Mój poprzedni
wpis o globalnej ściemie wywołał sporo reakcji. Jak to zwykle bywa, spora część z nich opierała się na odczytaniu nie tego, co faktycznie napisałem, ale tego, co chcieli przeczytać moi adwersarze.
Sama globalna ściema, zgodnie z moimi przewidywaniami, oczywiście się w Polsce nie udała. Oficjele nakazali zgaszenie kilku iluminacji, ale sami nie zadbali nawet o to, żeby wyłączyć światło we własnych domach, co ładnie obśmiał dzisiaj „SuperExpress”, pokazując rozświetlone okno w domu HGW.
Stawiając kropkę nad „i”, chcę się odnieść do kilku głównych argumentów, jakie się pod wpisem o ściemie przewinęły.
Po pierwsze – ileś osób stwierdziło, że przemawiam z pozycji autorytetu, którym nie jestem, i przesądzam sprawę. To oczywiście bzdura. Zależy mi jedynie na tym, żeby w sprawie zmian klimatu na ziemi i ich skutków trwała dyskusja i aby sytuacja była przedstawiana zgodnie z prawdą. Prawda zaś jest taka, że nie ma żadnego końca dyskusji, żadnego ostatecznego dowodu i żadna klamka nie zapadła. Są rozmaite stanowiska i wątpliwości. Tymczasem środowiska walczących ekologów, w tym organizatorzy akcji takich jak globalna ściema, twierdzą, i starają się to wmówić innym, że „dyskusja jest zamknięta”, a każdy, kto śmie twierdzić, że z globalnym ociepleniem (GO) sprawa nie jest wcale taka oczywista, to szkodnik, wariat, oszołom. To klasyczny wybieg wykluczenia jednej ze stron z dyskusji, stosowany zresztą w wielu innych sprawach, w tym przez lata w polskiej debacie publicznej.
Charakterystyczne jest pojawiające się w komentarzach pod moim wpisem określenie „denialiści”, opisujące osoby sceptyczne wobec tez, stawianych przez radykalnych ekologów i część środowiska naukowego. Właśnie tak: nie sceptycy, nie wątpiący, ale „denialiści”. To określenie przypominające określenie ludzi, zaprzeczających holocaustowi, sprowadzające od razu opisywane tak osoby do rangi jakiejś groźnej sekty.
Wzorem rozsądnego podejścia powinno być stanowisko Komitetu Nauk Geologicznych PAN, dotyczące GO, na którego różne fragmenty powoływały się obie strony pod moim wpisem. Najważniejszy jest chyba fragment, podany w ostatnim komentarzu przez Takiego Jednego: „Doświadczenie badawcze w dziedzinie nauk o Ziemi mówi, że tłumaczenie zjawisk przyrodniczych, oparte na jednostronnych obserwacjach, bez uwzględniania wielości czynników decydujących o konkretnych procesach w geosystemie, prowadzi z reguły do nadmiernych uproszczeń i błędnych wniosków. Błędne też mogą być decyzje polityków podejmowane o oparciu o niekompletny zespół danych. W takich warunkach łatwo o – przystrojony poprawnością polityczna – lobbing inspirowany przez kręgi zainteresowane na przykład sprzedażą szczególnie kosztownych, tak zwanych ekologicznych, technologii energetycznych bądź składowaniem (sekwestracja) CO2 w złożach już wyeksploatowanych. Z przyrodnicza rzeczywistością nie ma to wiele wspólnego. Podejmowanie radykalnych i ogromnie kosztownych działań gospodarczych zmierzających do ograniczenia emisji jedynie wybranych gazów cieplarnianych, w sytuacji braku wielostronnej analizy zachodzących zmian klimatu, może doprowadzić do zupełnie innych skutków niż oczekiwane”.
