Marek Mądrzak Marek Mądrzak
758
BLOG

Bohdan Poręba w monografii IPN

Marek Mądrzak Marek Mądrzak Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

Znakomitym przykładem na to, kto i jak publikuje w IPN, jest pozycja, która ukazała się ok. dwóch miesięcy temu „Koncesjonowany nacjonalizm, Zjednoczenie Patriotyczne Grunwald 1980-1990” autorstwa Przemysława Gasztold-Senia.

Chociaż autor nie ukrywa, że czołową postacią Zjednoczenia jest Bohdan Poręba, udowadnia to w wyjątkowy sposób. W jego książce dokumentacja archiwalna z IPN o reżyserze praktycznie nie istnieje. Innym działaczom poświęca nie tylko przypisy z podanymi sygnaturami akt w IPN, ale wybiega w ich przeszłość daleko przed 1980 r., a w jednym przypadku nawet wydziela osobny rozdział. Zatem po lekturze doszedłbym do wniosku. że na temat Poręby SB-ecy napisali niewiele. Nic bardziej błędnego, jak udowadniam od piątku, dokumenty są, choć rozproszone. Dochodzą do nich opinie Józefa Hena o domniemanym „załatwieniu” go w branży przez Filipskiego i Porębę; wieloletni spór z Wajdą, który od Poręby bardziej poważał I sekretarza POP PZPR przy Stowarzyszeniu Filmowców Polskich; angażowanie się Poręby w walki frakcyjne w PZPR. O tych teczkach autor nie wzmiankuje. Najlepiej o warsztacie i umiejętnościach promotorów autora świadczy nieznajomość dokumentu publikowanego tutaj w piątek. Wynika z niego, kto, w jakiej jednostce i w jaki sposób zajmował się Zjednoczeniem Grunwald.

Sprawę oficera obiektowego SB w Zjednoczeniu – J. Lewandowskiego – autor skwitował kilkuzdaniowymi komentarzami działaczy o chodzącym po korytarzu. Chociaż Gasztold-Seń czterokrotnie zacytował Lewandowskiego jako autora notatek dot. wydarzeń organizacyjnych, ale już jego kariery w SB Czytelnikom nie zaprezentował. W książce w ogóle nie pojawia się nazwa jednostki Lewandowskiego, zajmującej Zjednoczeniem po reorganizacji Dep. III MSW – Wydz. XII. Jak wynika z wczoraj opisanych poczynań Lewandowskiego, zabiegał on głównie o podcinanie skrzydeł Porębie i ja bym go określił osobą nr 2 w Zjednoczeniu. Z monografii nie można się dowiedzieć, czy akta Lewandowskiego przekazano do IPN, czy do zbioru jawnego. Jeśli ich tam nie ma, należy przypuszczać, że został pozytywnie zweryfikowany i nadal zajmował się Grunwaldem w UOP.

Inna zastanawiająca sprawa to brak wzmianki o sprawie obiektowej prowadzonej na Zarząd Główny Grunwaldu. Każde stowarzyszenie w PRL miało swoją „czapę” w SB, jednostki terenowe w terenowych jednostkach SB, a władze naczelne stowarzyszenia w Centrali MSW. Związek Literatów Polskich był rozpracowywany jako Zarząd Główny w Centrali SB, a jego krajowe Oddziały w jednostkach terenowych SB. To samo miało miejsce w telewizji, w Polskiej Akademii Nauk, Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym, Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych i wielu innych instytucjach. Niestety ani autor, ani jego promotorzy zdają się nie znać tego schematu działania SB. Błąd tym większy, że przecież autor cytuje dwie terenowe sprawy obiektowe na Grunwald: we Wrocławiu i w Katowicach.

Recenzenci przyklepali całkowitą beztroskę autora, jeśli chodzi o sprawy spoza głównego tematu. Przykładem jest puszczenie niemal zanonimizowanej relacji: „Skontaktowała się z nim np. żona Bernarda Zakrzewskiego „Oskara” (szef Oddziału II Komendy Głównej AK). Wyjaśniła mu, że z racji swoich zawodowych doświadczeń (była kierownikiem literackim Teatru Narodowego i Ateneum) dobrze zna środowisko organizatorów manifestacji przed gmachem MBP” w sytuacji, gdy Halina Zakrzewska pracowała w wywiadzie KG AK przed poznaniem męża, miała swoją sprawę ewidencyjną (teczki) w UB i SB, ale nie zasłużyła u autora na wspomnienie imienia, ani tym bardziej na przypis.

Autora nie tłumaczy, że pracy archiwalnej poświęcił 3 lata, zapoznał się z 400 jednostkami archiwalnymi, z których najobfitsza liczyła 21 tomów. Jednak praca w archiwum to nie odrobek, ani pańszczyzna, liczy się jakość, a nie ilość. Wydaje mi się, że jego praca została skazana na porażkę u zarania. Zbigniew Siemiątkowski swoją habilitację o wywiadzie SB oparł na aktach administracyjnych, a przebieg służby funkcjonariuszy wywiadu podawał z relacji koleżeńskiej. Podobnie z Jerzym Eislerem, który swoją najbardziej znaną pracę całkowicie oparł na „historii mówionej”, więc Gasztold-Seń, czego nie znalazł w IPN, o to dopytał uczestników wydarzeń. Ci na pewno zwierzali się, mając obiektywne spojrzenie na wydarzenia sprzed 30 lat. Nic dziwnego, że poważne braki źródłowe autor nadrabiał czytając biuletyny Zjednoczenia i tygodnik „Polityka”. Inny ponad miarę rozdęty wątek to udowadnianie swojego poprawnego politycznie stanowiska wobec Zjednoczenia.

Jako bardzo odważne oceniam, że w książce wspomniano o szykanach, które dotykały działaczy Zjednoczenia. To zupełnie niepoprawne politycznie podejście; właściwe wskazał kolega z pracy autora – Grzegorz Majchrzak w jednym z ostatnich numerów „Pamięci”. Inny dowód brawury autora to określenie „kontrowersyjny” na pomysł działacza Zjednoczenia upamiętnienia „polskich szmuglerów” obok Pomnika Bohaterów Getta Warszawskiego. Chodziło zapewne o upamiętnienie osób ratujących Żydów przed zagładą, czego autor nie wyjaśnił. To brawura, nie głupota, bo polska polityka historyczna – z poważnym wkładem IPN – promuje postawy „Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata”. Przy tym przykładzie brawury blednie inny wątek – autor posługuje się teczkami osobowych źródeł informacji, choć nie ujawnia imion i nazwisk do odtwarzania faktografii.

Istnieje także możliwość, że monografia Zjednoczenia Grunwald nie jest pracą historyczną. Sam autor wspomina, że na ten temat napisał pracę magisterską, obronioną na Wydz. Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Nie jest zatem historykiem, tylko politologiem. Rzeczywiście, najlepsze jej fragmenty dotyczą komunofaszyzmu, komunizmu narodowego, organizacji Pamiat’. Słabsze, ale liczne fragmenty, to relacje wrogów Zjednoczenia: Passenta, Rakowskiego, Urbana.

Pozostało jeszcze zasadnicze pytanie o wydawanie publicznych pieniędzy na takie monografie. Tu nie mam dobrych wiadomości dla Czytelników. Od początku istnienia IPN w pionie edukacji publicznej obowiązywały plany wydawnicze. Skojarzenie ich z planem pięcioletnim za Bieruta uważam za słuszne. Niedawno w Sejmie Prezes IPN chwalił się opublikowaniem ponad 1100 pozycji książkowych. Wypada średnio po 100 książek rocznie. Kilka osób skrytykuje kilka książek, uczciwie nie biorąc się za tematy, na których się nie zna. Kilkadziesiąt innych pochwalą zaprzyjaźnieni dziennikarze w wysokonakładowych pismach. Całością pochwali się Prezes IPN, przede wszystkim za granicą. Liczba publikacji ma świadczyć o poważnym podejściu do badań naukowych.

Autorzy z IPN i spoza IPN są traktowani inaczej. Coraz więcej akt przetrzymują pracownicy IPN, a do mnie wraca informacja: „akta w użytkowaniu służbowym”. Co więcej, podatnik funduje darmowe kopie akt pracownikom IPN, a innym badaczom nie. Niemal do kanonu weszło użytkowanie kopii cyfrowych akt. Niestety, są one zwykle opatrzone emblematami IPN, uniemożliwiającymi datowanie dokumentu, a nierzadko jego odczytanie. W tym samym czasie pracownicy edukacji publicznej czytają oryginały. Do klasyki zaliczam wypowiedź Andrzeja Żbikowskiego, gdy przyznawał się do błędnego podawania numeru kart w przypisach, ale robił to z mało czytelnych kserokopii, a jego IPN-owski polemista chwalił się znajomością oryginału.

W ostatnim czasie uwiarygodnianie badań w IPN sięgnęło bitwy pod Wiedniem, dna sięgnęło wcześniej w 2009 r., o czym za tydzień. W piątek o Jadwidze Kaczyńskiej i metodzie na Żakowskiego.

 

Osoby zadowolone i niezadowolone z lektury proszę o klikanie na poniższe reklamy.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura