczególna wiedza i umiejętności, mocno się różniące od tych przydatnych w polskim parlamencie. Rzecz w tym, że choć startując z partyjnej listy, a nawet będąc członkiem partii, można być w ogromnej mierze „ponadpartyjnym” eurodeputowanym – podobnie jak wspomniany Wojciech Roszkowski czy takie osoby jak Konrad Szymański albo Jacek Protasiewicz – to na Migalskim zawsze będzie ciążyć szum, jaki towarzyszył jego osobie w ostatnich miesiącach i fakt, że zwieńczeniem tego zamieszania nie stało się kontynuowanie naukowej kariery (a dr Migalski w końcu taką możliwość od władz swojej uczelni otrzymał i to mogło być zwycięstwo sygnatariuszy listu w jego obronie), ale deklaracja wejścia w politykę. Szkoda.

 

Errata: Kilka osób słusznie zwraca mi uwagę, że Marek Migalski nie jest socjologiem, ale politologiem. Mój błąd, Natomiast uwagi, odnoszące się do socjologii jako nauki tym bardziej odnoszą się do politologii.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj42 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (42)

Inne tematy w dziale Polityka