Po drugie – zwolennicy tezy o katastroficznych skutkach GO lubią przytaczać wyniki rozmaitych badań, statystyki wzrostu zawartości CO2 itp., ale nie są zarazem w stanie zaprzeczyć lub skomentować kilku bardzo podstawowych wątpliwości oraz niezaprzeczalnych faktów, które nieodmiennie przywołują sceptycy. Po pierwsze – ziemia ociepla się i oziębia w cyklach. Tak jest od milionów lat. Zatem w ocieplenie klimatu lub jego oziębienie nie jest niczym niebywałym. Po drugie – wszelkie badania zwolenników tezy o nadchodzącej katastrofie biorą pod uwagę okres tak krótki, aby owych cyklicznych zmian nie uwzględnić. W przeciwnym wypadku mogłyby zaprzeczyć ich tezom. Po trzecie – dwutlenek węgla jest w atmosferze potrzebny, a jego nadmierna redukcja może mieć katastrofalne skutki. Po czwarte – istnieje bardzo silnie udokumentowana teoria o decydującym wpływie cyklu słonecznego na ziemski klimat. Jest to teoria co najmniej równoprawna tej o decydującym wpływie działalności człowieka. Po piąte – statystyki, dotyczące topnienia lodów, nie są w żadnym razie alarmujące. Po szóste – wiele innych statystyk, na które powołują się ekolodzy (w mniejszym stopniu naukowcy), było świadomie manipulowanych (patrz „Sceptical Environmentalist” Björna Lomborga). Po siódme – człowiek i cywilizacja nie są jedynym źródłem CO2 na ziemi, zaś w przeszłości okresy ochłodzenia występowały także wówczas, gdy stężenie CO2 w atmosferze wiele razy przekraczało obecne.
Po trzecie – ktoś postawił zarzut (zresztą w formie dość chamowatej), że środowisko sceptyków nie jest nawet jednomyślne w swoich sceptycznych opiniach, a więc – jak rozumiem – nie może mieć racji. To oczywiście zarzut krańcowo bzdurny w punktu widzenia logiki formalnej. Podobnie jak wyliczanki, do którego z obozów należy więcej naukowców.
Faktycznie – sceptycy zgłaszają różne wątpliwości. Przypomnę: 1. Globalne ocieplenie wcale nie następuje. Przeciwnie – statystyki klimatu pokazują, że zbliża się okres ochłodzenia. 2. GO następuje, ale jest procesem naturalnym, na który człowiek ma znikomy wpływ. 3. Na zmiany klimatu wpływa głównie cykl słoneczny, więc człowiek i tak nic nie jest w stanie zrobić. 4. GO jest faktem, ale nie będzie mieć tak katastrofalnych skutków, jak chcą radykałowie. 5. Kroki, jakie rządy chcą podejmować, walcząc z GO, będą z sobą niosły horrendalne skutki społeczne i gospodarcze, natomiast ich wpływ na GO będzie marginalny.
Niektórzy łączą kilka z tych wątków, inni zgłaszają tylko wątpliwości tylko w pojedynczej sferze. Uznawanie, że brak jednomyślności jest dowodem na brak racji, jest tak kuriozalny, że trudno to nawet komentować. Jeśli już coś powinno budzić wątpliwości, to nadmierna jednomyślność w sytuacji, gdy mamy do czynienia jedynie z teorią. Przypomnę, że takiej jednomyślności (lub politycznie poprawnego nakazu zachowania tejże) nie ma nawet w kwestii teoriiwzględności – naukowcy dopuszczają możliwości, że zostanie podważona badaniami na poziomie kwantowym.
Natomiast fakt, iż wątpliwości wobec tez „katastrofistów” (jeśli mogę użyć tego skrótowego określenia) jest tak wiele i tak różnych, świadczy raczej o tym, że debata, wbrew zaklęciom ekofanatyków, wciąż trwa.
Co do drugiego „argumentu” – przypomnę jedynie rzecz absolutnie oczywistą, że o racji czy prawdzie twierdzenia nie decyduje to, ile osób je wygłosi. Gdybyśmy wyszli z takiego założenia, wystarczyłoby, że 5 miliardów ludzi na ziemi uznałoby, iż 2+2=5, a obalilibyśmy zasady matematyki. Jasne jest także, że można być z przekonania kreacjonistą, a zarazem mieć rację w dowolnej innej sprawie – bo i taki zarzut się pojawił: skoro któryś z „denialistów” jest kreacjonistą, to z definicji nie może mieć racji w kwestii klimatu. (Przy okazji przypominam, że teoria ewolucji nadal pozostaje teorią.)
Po czwarte – pojawiła się teza, że na zaprzeczaniu GO można się dorobić. Zapewne i takie osoby są. Jednak uogólnianie tej tezy jest bzdurą. Znacznie łatwiej bowiem zarobić na byciu katastrofistą. Po pierwsze – obowiązująca poprawność klimatyczna nakręca rządowe granty, które w ogromnej większości, jeśli nie wyłącznie, idą jedynie na „słuszne” badania, robione przez „słuszne” środowiska. Po drugie – koncerny paliwowe, które dla katastrofistów są chłopcem do bicia, już dawno uległy obowiązującej ideologii, bo w tym biznesie liczy się także wizerunek, a one i tak są na cenzurowanym z powodu nastawienia opinii publicznej właśnie. Finansowanie sceptyków byłoby dla nich wizerunkowo samobójcze. Pamiętam konferencję o przyszłości energetyki, na której byłem jakieś półtora roku temu. Organizatorem było, o ile mnie pamięć nie myli, BP. Takiej ilości zachwytów nad ekologicznymi technologiami dawno nie słyszałem. Natomiast moje pytanie o tworzenie fałszywego wrażenia, że wokół kwestii GO zapanował już powszechny konsens, wywołało zakłopotanie prowadzącego.
Nie słyszałem też o istnieniu organizacji równie potężnych co Greenpeace czy WWF, ale stojących niejako „po drugiej stronie”. A działalność GP czy WWF zależy przecież od wyciągniętych z różnych źródeł pieniędzy, zaś ich wyciąganie będzie szło tym sprawniej, im większe będzie poczucie zagrożenia.
Nie można też zapominać, że o ile Shell czy BP zarabiają na ropie, to istnieje mnóstwo firm, zarabiających na „zielonych” technologiach, na ogół wciąż ekonomicznie kompletnie nieopłacalnych. Zatem chęć ich wykorzystania przez rządy może zostać jedynie wymuszona naciskiem opinii publicznej – i ten nacisk takie firmy starają się tworzyć, generując panikę wokół GO.
Podsumowując – problem z GO ociepleniem polega na tym, że nie mamy już do czynienia ze sporem naukowym, ale z ideologią, co powinno być oczywiste dla każdego, kto ma dystans do sprawy. Przy czym nie ma tu symetrii. Po stronie sceptyków jest zapewne jakiś procent osób, mających motywacje ideologiczne, ale nie można tego porównać z ogromną machiną katastrofistów, wspomaganą rządowymi pieniędzmi, datkami wiernych oraz pieniędzmi, za które firmy energetyczne kupują sobie spokój. Po jednej stronie mamy tych, którzy sprawę uznają za zamkniętą, a nie zgadzających się z takim stawianiem sprawy chcą wykluczyć z debaty; po drugiej – naukowców z wątpliwościami, którzy chcą po prostu normalnej, publicznej dyskusji, bez politycznej poprawności. No i osoby takie, jak choćby ja, które organicznie nie cierpią, gdy narzuca im się jakąś ideologię i nakłania do udziału w „czynach społecznych” a la ZSRR, w rodzaju wyłączania światła na godzinę.
I zupełnie na marginesie: pani prezydent HGW dopuściła się przy okazji globalnej ściemy regularnej indoktrynacji. Jak przeczytałem w jednej z gazet (bodaj w „Stołecznej”, oczywiście obowiązkowo zachwyconej ściemą), w szkołach przeprowadzono „akcję informacyjną”. Otóż „akcja informacyjna” może dotyczyć bezspornych faktów. W tym wypadku z całą pewnością z taką sytuacją nie mamy do czynienia, co oznacza, że urząd miasta zorganizował akcję, w której jeden z punktów widzenia w otwartym wciąż sporze przedstawiał jako ostateczną prawdę.
P.S. Dawno S24 nie wystawił mojej cierpliwości na taką próbę. Tę notkę wklejam po sześciu godzinach bezskutecznych prób zalogowania (a i teraz co chwila wyskakuje komunikat "service unavailable"). Litości!
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka